[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czujÄ™...
200
- Jestem tu również i z tego powodu - zapewnił pospiesz
nie. - Nie należysz do kobiet, które można skusić klejnotami
czy własnym powozem.
- Co za przenikliwość!
- Tak, jestem przenikliwy. Podobnie jak ty. Rozmyślałem
o tym, że twoja pozycja w Penny House uniemożliwia wszel
kie... związki pomiędzy nami, i to z najszlachetniejszych po
wodów. Te wszystkie wdowy, ci nieszczęśni starzy żołnierze,
osierocone dzieci jak Billy Fox, żeby nie wspomnieć o bęk...
to znaczy o dzieciach takich jak mały synek Janey Patton. Oni
wszyscy zależą od ciebie i tego, co zarobisz w klubie. Nie mo
żesz ich wszystkich porzucić dla mnie i byłbym samolubny,
gdybym tego od ciebie oczekiwał.
Jakie to szczęście, że Pratt wymienił nazwisko Janey Pat
ton! Zauważył, jak złagodniała twarz Amariah, gdy okazało
się, że Guilford pamięta nazwisko młodej matki, i uniosła nie
co głowę, gdy wspomniał o dziecku.
- Masz wiele wad, Guilfordzie - stwierdziła - ale egoizm
do nich nie należy.
- To już coś na początek, Amariah. - Sięgnął po jej rękę, li
cząc na to, że po wzmiance o dzieciach pozwoli mu na to. Na
szczęście pozwoliła. - Ty mnie zmieniłaś. Zamierzam jeszcze
bardziej wyzbyć się egoizmu.
Uśmiechnęła się tak słodko, że miał ochotę od razu ją po
całować, nie bacząc na obecność obcych mężczyzn i przed za
warciem porozumienia.
- Czy to wizyta w kościele Zwiętego Crispina otworzyła
ci oczy? - zapytała. - Czy dopiero obecność Billy'ego Foksa
w twoich stajniach, która unaoczniła ci, jak możesz odmienić
życie takiego nieszczęśnika?
- To ty, moja słodka, i twoja działalność. Tobie należy się
201
cała zasługa. - Wziął ją za rękę. - Nie chcę ingerować w twoją
działalność charytatywną, Amariah, ale nie chcę również, by
śmy zostali pozbawieni siebie nawzajem w imię tego, co po
wiedziano by o nas w towarzystwie. To najlepsze z możliwych
rozwiązań.
Potrząsnęła głową, nie przestając się uśmiechać.
- To nie ma sensu, Guilfordzie. Chcesz dobrze, ja wiem, ale
twoje intencje stoją w sprzeczności z zamiarami.
Podniósł jej rękę do ust i pocałował. Naprawdę była wy
jątkowa i nigdy dotąd nie pragnął żadnej kobiety tak bardzo
jak jej.
- Tysiąc funtów płatne już dziś na rzecz parafii Zwięte
go Crispina do rozdysponowania wedle twojej woli. Co ty
na to?
Głośno wciągnęła powietrze.
- Co ja na to? Jesteś najbardziej wspaniałomyślnym dżen
telmenem, jakiego można sobie wyobrazić!
Uśmiechnął się.
- Skoro tak, jestem gotów dawać tysiąc co miesiąc.
- Co miesiąc? - Jej oczy stały się okrągłe jak spodki. - Ni
gdy nie słyszałam o takiej... takiej dobroci! Jesteś pewien, że
chcesz złożyć tak ekstrawagancką ofertę, Guilfordzie, czy po
prostu oszalałeś?
- Oszalałem - przyznał. - Oszalałem na twoim punkcie.
- Och tak, oszalałeś na moim punkcie - zakpiła i nieoczeki
wanie wybuchnęła radosnym śmiechem, który wydał mu się
wyjątkowo cudowny. - Nikt nie jest aż takim wariatem, Guil
fordzie! Nie za tysiąc miesięcznie!
- Jesteś warta każdego szylinga - stwierdził. - Tysiąc co
miesiąc na parafię Zwiętego Crispina lub jakikolwiek wskaza
ny przez ciebie cel przez cały czas, kiedy będziemy razem.
202
- Razem? W jakim sensie razem?
- W zwykłym, kochanie - odparł, zniżając głos do szeptu.
- W tym, który zaczęliśmy poznawać wczorajszej nocy. Prag
nę cię, Amariah, a ty pragniesz mnie, w ten sposób będziemy
mogli być razem, nie narażając na szwank twojej działalności
charytatywnej.
Wyrwała mu swą rękę.
- Chyba oszalałeś! - wykrzyknęła. - Nadajesz się tylko do
domu wariatów!
- Aż tak nie zwariowałem, Amariah! - zaprotestował, zdu
miony jej reakcją, a ściślej mówiąc: przesadną reakcją. - Je
stem tylko rozsÄ…dny, podobnie jak ty.
- Rozsądny? - powtórzyła tak drżącym głosem, że nagle
dotarło do niego, iż w jakiś niezrozumiały sposób ją zranił.
- RozsÄ…dny?!
Kiwnął głową na potwierdzenie.
- Zaaranżowałem wszystko tak, by nigdy nie doszło do
nieporozumień czy wątpliwości. Amariah, zależy mi na tobie.
Nie jesteś podobna do znanych mi wcześniej kobiet i pragnę,
byś była szczęśliwa.
Potrząsnęła głową z rosnącym niedowierzaniem.
- Najpierw postanowiłeś mi pomóc, podejmując się szpie
gowania na rzecz Tattle a", a teraz... to!
- Tysiąc funtów miesięcznie, dopóki będziemy razem, i pięć
tysięcy po rozstaniu.
- Pożegnalny prezent, zanim jeszcze zgodziłam się na całą
resztę? - zapytała, jakby wypluwała każde słowo, zła jak osa.
- Powiedziałabym, Wasza Wysokość, że to nieco przedwczes
na troska.
- Bynajmniej, panno Penny - wtrącił Bly, nieświadom na
głej zmiany jej nastroju. Poklepał dłonią stosik porządnie uło-
203
żonych dokumentów na sąsiednim stoliku. - Jego Wysokość
wykazał się wyjątkową przenikliwością, rozstrzygając wszyst
ko już teraz w kontrakcie, którego ustaleń nie podważy żaden
sąd, a który zostanie podpisany, zanim namiętność przyćmi
zdrowy rozsÄ…dek.
- Nie teraz, człowieku - rzucił Guilford. - Nie teraz!
Amariah zajrzała za drzwi i dopiero teraz zauważyła ad
wokata.
- Kim pan jest, sir?
- To Bly - przedstawił go szybko Guilford. - Mój adwokat.
- Chciałeś chyba powiedzieć stręczyciel. Zrobię wszystko,
żeby spełnić wolę ojca, Wasza Wysokość, by pomóc i pocie
szyć skrzywdzonych przez los. Pańska próba ustalenia ceny za
moje wysiłki jest... godna pogardy.
- Więc co chcesz, żebym zrobił, Amariah? - zapytał, głę
boko sfrustrowany. - Do licha, odrzucasz każdą propozy
cję, jaką ci przedstawiam, każdy prezent, jaki pragnę ci
ofiarować!
- Może pan zabrać swoje propozycje i prezenty na targowi
sko Covent Garden - rzuciła, odwracając się do wyjścia. - Na
pewno znajdzie pan mnóstwo chętnych do ich przyjęcia.
- Amariah, zaczekaj, proszę! - Złapał ją za ramiona i przy
trzymał mocno, by nie mogła się odwrócić. - Czy ty nie ro
zumiesz, jak jesteÅ› mi droga? Dam ci wszystko, co zechcesz.
Wystarczy powiedzieć.
- Może to pan powinien coś zrozumieć, Wasza Wysokość! -
Jej twarz była zaczerwieniona z gniewu, a oczy płonęły wściek
łością. - Nigdy nie będzie pan miał tyle złota, by kupić moje
serce lub ciało. Mężczyznie, którego pokocham, oddam je za
darmo, chętnie i z radością, ale nigdy w zamian za jakąkol
wiek cenÄ™.
204
- Ale ja naprawdę cię kocham, Amariah - wyznał. - Ko
cham ciÄ™!
- Doprawdy? - Przez długą, niekończącą się chwilę wpatry
wała się w jego twarz tak intensywnie, że poczuł, jak żar ogar
nia jego policzki pod jej badawczym spojrzeniem.
Co dostrzegła w mojej twarzy? - zastanawiał się rozpaczli
wie. Czego mu brakowało? Czego szukała?
- Naprawdę cię kocham, najdroższa.
- W takim razie bardzo panu współczuję - powiedziała ci
cho, łagodnie uwalniając się z jego rąk. Cofnęła się, wyraznie
zamierzając złożyć oficjalny ukłon na pożegnanie. - Z praw
dziwym żalem jestem zmuszona rozczarować tak znakomite
go dżentelmena jak pan, ale nie zostanę dziwką nawet za cenę
pana miłości. %7łyczę miłego dnia, Wasza Wysokość. Jeśli po
stanowi pan nie przychodzić już więcej do Penny House, zro
[ Pobierz całość w formacie PDF ]