[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ły odgłosy rozkazów i gwar gromadzących się ludzi. Przedsław nie
wątpił, że na niego gotuje się napaść.
Zszedł na dół i policzył swych wojów. Garść tego była, a i to nie
wszyscy do walki zdolni. Działać należało szybko, by uprzedzić ude-
rzenie. Jeśli przyjdzie ze wszystkich stron, nie oprą się ani chwili. Stał
w sieni, nasłuchując głosów z ulicy. Gotowało się pod bramą. Wy-
szedł na podwórzec i przez przejście między budynkami spojrzał na
rynek. Ludzi kręciło się sporo, ale nic nie wskazywało, by i tędy mieli
uderzyć. Zgromadził swych wojów i nakazawszy ciszę, rzekł:
- Książę od bramy odstąpił, na nic nam tu czekać. Wyskoczym
przez podwórzec na rynek, a stamtąd ku białogrodzkiej bramie. Doj-
dzie jeno ten, kto na nogach, zmiłowania nam nie czekać. W przodku
pójdą zdrowi, ranni pośrodku, ja zaś z Doliwami w ociągu...
Dalsze słowa zgłuszył huk bramy bitej taranem i wrzaski z ulicy.
Przedsław ręką dał znak i woje wysypali się na podwórzec, groma-
46
dząc się przy wąskim na jednego człeka przesmyku na rynek. Przed-
sław, stanąwszy przy nim, przepuszczał ludzi w wyznaczonej kolej-
ności. Doliwowie zdradzali niekłamaną ochotę iść w przodku, ale
kazał im odstąpić, mówiąc:
-Na ostatku pójdziecie wraz ze mną. - Widząc ich chmurne spoj-
rzenia, dodał:
- Każdemu żywot jednakowo drogi. I mój nie tańszy od waszego.
Mruczeli coś między sobą, ale nie zwracał już na nich uwagi. Gdy
czoło znalazło się przy wylocie na rynek, Przedsław zakrzyknął:
- Naprzód!
Zaczęli się wysypywać, w ciasnym przejściu jednak wolno szło.
Pomorzanie dostrzegli wychodzących i skrzykiwać się jęli, ale głosy
z rynku zgłuszył rumor w sieni, łoskot wyważonej bramy i wywraca-
nych sprzętów, którymi ją zawalano. Przerazliwa wrzawa wypełniła
budynek i podwórzec. Kilku zbrojnych wypadło z sieni i widząc wy-
mykających się polskich wojów, krzykiem zaczęli przywoływać swo-
ich. W rynku już wrzała walka, a i od tyłu doskoczyli napastnicy.
W wąskim gardle jednak i uchodzić, i ścigać trudno było. Przedsław
cofał się krok za krokiem, w miarę jak czyniło się miejsce, spokojnie
odpierajÄ…c niegrozne z braku rozmachu ciosy napierajÄ…cego przeciw-
nika, czekając chwili, gdy sam znajdzie swobodę ruchów i będzie
mógł uderzyć. Jeno wolną przestrzeń poczuł za sobą, wymierzył cios
i Pomorzanin runął, zawalając przejście, a inni cofnęli się. Przedsław
spojrzał: w rynku wrzała walka, obskoczeni Polacy usiłowali się wy-
rąbać z koliska. Doliwowie, miast ku nim, skoczyli na południe, wid-
no zamierzając się ratować na własną rękę.
W starym woju zawrzała krew.
- Stać - wrzasnął przekrzykując zgiełk - lub was strzały wstrzymają!
Zwiętosław i Krystyn ani się nie obejrzeli, ale najbliższy Wszebor
odwrócił się. Ponura złość widniała w jego twarzy. Widząc, że po-
gróżka niepłonną i Przedsław sięga do łubów po łuk, Wszebor bez
namysłu zmierzył do niego, wypuścił pocisk i skoczył za braćmi.
47Strzała ugodziła Przedsława w kolano. Czarne i czerwone płaty za-
wirowały przed jego oczyma, a przerazliwy ból rozluznił mu członki.
By nie upaść, wsparł się na mieczu, ale w tej chwili dojrzał błysk
brzeszczotu na głową i to było ostatnie, co zapamiętał.
Upadek wodza dostrzegło kilku polskich wojów; rzucili się z pomo-
cÄ…, ale nim dobiegli, obskoczeni ze wszystkich stron, legli pod ciosa-
mi. Przedsław pozostał sam, ale nie wiedział o tym.
Zbudził go świdrujący ból - w głowie huczał mu wodospad. Przez
ogłuszający szum słyszał pojedyncze słowa, ktoś wymienił jego za-
wołanie. Potem znowu ból, od którego świat sczerniał, a zimny pot
oblał zdrętwiałe ciało. Jakby zza ściany doszło go przekleństwo:
·ð ðPsiamać! Grot ostaÅ‚. Siedzi w koÅ›ci po zadziorÄ™. Potem znów
Przedsław spadał gdzieś w nieznaną głębię. Nad leżącym stał sam
Borcho i mówił:
·ð ðOpatrzyć go i pod dach zanieść. KtoÅ› ze starszyzny, miarkujÄ…c po
znaku - Aabędz. Ród możny, z duńskich królów się wiodą. Albo wy-
kupiÄ… swojaka, albo na wymianÄ™ zda siÄ™.
Ale Przedsław tych słów nie słyszał. Szum w potłuczonej głowie
malał, ale wzmagała się gorętwa. Zrazu ostry, łamiący ból w kolanie
przechodził w palenie obejmujące całą nogę i posuwające się coraz
wyżej. Zwidy i majaki mieszały się z rzeczywistością, której poczucie
tracił coraz bardziej. Nie zdawał sobie już sprawy z czasu. Widziało
mu się, że poległ, znajduje się w piekle i płomień, który ogarniał jego
ciało, palić go będzie przez wieczność.
Potem znów chwila ulgi, gdy go ktoś poił, choć napój był cierpki
i gorzki. Po członkach rozchodziła się omdlałość, płomień, który czuł
w ciele, zobaczył przed sobą, a dokoła snuły się nieznane postacie.
 Diabły!" - pomyślał i włos zjeżył mu się z przerażenia.
W głowie kręciło mu się, ale czuł, jak go chwytają, i nagle ból tak
straszliwy, jakiego nigdy jeszcze nie poczuł, przywrócił mu zmysły.
Wyprężył się, ale nie mógł się poruszyć. Wyszczerzył zęby i zawył
48
jak potępieniec, a wycie to świdrowało mu jeszcze w uszach, gdy na-
gle bez przejścia runął w przepaść nieświadomości.
Budził się pomału, jakby się z trudem wydobywał z czarnej i gęstej
cieczy. Pustą jego głowę, kropla po kropli, wypełniać zaczynała świa-
domość, a wraz z nią wracał palący i tępy ból, przybierający coraz na
sile, ale tkwiący wyraznie w nodze. Wreszcie ból stał się tak przeraz-
liwy, że Przedsław krzyknął i otworzył oczy. Pomarszczona twarz ko-
bieca pochyliła się nad nim, a starczy głos odezwał się:
·ð ðLeżcie! Najgorsze już za wami. Teraz jeno cierpliwoÅ›ci.
·ð ðCo ze mnÄ…? - wyszeptaÅ‚ spalonymi wargami. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •