[ Pobierz całość w formacie PDF ]

posłem. Poniewa\ nasz najmiłościwszy pan chce się jednak dowiedzieć czegoś
dokładniejszego o osobie owego posła i względem tego pokierować swe dalsze kroki, dlatego
przysyła mnie do pani, bym ją prosił, jeśli to mo\liwe o dyskretną rozmowę i to teraz.
 Ma mnie pan zaraz zaprowadzić do jego cesarskiej mości?
 Tak jest i mam pani zakomunikować od cesarza, aby to pozostało w tajemnicy.
 Obowiązkiem moim jest posłuchać pana, muszę jednak najpierw powiedzieć mojej
słu\ącej&
 Przepraszam, \e przerywam, ale i słu\ąca nie śmie nic o tym wiedzieć.
 Ja jej te\ nic nie powiem, rozka\e tylko, aby oznajmiła mym gościom, \e będę ich mogła
przyjąć dopiero za godzinę.
 Dobrze. Pani słu\ąca jest na dole. Ja tymczasem udam się na ulicę i tam będę na panią
czekał.
Wyszedł.
Emilia przebrała się szybko i zeszła po schodach. Na dole wydała słu\ącej odpowiednie
polecenia i wyszła na ulicę kierując się wprost do czekającego na nią zakonnika.
 Jestem do usług  rzekła zbli\ając się do niego.
 Nikt nie wie gdzie pani wyszła?  spytał ją spowiednik.
 Nie.
 To dobrze. Proszę iść za mną.
Nie zrobiła nawet dziesięciu kroków, kiedy naraz jakieś silne ramiona chwyciły ją od tyłu.
 Ratun&
Nie mogła dokończyć zdania, bo w tej chwili ktoś wsadził jej do ust chustkę i pospiesznie
skrępował ręce oraz nogi.
Drugą chustką zawiązali jej oczy. Poczuła, \e ją podnoszą na konia i pakują w ręce jakiegoś
jezdzca, po czym koń pogalopował w dal.
Nie mogła się nawet poruszyć, tak silnie ściskały ją ramiona jezdzca. Po odgłosie kopyt
poznała tylko, \e przeje\d\ają przez miasto, a potem poza obręb murów, gdzie przyspieszyli
bieg. W takim tempie przejechali, jak się jej zdawało, kilka godzin, po upływie których
oprawca zdjął jej wreszcie chustkę z oczu i wyjął knebel. Wreszcie mogła swobodnie i głęboko
odetchnąć.
 Na Boga! Co się stało?  spytała.
Widząc koło siebie kilku jezdzców ponownie zawołała:
 Panowie, musieliście się pomylić.
 Absolutnie nie  zaśmiał się jeden z nich.  Bardzo dobrze wiemy kogo wieziemy.
 Czego ode mnie chcecie? Co chcecie ze mną zrobić?
 Siedz cicho. Dowiesz się dokładnie, gdy przyjdzie na to czas. Z takimi jak ty bardzo
łatwo się uporać, stryczek na szyję i po krzyku! Na nic innego nie zasłu\yłaś.
Słowa te wypowiedział pułkownik Miguel Lopez, stryj marszałkowej Bazaine, \ołnierz legii
francuskiej, częsty i miły gość pałacu cesarskiego.
 Tu masz dla siebie konia. Nie myślę cię dalej dzwigać. Przywią\emy cię do
wierzchowca, tylko nie próbuj się opierać albo uciekać, bo kula cię nie minie.
Przywiązali ją do siodła. Pułkownik złapał za cugle i znowu pogonili do przodu. Tak
przejechali blisko trzy godziny, kiedy po drodze natrafili na ventę, w której oknach widać było
jeszcze słabe światło.
 Enrico, zobacz kto jest w środku  rozkazał pułkownik. śołnierz zsiadł z konia i przez
szpary w oknach zajrzał do środka.
 Kilku vaqueros  powiedział.
 Ilu ich jest?
 Widzę trzech, ale myślę, \e są tam jeszcze inni, ale nie wielu więcej.
 To dobrze. Zsiądzmy, aby zwil\yć gardła. Tę babę odwią\cie tak\e i wnieście do izby.
Przywiązali konie do \łobu, po czym za pułkownikiem weszli do środka.
* * *
Kiedy tych pięciu \ołdaków krępowało Emilię w Queretaro, spowiednik cesarza stał na
stra\y. Gdy tylko wsiedli na konie, zapominając o ostro\ności zawołał za nimi:
 Szczęśliwej drogi do Tulą!
Jezdzcy nie zwrócili na to uwagi, spowiednik tak\e nie zauwa\ył w pobli\u nikogo, a jednak
słowa te usłyszało dwóch mę\czyzn, którzy przechodząc przez wąskie uliczki usłyszeli nagle
od strony domu seniority głośny krzyk.
 Ratun&
Robert i maÅ‚y André przystanÄ™li natychmiast, gdy\ oni to wÅ‚aÅ›nie byli i nasÅ‚uchiwali.
 Co to byÅ‚o?  spytaÅ‚ André.
 Ktoś wołał o pomoc  odparł Robert.
 Ale nie mógł dokończyć, widocznie zakneblowano mu usta.
 Ten głos nale\ał do kobiety.
 Naturalnie, musimy pospieszyć na ratunek. Naprzód!
 Stać! Musimy to zrobić pomału i po cichu, tak będzie bezpieczniej.
Starali się stąpać jak najciszej. Właśnie podeszli pod otwartą bramę domu Emilii, kiedy
ujrzeli całą grupę wsiadającą na konie i usłyszeli słowa spowiednika.
Jednym skokiem znalazł się Robert przy wołającym i chwytając go za płaszcz zawołał:
 Aajdaku! Co tu się stało?
 Nic  odrzekł schwytany. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •