[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Znowu trzeba szukać wyjścia - powiedziała Zosia z westchnieniem tym większym,
że jej latarka zaczęła żółknąć. Popatrzyłem na zegarek.
- Robi się pózno - zauważyłem.
- Która godzina?
- Dwudziesta.
- Wiem już, dlaczego woda nie opada - powiedziała nagle odkrywczo.
- Dlaczego?
- Wujek pojechał po mocniejszą pompę. Pewnie strasznie się denerwuje.
- Mógł nawet pomyśleć, że się utopiliśmy.
- Przecież mamy telefon, można zadzwonić do niego - podsunęła.
- Sygnał nie przejdzie przez skałę.
Woda sięgała nam po kolana. Ruszyliśmy tunelem prowadzącym na południe. Był
wąski i dość niski. Niebawem znalezliśmy się w szybie prowadzącym do góry. Pod drabinką
coś się bieliło. Podniosłem. Zawilgocona gazeta. Rozprostowałem ją. Trzymałem w dłoniach
 %7łycie Warszawy sprzed pół roku.
Zaczęliśmy się wspinać po stalowej drabince. Wreszcie kilkanaście metrów wyżej
dalszą drogę zagrodziła nam stalowa klapa. Spróbowałem ją podnieść, ale okazała się zbyt
ciężka. A może po prostu po drugiej stronie ktoś zasunął rygiel. Uruchomiłem piłę. Nim moc
zupełnie wygasła, zdołałem przebić wąski otwór na drugą stronę.
- Koniec - powiedziałem umieszczając narzędzie w futerale.
- To jak wyjdziemy?
- Oto jak - wyjąłem z plecaka brzeszczot piłki do metalu. - Ja zacznę, a ty mnie
pózniej zmienisz.
Klapa była solidna. Rdzewiała przez wiele lat, ale nadal nie chciała się poddać.
Piłowałem i piłowałem, starając się wyciąć okrąg. Kiepsko mi to jednak szło. Zosia zeszła na
dół, bo niewygodnie było tak stać na drabinie. Także moja latarka zaczęła żółknąć, a nie
mieliśmy baterii na zmianę. Wreszcie zacząłem zbliżać się do końca okręgu. Popatrzyłem na
zegarek. Na szczęście miał podświetlany cyferblat. Druga w nocy.
Nagle usłyszałem szmer. Chwilę pózniej ostrze szpadla stuknęło o klapę z drugiej
strony. Przerwałem piłowanie. Szpadle stukały raz po raz, aż wreszcie nieoczekiwanie klapa
podniosła się. Na dworze padał deszcz. Spływał strumykami po brezentowych płaszczach
dwu uzbrojonych w automaty mężczyzn. Latarka w dłoni jednego z nich prawie mnie
oślepiła.
- Paweł Daniec - zidentyfikował mnie. - Zawołaj Zosię - polecił.
- Tylko tego brakowało - warknąłem.
- Spokojnie. Pan Samochodzik też już jest w naszych rękach, a z tego lochu nie ma
innego wyjścia.
- A kim wy jesteście?
Milczeli. Trzeci człowiek, który dotąd stał w cieniu, podszedł i zdjął kaptur. Serce
zamarło mi na chwilę.
- Zosiu! - zawołałem. - Można już wyjść.
Wyszła. Pierwszy mężczyzna zatrzasnął klapę i zasypał dół. Zamaskował dziurę
kamieniami. Wiedziałem, że do rana deszcz zatrze wszelkie ślady.
- Proszę za mną - odezwał się człowiek z kałasznikowem. Ruszyliśmy przez mokry
las. Zosi dali pelerynę, ale dla mnie już nie starczyło.
- Kim oni są? - zapytała szeptem.
- Nie wiem, ale jeden z nich to prezydent - szepnÄ…Å‚em.
- Prezydent Polski?!
Na drodze parkowały nasz Rosynant i nieduża półciężarówka. Człowiek z automatem
otworzył drzwi. Wewnątrz urządzony był niewielki pokoik. Stolik, cztery fotele. Na jednym z
nich siedział Pan Samochodzik.
Zosia zrzuciła mokry płaszcz. Prezydent także zdjął pelerynę.
- No cóż - powiedział. - Zapewne chcielibyście uzyskać jakieś wyjaśnienia...
Szef dostojnie kiwnął głową.
- Proszę siadać.
Zajęliśmy miejsca w fotelach. Człowiek z kałasznikowem przyniósł gorącą herbatę i
ciepłe jeszcze pączki. Prezydent nalał do trzech kieliszków odrobinę wina, a przed Zosią
postawił szklankę z colą.
- Trochę głupio wyszło, że się o tym dowiedzieliście - powiedział. - To jedna z
najpilniej strzeżonych tajemnic państwowych.
- Wiecie, gdzie jest złoty pociąg, dlaczego więc nie wydobędziecie tych skarbów? -
zapytał szef.
- To prawda, wiemy od lat, że spoczywa właśnie tutaj, a za czasów mojego
poprzednika udało się wejść do podziemi i z grubsza obejrzeć znalezisko. Dlaczego nie
wydobywamy? Cóż. Traktujemy ten depozyt jako rezerwę. Gdy nasz naród naprawdę
znajdzie się na dnie, wówczas będziemy mogli po to sięgnąć.
- Już teraz wiele jest biedy wokoło - powiedział pan Tomasz.
- Sytuacja nie jest jeszcze aż tak tragiczna. Zrozumcie, to rezerwa na naprawdę czarną
godzinę. Gdy nie będzie już innych możliwości, wtedy sięgniemy po to złoto. Na razie
musimy je zachować jako gwarancję przyszłości.
Nie do końca te argumenty trafiały mi do przekonania, ale milczałem. Pan Tomasz
wolno pokiwał głową.
- Ile osób o tym wie? - zapytał.
- W tej chwili dwanaście, łącznie z wami i moim poprzednikiem. To tajemnica stanu
przekazywana kolejnym prezydentom w dniu zaprzysiężenia. Proszę jednak o zachowanie
całkowitej dyskrecji.
- Mamy poprzysiÄ…c na BibliÄ™?
- Wśród ludzi honoru wystarczy słowo.
- Hmm... - powiedziała Zosia. - Nie wiem jak to powiedzieć, ale wzięliśmy próbkę...
Położyła kilogramową sztabkę złota na brzegu stołu.
- Umieszczenie jej z powrotem na miejscu byłoby kłopotliwe - uśmiechnął się. -
Zatrzymaj ją, młoda damo. Na pamiątkę i na znak, że też należysz do spisku.
Zamyśliłem się.
- Dlaczego nie pootwieraliście wagonów? - zapytałem. - My, wstyd się przyznać
narobiliśmy dziur w dachu.
- Nie musieliśmy - uśmiechnął się. - Po zdobyciu Wrocławia wpadł w nasze ręce
dokładny spis zawartości pociągu. Spoczywał przez całe lata w archiwum, stanowił taką
ciekawostkę. Aż wreszcie udało się odnalezć miejsce. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •