[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie, nie. Tylko... - zawahała się. - Tylko nie wiem, kiedy stałeś się tak wielkim megalomanem.
- Jak to?...
- A tak. Najpierw uświadamiasz mi, że drzewa, trawy, śniegi, gwiazdy, i co tam jeszcze, od ciebie zależą i bez
ciebie nie mogą żyć... Mało tego. Chcesz, aby twój głos zaważył na dziejach świata! Ty się zastanów, czy nie
jesteś śmieszny?
- Zapominasz, że zapłacę za to głową.
- Właśnie. Chciałbyś, aby po wiek wieków mówiono o tobie: to ten, który za cenę swojego życia uratował
ludzkość. Drugi Zbawiciel. Sława wielkopomna ci się marzy. I to wszystko, mój drogi. To wszystko. Ani
przypuszczałam, że mam męża o tak skromnych ambicjach.
- Co to w ogóle ma do rzeczy? Bzdury mi gadasz. Nic z tego, co sobie wykoncypowałaś, ani mi przez myśl
nie przeszło! Nie o mnie tu chodzi. I moją osobę możemy zostawić na boku. Czas ucieka. Trzeba działać
szybko. Periculum in mora, rozumiesz? A ty mi głowę zawracasz swoimi popisami z psychoanalizy. Możesz
się nimi wypchać. Jeśli nie pojmujesz, w czym rzecz, to lepiej milcz i nie zabieraj głosu. Ważą się losy świata...
Teraz pojmuję, o jakiej misji mówił mój Dostojny Rozmóca...
- Kto taki?
- Ktoś. Nie musisz wiedzieć. Nigdzie nie jest powiedziane, że masz wiedzieć o wszystkim. Nic już nei jest tak
ważne jak czas. Czas. Każda sekunda. Za wszelką cenę muszę dzisiaj dostać się do rozgłośni i stanąć przed
mikrofonem!
- Teraz? W nocy?
- Właśnie w nocy. Najlepsza pora.
- A któż to będzie słyszał? Wszyscy śpią.
- Nie cały świat śpi. Na drugiej półkuli jest w tej chwili pełnia dnia. A poza tym, dzień czy noc, czuwają
wszystkie agencje, rozgłośnie, nasłuchy. Na całym globie. Nie ma co zwlekać. Na mnie pora. Chodz, podaj mi
kurtkÄ™. I bÄ…dz zdrowa.
- Zaczekaj do rana.
Jerzy Krzysztoń ''Obłęd'' 1980 r. strona 120 z 142
- Nie wolno mi czekać. Zapomniałaś, ile to nieszczęść spadło na ludzi przez głupią opieszałość? Albo przez
kunktatorstwo? Nie należę do tych, co tak długo się wahają, aż wreszcie nic nie uczynią. Jak działam, to
działam. Gdzie moja kurtka?
- Chwileczkę. Odpowiedz mi najpierw na jedno pytanie... Nic cię już w domu nie trzyma?
- Są ważniejsze rzeczy niż dom.
- Niedawno mówiłeś coś wręcz przeciwnego.
- Może i mówiłem. Nieważne. Na mnie czas.
- A Jo? Zapomniałeś?
Stropiłem się zaskoczony bardzo jej pytaniem, bo rzeczywiście konieczność wypełnienia mojej misji,
obwieszczenia bliznim, że zbliża się zagłada, uśpiła moją trwogę o Jo, tak jakbym naprawdę zapomniał, a
przecież nie zapomniałem, to tylko jedna emocja wyparła drugą, a teraz obie stały się we mnie równie silne i
nieustępliwe, lecz trwoga o Jo była niejako pilniejsza, jeśli tak można powiedzieć, bo skłamie, kto rzeknie, że
bliższa mu lduzkość niż własne dziecko. I pomyślałem: Boże, cokolwiek się z nią stało, niechaj się dowiem,
bo oczekiwanie na wyrok to męka ponad siły. Niechaj los będzie łaskawy dla córeczki mojej.
- Ja bym nie pamiętał o Jo? - powiedziałem do żony. - Masz zdrowie dłużej czekać? Bo ja nie mam. Niech
będzie, co ma być... Bądz przygotowana na wszystko. Chodz. Zaraz się dowiemy...
- SkÄ…d siÄ™ dowiemy?
- Z radia. Dawno mogliśmy to zrobić, ale się bałem... Tak, bałem się. Radio powie, co się dzieje z Jo, przy
pomocy zaszyfrowanych piosenek.
I włączyłem odbiornik. Zdawało mi się, że w tej sekundzie, gdy z zapartym tchem naciskałem klawisz,
spełnia się przeznaczenie, którego żadna siła na niebie ni na ziemi nie będzie w stanie odmienić. I tak się
stało, bo wiedziałem, że inaczej stać się nie może. Oniemiałem nie ufając własnym uszom. I nachyliłem się
nad radiem, jakbym chciał wchłonąć w siebie wszystkie barwy, wszystkie odcienie tej melodii, tych
dzwięków, tych słów, podniecony i niepewny jak człowiek, któego spotyka tak niespodziane szczęście, aż
budzi w nim wątpliwości, czy go przypadkiem nie oszukują, czy to nie figiel podły albo złośliwa igraszka.
Ale był to zaiste dar niebios i słyszalem furkot skrzydeł wzlatującego anioła, anioła dobroci, pocieszenia i
miłosierdzia.
- Słyszysz?... - zawołałem do żony, ściskając jej ręce. - Mój dobry Boże... Słyszysz, co grają?
- JakaÅ› angielska piosenka.
- Tak. Najcudniejsza piosenka o... powrocie do domu! SÅ‚yszysz? "It's good to touch the green, green grass of
home..." Nareszcie! Mój Boże.
- A co te słowa znaczą?
- "Jak dobrze dotknąć zielonej, zielonej trawy u progu swego domu..." Rozumiesz, on wraca do domu, do
swoich i opisuje wszystkie swe wrażenia. Bliscy go witają... Richard... Mary... czy to nie cudowne? Tak jak my
zaraz powitamy Jo!
- No, pora by była rzeczywiście. Bo kazałam jej wrócić przed jedenastą, a już dawno zamknęli bramę. I sama
zaczynam się niepokoić.
- Teraz, kiedy mamy taki dobry sygnał z radia? Kochanie, przecież masz czarno na białym, że Jo wraca do
Jerzy Krzysztoń ''Obłęd'' 1980 r. strona 121 z 142
domu! Wiesz, co nam dajÄ… do zrozumienia?...
- No, co takiego?
- Nie udał się spisek. Teraz mogę ci powiedzieć... Chcieli porwać nasze dziecko. A tu figa z makiem! Nie
udało się. Rozumiesz?... Heleno, co się z tobą dzieje? Ty mi wyglądasz, jakbyś się licho wie czego bała! Ty mi
wyglądasz na śmiertelnie przerażoną!... Dlaczego? Mówię ci: Jo wraca do domu! Nie umiesz się ucieszyć?...
Nie potrafisz się cieszyć tak jak ja? Och, śpiewałbym... Zpiewałbym jak ten Anglik... "It's good to touch the
[ Pobierz całość w formacie PDF ]