[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z ciastem, które zamierzała przetworzyć w apetyczne,
chrupiące naleśniczki.
A ile mogę dostać? spytał ze śmiechem.
Nachylił się i jeszcze raz ją pocałował, zanim nie
przepędziła go szpatułką i nie pognała w stronę stołu.
Morgan zdołał wreszcie odzyskać głos.
To zdumiewające, co dobrze przespana noc
może zrobić z człowiekiem zauważył.
Cole uśmiechnął się, ale nie skomentował słów
ojca. Debbie zaczerwieniła się lekko, lecz nie spuściła
głowy. Nie miała czego się wstydzić. Przepełniała ją
radość.
Cole owi udało się zjeść śniadanie, nie robiąc
z siebie widowiska. Nie dał się sprowokować ani ojcu,
ani bratu. Dziękował Bogu za to, że długoletnia praca
w policji nauczyła go panowania nad sobą i za-
chowywania kamiennej twarzy.
Zadzwonił telefon. Cole zerwał się od stołu i złapał
słuchawkę, unikając w ten sposób odpowiedzi na
pytanie ojca, jakie są jego intencje wobec Debbie.
Cześć, Case! Zaraz potem uśmiechnął się
szeroko. Czy masz dla nas dobrą nowinę? Wydał
głośny okrzyk radości. To wspaniale! Tak, są
wszyscy. Poczekaj chwilę. Dam ci tatę. Spojrzał na
ojca. Dziadku, telefon do ciebie.
Morgan, uszczęśliwiony, wstał szybko od stołu
i chwycił za słuchawkę.
Cześć, Case! zawołał. Och, przepraszam,
chyba zachowuję się za głośno. Ale jestem taki
przejęty! Nie co dzień człowiek zostaje dziadkiem.
A co właściwie mamy? Chłopca czy dziewczynkę?
Zaraz potem odwrócił się w stronę stołu i przekazał
im nowinę: Chłopiec!
Tę radosną wiadomość Buddy uczcił zlizaniem
ostatniej kropli syropu, po czym podbiegł do telefonu,
ponieważ nadeszła jego kolej. Uznał, że być może
polubi rolę wujka, zwłaszcza na odległość. Nie będzie
musiał zmieniać pieluch ani robić innych tego rodzaju
nieprzyjemnych rzeczy.
Lily ma dziecko! oznajmił Cole, zwracając się
do Debbie.
I nagle uśmiech na jego twarzy zastąpił wyraz
przerażenia. Przypomniał sobie ostatnią noc... ich
spotkanie w basenie.
>oj Boże! jęknął.
Co się stało? spytała Debbie, zdziwiona jego
zachowaniem. Czy coś się stało z Lily lub dziec-
kiem? Mów, proszę...
Ostatniej nocy... ja nie... powinniśmy byli...
Odetchnęła z ulgą.
Nie martw się. Wszystko w porządku zapew-
niła go, szybko zrozumiawszy, co było przyczyną
przerażenia Cole a. Ujęła w dłonie jego twarz, przy-
ciągnęła go do siebie i wyszeptała: Jestem zabez-
pieczona. Nic ci nie grozi, przynajmniej z mojej
strony. W jej ironicznym głosie zabrzmiała nuta
goryczy.
Przytulił ją i wyszeptał szorstkim głosem:
Dziecko... nasze dziecko... nie byłoby żadnym
zagrożeniem. Myślałem tylko o tobie, nie o sobie.
Debbie spłonęła rumieńcem. Wzruszyła ramionami
i zamrugała, aby powstrzymać łzy.
yle się wyraziłam. Nie to chciałam powiedzieć.
To chyba to piętno, które od dawna w sobie noszę.
Na widok łez w jej oczach Cole zmarszczył czoło.
Nie rozumiem, słonko.
Wiem, że nie rozumiesz przyznała. Kiedy
dorastałam, rodzice ciągle się kłócili. Głównym tema-
tem tych kłótni byłam ja. Miałam jakieś dwanaście lat,
kiedy do mnie dotarło, że urodziłam się przed ich
ślubem. Jedno drugiemu zarzucało brak rozwagi...
Do licha mruknął Cole, przytulając Debbie do
serca. Bolała go myśl, że musiała cierpieć za nie swoje
winy. Teraz to już nieważne usiłował ją pocieszyć.
Chciałbym, żeby żyli. Mógłbym podziękować imza
to, że przyszłaś na świat. Moje życie bez ciebie byłoby
bardzo ponure.
Usiłowała uśmiechnąć się, lecz łzy strumieniem
popłynęły jej po twarzy.
Co z Debbie? zapytał Morgan.
Właśnie przekazał Buddy emu słuchawkę i nagle
uprzytomnił sobie, że wokół niego nikt nie szaleje
z radości.
Wiesz, tato, jakie są kobiety stwierdził Cole,
nie podnosząc wzroku. Ona jest po prostu szczęś-
liwa.
Morgan objął ramieniem syna i swoją opiekunkę.
W tym domu od tak dawna nie było żadnej
kobiety, że zdążyłem zapomnieć, jak to jest. Uśmie-
chnął się i mocno ich uściskał. Powinienem chyba
zapisać się na jakieś repetytorium zażartował.
W każdym bądz razie stwierdzam, że jest to jeden
z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Los podarował
mi nie tylko wnuka, lecz także drugą córkę.
Usłyszawszy ostatnie słowa Morgana, Cole uniósł
brwi. Popatrzył ojcu prosto w twarz i rzekł poważnie:
Oj, tato, chyba musisz przypomnieć sobie znacz-
nie więcej.
Debbie kopnęła Cole a w kostkę. Syknął z bólu.
Jak dali dziecku na imię? zapytała Debbie.
Wiedziała, że zachowanie Cole a nie jest auto-
matyczną konsekwencją ich ostatniej nocy. Było
oczywiste, że mu na niej zależy. Być może nawet ją
na swój sposób kochał, ale na razie nie potrafił jesz-
cze tego wyznać. Nie chciała, by Morgan naciskał
na syna i imputował mu coś, do czego Cole jeszcze
nie dojrzał.
Racja! Imię! Buddy, oddaj mi słuchawkę. Zapo-
mniałem zapytać. Morgan rzucił się do aparatu
i pozbawił młodszego syna słuchawki.
Przepraszam powiedział Cole.
Nie masz za co odparła szeptem Debbie. Jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]