[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Choćby i Liga.
- Pieprzysz!
- A niby dlaczego? Jeśli baby pozwoliły siostrom wychodzić za mąż i formują męski
oddział, to i brata mogły nająć.
- Nie, moim zdaniem to jednak Bractwo.
- A na jaki plaster brać im się za handel narkotykami? - Myśl, że bracia mogliby
załadować Fort prochami nie mieściła mi się w głowie. Brednie.
- Przecież potrzebują środków na przeprowadzkę do Mglistego, a mózgotrzepy to żyła
złota!
- Pierdoły.
Nagle moją uwagę zwróciło dziwne zjawisko niebo nad iglastym lasem dziwnie szybko
jaśniało. Przyjrzałem się dokładniej i zrozumiałem, że chmury nigdzie się nie podziały, ale
ktoś z ziemi zaczął je podświetlać.
- Super, co to za iluminacja? - Wiera pokazała anomalię czarownikowi. Jałtin popatrzył na
nią z wyrazem niezrozumienia, potem na zjawisko, ale nic nie odpowiedział. Dziewczyna
zwróciła się do mnie: - Sopel?
- Nie wiem. - Na wszelki wypadek odbezpieczyłem karabin. - I wcale nie jestem pewien,
czy chcę wiedzieć. Może lepiej to obejdziemy?
- To słup - wyjaśnił spokojnie Grigorij, jakby wszyscy powinni od razu wiedzieć, co za
cudo majÄ… przed sobÄ…. - Po prostu powietrze jonizuje. W nocy jest widno w promieniu
dziesięciu kilometrów. Siergieju Michajłowiczu, naprawdę nic o tym nie słyszeliście?
- Nie - odpowiedział czarownik cichym głosem.
Całkiem się sterał. Jak to mówią: wyszedł z siebie, prędko nie wróci.
- Ogólnie, powietrze świeci i tyle. - Piegowaty zatrzymał się na rozwidleniu dróg. Jedna
odchodziła na południe, druga szła wśród drzew wprost ku słupowi. - Przejdziemy las, potem
jeszcze siedem kilometrów wśród pól i znajdziemy się prawie na miejscu.
- Może zrobimy postój? - zaproponował Pierwszy.
Skóra wokół tatuażu nie była już tak bardzo czerwona, ale na szyi wciąż miał lekki
obrzęk.
- Pózniej. - Dowódca spojrzał na zegarek. - Siergieju Michajłowiczu, nie zapomnieliście
ugotować dla nas waszej cudownej herbatki?
Czarownik bez słowa wyjął z torby termos, podał go Piegowatemu, który odkręcił korek,
upił łyk i podał naczynie mnie. Także odpiłem, ale tylko troszkę, bo przestudzony napar był
jeszcze wstrętniejszy niż gorący. Przekazałem termos Napalmowi, niech on się dławi.
- W lesie zachowujemy wzmożoną ostrożność - oznajmiłem. - Sprawdzcie broń.
- Też mi las - prychnął Chan. - Może od razu nazwiesz gajem trzy sosny?
- Jeśli będzie trzeba, nazwę - odpowiedziałem ostrym tonem, uważnie obserwując gęsto
rosnÄ…ce przy drodze krzewy.
Na las to wszystko faktycznie nie wyglądało. Widać było nawet prześwit po drugiej
stronie. Przejdziemy ze sto metrów i znów znajdziemy się na otwartej przestrzeni. Tylko że
różnym paskudnym stworom jako ochrona przed słońcem wystarczy dosłownie jedno drzewo.
Co jak co, ale przez głupotę i nieprzezorność nie miałem ochoty iść do piachu. Innym też nie
zamierzałem na to pozwolić - mieliśmy jeszcze coś do zrobienia, a już pogodziłem się z
myślą, że do czasu samej akcji nie dam rady zwiać. Zresztą to by było grube świństwo tak
ludzi zostawić. Porem na pewno znajdzie się jakaś szansa wziąć nogi za pas.
Powietrze w lesie było inne. Zwieższe jakieś, bardziej wilgotne. Roślinność
najzwyklejsza: sosny, świerki, znów sosny. Wysokie pnie rwały ku niebu, ścigając się ku
słońcu, więc dla podszytu światła pozostawało dość mało.
- Oj! - pisnęła nagle Wiera i wyrwała z kabury pistolet.
Idący obok Mielnikow ledwie zdążył ją powstrzymać. Momentalnie zwróciliśmy się w
różne strony z bronią gotową do strzału.
- Co jest? - spytał Grisza półgłosem.
- Oczy - zaszlochała dziewczyna.
- Co? - zdziwił się Piegowaty. - Jakie oczy?
- Zielone, z pionowymi zrenicami. - Wiera trochę ochłonęła. - Pod tymi krzakami zawisły
w powietrzu. - Same?
- Tak.
Ostrożnie zbliżyłem się do zarośli, z uwagą obejrzałem ziemię. Nie znalazłem śladów
czyjejkolwiek obecności. Nie jestem tropicielem, ale jeśli na trawie i wśród liści zostały
nienaruszone kropelki rosy, można założyć, że nikt tutaj nie przebywał.
- Nic. - Wróciłem do reszty. - %7ładnych tropów.
- Jakich tropów? - dziewczyna zaśmiała się histerycznie. - Przecież mówiłam, że to były
tylko oczy. Szybowały nad ziemią!
- Niczego nie wyczułem - zauważył Jałtin, nie czekając na pytanie.
- Chodzmy już. - Grigorij przyglądał się krzakom z palcem na spuście AKSU.
Z przodu zatrzeszczały gałązki, a ja o mały włos byłbym wypalił w powietrze. Na ścieżkę
wyszedł piękny łoś, popatrzył na nas, po czym zniknął w gęstwinie. Co za bestia! Miał w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •