[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zdawało się nieuniknione. Ubrana w wytworną suknię, w towarzystwie hrabiny
Glucksburg i w otoczeniu wielu dostojników, czekała na przybycie do pałacu
orszaku królewskiego.
Wiedziała, że jest bardzo blada i że pod oczami ma głębokie cienie, ale nikt
jak dotąd nie zwrócił na to uwagi. Przypuszczała, że dla większości
otaczających ją kobiet była jedynie symbolem królestwa, a nie istotą z krwi i
kości. Tak długo jak postępowała zgodnie z oczekiwaniami, traktowano ją
niczym automat, który się włączał, kiedy się nacisnęło właściwy guzik.
Tej nocy Zaza długo płakała, wzywając Pierre'a. Każda cząstka jej ciała
drżała z tęsknoty, wyrywając się do niego.
 Pierre! Pierre!  łkała w ciemności. Czuła się tak, jakby zstępowała w
otchłań, gdzie nie było ani światła, ani żadnej nadziei.
Wstała z bólem głowy, zupełnie obojętna na to, co się ma wydarzyć. Nie
interesowało ją co powie czy zrobi książę Aristide. Gdyby po przyjezdzie nie
chciał się z nią spotkać, byłaby jedyną osobą, która nie czułaby się tym ani
zaszokowana, ani nawet zdziwiona.
Być może anarchiści mieli rację, że monarchia była anachronizmem, który
należał już do przeszłości, i że nie będzie już na świecie miejsca ani dla
monarchów, ani dla burżuazji.
Brakowało jej profesora, z którym mogłaby o tym porozmawiać. Była
kompletnie sama i musiała liczyć wyłącznie na siebie.
Zorientowała się, że hrabina coś do niej mówi, ale nic do niej nie docierało.
 Przepraszam...  szepnęła.  Co pani powiedziała?
 Powiedziałam  gwałtownie zareagowała hrabina Glucksburg  że Ich
Królewskie Wysokości właśnie przybyły.
Zaza rozejrzała się dokoła i zauważyła, iż mężowie stanu i ich małżonki
utworzyli szpaler po obu stronach czerwonego dywanu biegnÄ…cego od drzwi
wejściowych w kierunku podium, do którego mieli podejść jej ojciec i książę
Aristide.
Stała na podium wraz z hrabiną, aby ich powitać. Tu właśnie miała spotkać
księcia po raz pierwszy. Cichy szmer rozległ się w końcu ogromnej sali, która
ze swymi imponującymi kryształowymi żyrandolami należała do najbardziej
reprezentacyjnych pomieszczeń w pałacu.
 A oto i oni!  z przejęciem szepnęła hrabina.
Nagle Zaza poczuła, iż powinna stąd uciec jak najszybciej. Nie chciała
nawet poznać księcia, człowieka, którego miała poślubić i który
prawdopodobnie tak samo tego pragnÄ…Å‚ jak ona.
Anarchiści mieli rację, pomyślała. Wszystkie monarchie powinny być
zlikwidowane. Gdyby tak się stało, byłaby zwykłą kobietą, która może poślubić
tego, kogo kocha, i która nie ma żadnych innych obowiązków poza dbaniem o
dom i chowaniem dzieci.
Gdybym w tej chwili miała w ręku bombę, pomyślała, rzuciłabym ją bez
namysłu. Jednak dobrze wiedziała, że ani nie ucieknie, ani nie zachowa się jak
rewolucjonistka. Wychowanie, jakie odebrała, zmuszało ją, aby postępowała
tak, jak się tego po niej spodziewano. I nieważne było, co o tym sama sądziła.
Na chwilę zamknęła oczy i pomyślała o swoim ukochanym, o jego objęciach i
pocałunkach, które unosiły ją gdzieś wysoko aż do nieba.
Brzęk złotych ostróg ojca idącego w stronę podium wyrwał ją ze świata
marzeń. Krokom księcia Aristida towarzyszył podobny dzwięk, który mieszał
się z szelestem jedwabnych sukien, kiedy panie składały przed nim
ceremonialny ukłon.
 Niech mi będzie wolno przedstawić moją córkę Marie-Celeste 
usłyszała głos ojca.
Zaza złożyła przed księciem bardzo niski ukłon, nie podnosząc oczu. Nie
miała ochoty patrzeć na żadnego mężczyznę poza tym jednym, którego kochała
nad życie.
 To dla mnie ogromny zaszczyt powitać Waszą Królewską Wysokość 
odezwał się głęboki głos.
Zaza poczuła przez giemzową skórę rękawiczki silny uścisk jego palców i
kiedy podniosła się po pełnym gracji ukłonie, dosłownie zamarła z wrażenia.
To były oczy Pierre'a, jego twarz, jego dłoń, która dotykała jej palców. Jeśli
ona nie mogła ukryć zdumienia, równie zdumiony był on!
Patrzyli na siebie i nie wierzyli własnym oczom.
Gdzieś, jakby z bardzo daleka, Zaza usłyszała głos ojca:
 Powitaj Jego Królewską Wysokość w Melhausen, Marie-Celeste.
Widziała, że był zaskoczony, iż jego córka nie potrafi się zachować zgodnie
z etykietÄ….
Ale Zaza myślała tylko o tym, że Pierre tu był. Obydwoje wciąż milczeli jak
zaklęci. Wiedzieli tylko jedno: znowu byli razem. Reszta zdawała się nie mieć
dla nich żadnego znaczenia.
Zaza powoli i bardzo ostrożnie przekradała się bocznymi korytarzami
pałacu. Panował tu prawie półmrok, ponieważ paliły się tylko niektóre światła,
a i te były przyciemnione. Po chwili zeszła na dół, kierując się do bocznego
wejścia, aby ominąć główny hall, gdzie czuwali nocni portierzy. Następnie
wśliznęła się do jednego z salonów na parterze, podeszła do ogromnych
oszklonych drzwi prowadzących do niewielkiego ogrodu położonego z tyłu
bocznego skrzydła pałacu i ostrożnie je otworzyła.
Ogród otoczony był murem, który odgradzał go od obchodzących tereny
przypałacowe wartowników. Zaza skierowała się do znajdującej się w
środkowej części ogrodu fontanny i kiedy była już w jej pobliżu, z półmroku
wyłoniła się jakaś postać.
 Pierre!  wyszeptała z trudem.  To... niemożliwe! Nie mogę...
uwierzyć, że to... naprawdę ty!
 A co ja mam powiedzieć?  zapytał głębokim głosem.  Jak to
możliwe, aby Marie-Celeste była moją ukochaną, prześliczną Zazą której tak
rozpaczliwie szukałem od chwili, gdy tylko opuściła Paryż?
 Jak to się stało?  dopytywała Zaza.
 Opowiem ci o tym za chwilę  rzekł.  Ale najpierw muszę się
upewnić, że to naprawdę ty, że Marie-Celeste to ta sama kochająca wolność
dziewczyna, którą całowałem nad brzegiem Sekwany.  Mówiąc to otoczył ją
ramionami i mocno przytulił do siebie.  Czy chcesz, abym się upewnił? 
zapytał i zaczął ją całować.
Zaza poczuła się znowu tak jak wtedy, gdy ją całował w Paryżu. Tym razem
jednak jej doznania były jeszcze pełniejsze i bardziej szalone, ponieważ jeszcze
tak niedawno obawiała się, że na zawsze go straciła i że nigdy już nie zazna
szczęścia, jakie tylko on jej dać mógł.
Całował ją tak długo, aż wszystko wokół nich zniknęło. Pozostali tylko oni i
ich miłość. Czuła, jak unosi ją gdzieś wysoko aż do migocących na niebie
gwiazd.
W jakiś czas potem poprowadził ją do uroczej ławeczki ukrytej wśród
egzotycznych kwiatów, w których tonął niemal cały ogród. Wciąż trzymał Zazę
w ramionach.
 Myślałem, że już nigdy... cię nie zobaczę  wyszeptała. Głos jej drżał,
jakby nadal się obawiała, że go utraci.
 Ja też myślałem, że już nigdy cię nie odnajdę  powtórzył za nią książę.
 Wysłałem w ubiegłym tygodniu jednego z moich najbardziej zaufanych
ludzi, aby przeszukali Dornę. Niestety okazało się, że jedyna krewna profesora [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •