[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozostałym śmiertelnikom musiało wystarczyć jedno
skrzydło, a że książęca małżonka była zaliczana do zwy-
kłych śmiertelników, to...
- Nie podobało jej się to - uzupełniła. - Wcale się nie
dziwię, też bym się buntowała.
Seb popatrzył na nią tak poważnym i przenikliwym
spojrzeniem, że nagle zabrakło jej powietrza.
- Marianne - wyszeptał.
Zamierzał ją pocałować, była tego pewna. Co gorsza,
pragnęła tego.
- Proszę - wyszeptała, sama nie będąc pewna, o co
chciałaby prosić: o pocałunek, czy raczej o to, by jej nie
całował.
Wypuścił gwałtownie powietrze z ust i cofnął się
o krok. Postąpił rozważnie, podziwiała go za to, ale jedno-
cześnie było jej żal...
- A tędy przechodzi się do długiej galerii. - Wskazał
drzwi po prawej stronie. - To jest książę Josef Johann,
który we wszystkich przekazach opisywany jest wyjątkowo
niepochlebnie - stwierdził przed jednym z pierw-
szych wiszących tam portretów. - Panował dość krótko,
bo między 1772 a 1781 rokiem, ale przez ten czas zdołał
uwieść niemal połowę żeńskiej populacji księstwa. Przy-
88
S
R
najmniej dzięki temu zapewnił mocną pozycję genów
Rodierów w narodowej puli genetycznej.
- Był przystojny - zauważyła Marianne, dodając jedno-
cześnie w duchu, że nie aż tak przystojny jak Seb.
- A to jego syn, książę Hans Adam I.
- Ten, który powiesił te obrazy na ścianach klatki scho-
dowej?
- Nie uważałaś. To był książę Hans Adam II, a ten tu-
taj panował od 1781 do 1805 roku i był zapalonym po-
dróżnikiem oraz przyrodnikiem. Nie poszedł w ślady oj-
ca, uwiódł chyba znacznie mniej panien.
- Czyżby uwodzenie należało do służbowych obowiąz-
ków monarchy? - Posłała mu grozne spojrzenie spod
zmarszczonych brwi.
- Nie, a przynajmniej nie od 1914 roku. - Uśmiechnął
siÄ™ Å‚obuzersko.
Na policzki Marianne, zawstydzonej tym nieprzemy-
ślanym pytaniem, wypłynął intensywny rumieniec.
- Nadal to robisz? - Pogładził ją delikatnie po twarzy.
- Co takiego?
- Rumienisz siÄ™.
- Niezbyt często.
- Tylko wtedy, gdy mowa o uwodzeniu niewinnych pa-
nien?
- Tylko wtedy - zgodziła się ze śmiechem. - A ty też
masz portret? - zainteresowała się, gdy minęli kilka ko-
lejnych obrazów, przedstawiających podobnych do siebie
mężczyzn o wysokich kościach policzkowych, ciemnych
oczach i czarnych włosach.
- Oczywiście, to obowiązek, od którego nie ma od-
89
S
R
stępstwa. Powieszono go tutaj, gdy wstąpiłem na tron po
śmierci ojca. Proszę bardzo, to mój dziadek, to mój oj-
ciec, a to ja.
Przebiegła wzrokiem po wizerunkach pierwszych
dwóch, by zatrzymać się wreszcie przed podobizną Seba.
Nie bardzo wiedziała, co spodziewała się zobaczyć, ale
na pewno nie to, co ukazało się jej oczom. Wcześniejsze
portrety przedstawiały mężczyzn pewnych siebie, o zde-
cydowanym, wręcz władczym spojrzeniu, tymczasem on
wyglądał chłopięco, sprawiał wrażenie, że czuje się bardzo
nieswojo w tradycyjnym uniformie. Nietrudno było
wysnuć wniosek, że choć zajął swoje miejsce w szeregu,
uczynił to zbyt wcześnie, nie będąc w pełni przygotowa-
nym do pełnienia tej roli. Wreszcie zrozumiała, co miał
na myśli, mówiąc, że czuł się oszołomiony rozwojem wy-
darzeń.
- Co to za niebieska wstęga i ozdobny krzyż?
- To Wielka Gwiazda Orderu Zasługi Księstwa Ando-
warii. Jest wyjątkowo ciężka, chyba nie nosiłem jej od
czasu, kiedy pozowałem do tego portretu.
- Wyglądasz na nim bardzo młodo.
- Bo byłem bardzo młody. Obraz został namalowany
tuż przez Bożym Narodzeniem w roku, w którym się po-
znaliśmy.
- Masz zamiar powiesić w jego miejsce inny swój wi-
zerunek?
- Nie. - Pokręcił przecząco głową. - Przedstawia mnie
w bardzo konkretnym, pamiętnym momencie mojego ży-
cia, to mój pierwszy portret jako monarchy, więc jest wy-
jÄ…tkowy.
90
S
R
- Pierwszy? A więc jest ich więcej?
- O, tak, pozujÄ™ przynajmniej do jednego rocznie.
Jakże różne było jego życie od tego, jakie prowadzą
zwykli śmiertelnicy! Podejrzewała to od dziesięciu lat,
zaÅ› podczas wizyty w zamku Poltenbrunn raz po raz
miała okazję przekonać się o tym na własne oczy. Należeli
do innych światów.
- A tędy przejdziemy do sali balowej. - Wskazał kolejne
podwójne drzwi. - Teraz jest przygotowana do przyjęcia
dla dyplomatów, o którym ci wspominałem.
Pomieszczenie było niezwykle przestronne, a to za
sprawą wysokich sufitów, których urodę podkreślały
ozdobne gzymsy. Spojrzenie Marianne powędrowało
w kierunku ściany, wyłożonej od podłogi do sufitu krysz-
tałowymi lustrami. Och, nie! Wpatrywała się w swe od-
bicie z pełnym niedowierzania przerażeniem. Wyglądała
strasznie, włosy miała potargane, zaś cienka lniana spód-
nica zupełnie nie pasowała do grubo dzianego swetra.
Odruchowo sięgnęła do kucyka, zsunęła z niego gumkę
i ponownie zebrała niesforne kosmyki. Natychmiast tego
pożałowała, gdyż pochwyciła w lustrze rozbawione spoj-
rzenie Seba.
- Wyglądam jak czarownica - wyjaśniła.
- Wyglądasz ślicznie.
- To tutaj odbywa się letni bal? - zapytała, chcąc od-
wrócić jego uwagę od faktu, że zarumieniła się po raz ko-
lejny.
- Tak. Po jutrzejszym przyjęciu stoły zostaną usunięte
i zaraz cała armia florystów oraz dekoratorów wnętrz za-
cznie pracÄ™ nad przyozdobieniem sali na bal.
91
S
R
- To wspaniałe miejsce - wykrztusiła z trudem przez
zaciśnięte gardło. - Dziękuję, że mi je pokazałeś.
Podszedł bliżej i położył jej dłonie na ramionach.
- Co się dzieje? - zapytał ciepłym tonem.
- Nic - skłamała.
- Co takiego powiedziałem, że tak posmutniałaś?
- Nic takiego. To nie twoja wina, tylko moja.
- Wina? Jaka wina? O czym ty mówisz?
- Nie rozumiałam... Opowiadałeś mi o tym w Londynie,
ale nie rozumiałam. Wreszcie zobaczyłam cię jako
księcia, teraz to do mnie dotarło, chyba po raz pierwszy.
Ujął jej twarz w dłonie i przesunął kciukami po jej po-
liczkach.
- Twoje życie jest tak różne od mojego. Tu jest twoje
miejsce, ja mam swoje daleko stÄ…d. - Po policzku pocie-
kła jej pierwsza łza, za nią druga i trzecia. - Zrozumiałam
nareszcie, że przez dziesięć lat byłam na ciebie wściekła
za coś, na co w ogóle nie miałeś wpływu.
Nie chciała, by tak na nią patrzył, w jego spojrzeniu
było zarówno współczucie, jak i tkliwość. Jego prawa
dłoń powędrowała na jej kark, masując delikatnie. Wie-
działa, iż powinna się cofnąć, znalezć poza jego zasięgiem,
ale było jej tak dobrze, że nie miała siły. Pochylił twarz, by
osuszyć pocałunkiem spływającą po jej policzku łzę. Po-
tem dotknął ustami jej skroni. Pragnęła go tak samo, jak
przed dziesięciu laty. Pragnęła jako mężczyzny, nie zaś ja-
ko księcia...
Musnął wargami jej usta, po czym podniósł twarz, by
zajrzeć jej w oczy. Czekał na jej odpowiedz, na pozwole-
nie. Gdy przymknęła powieki, pochylając się ku niemu,
92
S
R
westchnął cicho, jak gdyby z ulgą. Ogarnęły ją znane
emocje, znalazła się w ramionach, o których śniła raz po
raz w ciągu ostatniej dekady. Jakże łatwo było zapomnieć,
że Seb Rodier, którego tak pragnęła, nigdy nie istniał. %7łe
całował ją książę Sebastian, który pozostawił ją samą, bo
była nieodpowiednia...
Niespodziewanie wyrwała się z jego objęć.
- Marianne? O co chodzi?
- Nie mogę. To się nie uda. Nie możemy być szczęśliwi
razem.
Odsunął się o krok i nerwowym gestem przeczesał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •