[ Pobierz całość w formacie PDF ]

swoim białym fartuchu w wygodnym fotelu i choć kozetka stała dwa metry dalej, tak właśnie
spędził noc w gabinecie. Przetarł oczy i spojrzał na zegarek. Wskazywał kilka minut po
szóstej, co oznaczało, że spał tylko pięć godzin; najczęściej jednak tyle mu wystarczało.
Wstał powoli i podszedł do czajnika, aby przygotować sobie kawę. %7łaluzje były rozsunięte,
ale podwinął je jeszcze, by móc obserwować wstający dzień. Czekał, aż zagotuje się woda,
przyglądając się rezolutnemu gilowi spacerującemu po gałęzi rosnącego nieopodal potężnego
dębu. Zapowiadał się ciężki dzień, a być może i noc.
Wsypał dwie łyżeczki kawy do szklanki i zalał je wrzątkiem. Podszedł do biurka i wziął
do ręki niewielką gipsową rzezbę  podarunek od wdzięcznego studenta Akademii Sztuk
Pięknych kończącego leczenie w instytucie. Rzezba przedstawiała siedzącą postać młodego
mężczyzny skupionego na malutkim drzewku, które dopiero co wyrosło z trawy. Podpis na
podstawce brzmiał:  cras ingens iterabimus aequor   Jutro ruszamy w rejs na bezkresne
morze .
Profesor raz jeszcze uważnie przyjrzał się prezentowi, uśmiechając się pogodnie.
 Obyś miał rację, Horacy  mruknął do siebie.
Kobieta była zbyt daleko, aby Robert mógł ją usłyszeć. Mimo ogromnego wysiłku nie był
w stanie zrobić nawet jednego kroku. Stał na wielkiej pustyni krwistoczerwonego piasku.
Gęste sine chmury całkowicie zakryły niebo, a ponure kontury skał wyrastających co
kilkadziesiąt metrów wydawały się ostre jak brzytwa, grozne i zarazem smutne, jakby było w
nich życie, ukryte i przyczajone, lecz gotowe do walki. Robert słyszał już wyraznie tętent
koni za plecami, ale nie był w stanie się odwrócić. Zapadał się wolno w piasek, patrząc na
kobietę w białej sukni, której słów już nie słyszał. Konie były coraz bliżej. Robert niemal
namacalnie poczuł, że nadchodzi śmierć. Wydawało się to naturalne, ale równocześnie
bardziej smutne niż przerażające. Przestał się bronić. Czekał i patrzył, jak biała suknia znika
powoli za czerwoną mgłą, która spowiła pustynię. Jeszcze przez moment widział, jak lekki
wiatr zawiewa jej włosy na twarz, i po chwili został sam...
Ultra zauważyła, że jej ciało od pasa w dół jest nieprzyjemnie odrętwiałe, a nogi zupełnie
bezwładne. Obudziła się zaledwie przed minutą, ale odkrycie to zdążyło ją już gwałtownie,
obezwładniająco wręcz przerazić. Podniosła nerwowo głowę. Leżała na łóżku w dużej,
pomalowanej na zielono sali. Pomieszczenie pozbawione było mebli, jeśli nie liczyć
umieszczonych pod ścianą krzeseł. W pobliżu drzwi stało kilka dziwnych urządzeń
składających się z rurek, dużych menzur, przewodów i elektrod. Dwa metry od Ultry stało
łóżko, na którym twarzą zwróconą prosto do sufitu leżał Robert Czechowicz. Oczy miał
zamknięte, ale agentka dostrzegła, że oddycha. Oboje znajdowali się niemal na środku sali. W
narożnikach zamocowane były niewielkie kamery od czasu do czasu zmieniające pole
obserwacji. Panowała przerażająca cisza. Nie było tu okien, ale dzięki lampom na suficie
można było bez problemu się rozejrzeć.
 Robert!  wyszeptała Ultra, nadludzkim wysiłkiem starając się wykonać choćby
najmniejszy ruch nogÄ….
Czechowicz nie reagował.
 Robert!  powtórzyła błagalnie.
Po kilku sekundach jego powieki drgnęły. Otworzył na chwilę oczy i ponownie je
zamknął. Poruszył głową, uniósł ciężko ręce i przetarł powieki. Obrócił głowę w stronę
agentki.
 Ultra  mruknÄ…Å‚ sennie.
 Obudz siÄ™! Nie zasypiaj!
 Nie zasypiam, cholera... Ten sen... Co siÄ™ dzieje?
 Jesteśmy chyba w instytucie.  Dziewczyna odetchnęła z ulgą, widząc przytomnego
Czechowicza.  Jaki sen?
Robert uniósł się na rękach.
 Nieważne... Boże, to instytut?
 Kiedy ciÄ™ przywiezli?
 Nie pamiętam, chyba w nocy. Po drodze coś mi podali.
 Możesz ruszać nogami?
Czechowicz przesunął stopy na prześcieradle.
 Tak.
 A ja nie!  jęknęła niemal płaczliwie Ultra.  Co oni mi zrobili?!
Robert był już zupełnie przytomny.
 Z rękami nie masz problemów?
 Nie.
 Dotknij ud. Są tak nieprzyjemnie odrętwiałe?
 Tak.
 Masz głupie wrażenie, że nie leżą bezpośrednio na pościeli, tylko są jakby w górze?
 Dokładnie. Co oni mi zrobili?!
 Wstrzyknęli ci marcainę albo coś podobnego. Pamiętasz cokolwiek?
 Wylądowaliśmy, dali mi dwa zastrzyki, usnęłam. Kiedy to przejdzie?!
 Niedługo.  W drzwiach niemal niezauważenie pojawił się Kamil Kostecki. Wszedł do
sali w towarzystwie starszego, siwego mężczyzny w białym fartuchu.  Jak samopoczucie?
 Gdzie jesteśmy?  spytał Czechowicz.
 Zostaw nas samych  powiedział starszy lekarz cicho, ale tonem nie przyzwyczajonym
do sprzeciwu.
 Oczywiście.  Kostecki zniknął za drzwiami i cicho je zamknął.
 Nazywam się Lech Wasyłyszyn, a państwo są w instytucie, którym kieruję  wyjaśnił
spokojnie lekarz, biorąc krzesło spod ściany i ustawiając je między łóżkami.
 Wiele o panu słyszałem, profesorze.  W głosie Roberta dawało się wyczuć lęk, ale i
podziw.
 Cieszę się, doktorze  odparł Wasyłyszyn.  Ja również wiele o panu słyszałem,
głównie dobrego. Jest pan doskonałym chirurgiem, choć wiem, że zaczynał pan od interny.
Czechowicz spojrzał na Ultrę, mając nadzieję, że nie zostawi go samego podczas
konfrontacji z profesorem.
 Dziękuję  rzekł po chwili.  Dlaczego właściwie nas pan tu ściągnął?
 Czego od nas chcecie?  rzuciła Ultra, unosząc się z wysiłkiem na łokciach.
Profesor usiadł wygodnie na krześle i założył nogę na nogę.
 Doktor Kostecki z pewnością już mówił, że proponujemy wam udział w
przedsięwzięciu, którego skala, jak sądzimy, niedługo przekroczy wszelkie granice
dotychczasowej wiedzy medycznej  zaczął Wasyłyszyn.  Chcę teraz szczerze opowiedzieć
o tym, co tu robimy, licząc, że to docenicie.
 Szczerze?  spytała z niedowierzaniem Ultra.
 Może być pani tego pewna. Nie wiem, czego się pani spodziewa po tej rozmowie, ale
obiecuję, że dam wam godny materiał do przemyśleń.
 Zanim nas pokroicie, a narzÄ…dy sprzedacie na czarnym rynku?  Agentka szybko
pożałowała, że to powiedziała.
Na twarzy Wasyłyszyna pojawiło się rozbawienie.
 Jest pani jeszcze młoda, ale wykonuje odpowiedzialny zawód, więc nie powinna dawać
się ponosić nerwom  skarcił ją dobrodusznie.
 Wydarzenia ostatnich godzin raczej nas usprawiedliwiają.  Robert przyszedł z pomocą
dziewczynie.
 Być może  przyznał profesor  ale my tu nie zajmujemy się czarnym rynkiem,
handlem narządami ani żadnego rodzaju, jak to pani ujęła,  krojeniem kogokolwiek. Jestem
psychiatrą, a w tym instytucie leczone są nerwice, depresje, psychozy, czasem uzależnienia.
 Tylko?  upewnił się Robert. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •