[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wygrażając sobie. W końcu Victoria zagryzła usta, grzebiąc butem w ziemi, a Indianin
poszedł pod foliowy dach, gdzie odbywała się towarzysząca targowi fiesta.
Wróciliśmy do samochodu. Nasza towarzyszka przerzucała kartki w notesie z
adresami. Gdy dostrzegła nas, włożyła notes do schowka przy siedzeniu pasażera.
Zajęliśmy miejsca w aucie, ale żadne z nas nie miało odwagi zabrać głosu.
- Nici z transakcji - przyznała szczerze. - Aowca motyli oszukał mnie.
- Jak to? - Zdziwił się Jacek. - Wydaje mi się, że przedmiot - klucz miał zostać
dostarczony do Machu Picchu, kiedy będzie tam również Manuel.
- To były pierwsze ustalenia. Przekonałam tego człowieka, że jestem jedyną
osobą godną zaufania, że przedmiot - klucz nie powinien trafić do rąk Falco. Albo
raczej sądziłam, że go przekonałam.
- Dostaniemy tę rzecz w Machu Picchu? - zapytał Maks.
- To się okaże...
- Pospieszmy się zatem, by zdążyć do Machu Picchu przed zmrokiem -
zaproponowałam.
- Za pózno - odparła. - Pojedziemy na kraniec doliny i tam znajdziemy nocleg.
Ollantaytambo nie czekało na nas z otwartymi ramionami. Po podróży drogą
prowadzącą dnem doliny przez Calca i Urubambę byliśmy zmęczeni, a należało
znalezć przyzwoity nocleg. W tym wypadku był to pokój wynajęty od rodziny
mieszkającej u podnóża gór. Podłogę współdzieliliśmy ze stadkiem świnek morskich.
Zwierzątka o mądrych, czarnych oczkach i lśniących rudych futerkach miały wadę -
nieustannie podgryzały pokarm, pokwikując przy tym donośnie. Liczyłam na to, że w
nocy uspokojÄ… siÄ™.
Na kolację gospodarze podali pieczone nad ogniem mięso... ze świnek
morskich.
Nie chciałam urazić sympatycznych Indian, ale nie potrafiłam opanować się. A
już na pewno zjeść mięsa z gryzonia, tym bardziej że po podwórku biegało kilka sztuk
drobiu akuratnego na rosół. Przypomniałam sobie moją świnkę morską, którą
hodowałam w dzieciństwie. Zwierzątko było łagodne i przymilne. Pozwalało się
głaskać i z zapałem pałaszowało podkładane pod pyszczek smakołyki. Czy teraz
mogłabym pochłonąć na kolację dalekiego kuzyna mojej świnki? Nie! Na pewno nie!
- Indianin, który rozmawiał z tobą w Pisac, jest łowcą motyli? - zapytał Jacek,
mlaszczÄ…c.
Zastanawiałam się, czy zdaje sobie sprawę z tego, co je.
- Nie. Indianin nawet nie jest mieszkańcem Pisac. Na spotkanie przyszedł z
dżungli. Oznajmił mi, że nie dostanę przedmiotu - klucza. Groził też, że jeśli nie
wycofam się z poszukiwań Eldorado, szaman jego plemienia naśle na mnie duchy
przodków.
- Chyba nie wystraszyłaś się - parsknął Maks i zaczął oglądać kości, z których
obgryzł mięso.
Miałam wrażenie, że dopiero teraz zorientował się, co zjadł, bo mina mu
zrzedła.
- Z duchami, szamanami i ich miksturami nie ma żartów - odparła serio.
- Co chciał wskórać tymi pogróżkami? - mój brat myślał na głos. - Przecież
Eldorado i tak nie istnieje.
Victoria popatrzyła na niego dokładnie w ten sam sposób, jak na starego
Indianina. Bez pożegnania poszła się położyć. Nam nie chciało się spać, zwłaszcza że
gwiazdy rozsiane na niebie wydawały się być na wyciągnięcie ręki.
Nazwa Ollantaytambo prócz ruin kryła za sobą niewyszukane domostwa.
Pomiędzy budynkami biegły brukowane uliczki, a przy murach - wąskie kanały
nawadniające. Szumiała w nich czysta woda. W dzień czerwone dachówki
malowniczo kontrastowały z fioletowo - granatowymi skałami górującymi nad
wioską. I w tej miejscowości nie zabrakło tarasów uprawowych. Obecnie porastała je
żółta trawa, z której wystawały zeschnięte łodygi i kopczyki kamieni.
Ciemność zmieniła krajobraz radykalnie. Poświata księżyca, padająca na góry,
wydobyła fantazyjną fakturę skał. Przeniosła widza do baśniowego świata elfów.
Jacek zaszył się na tylnym siedzeniu jeepa, chyba miał zamiar spędzić noc w
samochodzie.
Znacznie ochłodziło się. Założyliśmy z Maksem nowe swetry. Wełna z lam
nie była gorsza od owczej, w każdym razie ogrzaliśmy się.
Niebo przyjęło gamę barw od nasyconej ultramaryny w miejscu, gdzie słońce
przed dwoma kwadransami schowało się za horyzont, do czerni na wschodzie. Na tym
tle odznaczały się gwiazdy - świeciły jasno, bo ich blasku nie tłamsiły
zanieczyszczenia.
- Są cudowne - westchnęłam.
- Trochę kiczowate - powiedział zadziornie Maks.
- Nie dorabiaj niepotrzebnej ideologii. W życiu nie oglądałam ładniejszych
gwiazd!
- Gwiazdy są wszędzie te same. Ale jedna jest tu niezwykła.
Zadarłam głowę.
- Która?
- Siedzi przede mnÄ… - szepnÄ…Å‚ Maks.
- Wiesz... To rzeczywiście jest kiczowate...
- Co?
- To, co przed chwilą zrobiłeś - odparłam i dołączyłam do Victorii.
Z samego rana, kiedy dolinę wypełniał jeszcze różowy brzask, pożegnaliśmy
się z gospodarzami. Pociągiem udaliśmy się do Chalcabamby, skąd do Machu Picchu
było niecałe dziesięć kilometrów. Skład przystawał też na wcześniejszej stacji, w
Qorihuayrachina. Stamtąd do Zaginionego Miasta można było dojść Szlakiem Inków.
Niewytrawny piechur potrzebował na to około pięciu dni. Prawie tydzień wędrówki
przez zapierające dech w piersiach przełęcze i dżunglę obfitującą w nadzwyczajne
orchidee i dzikie zwierzęta. Po drodze jest czas na podziwianie przyrody i ruin oraz na
przemyślenia. My wybraliśmy krótszy wariant wyprawy do Machu Picchu, wiążący
siÄ™ z zaledwie kilkugodzinnym spacerem ze stacji kolejowej.
Po południu pokonaliśmy ostatni szczyt i oto przed nami otworzyła się
przestrzeń Zaginionego Miasta. Victoria, obyta z niezwykłymi krajobrazami Peru,
parła naprzód. Chłopcy ze mną przystanęli.
- Chodzcie! - ponaglała Cassidy.
- Gdzie sprzedają bilety wstępu? - zapytał Maks.
- Nie sÄ… potrzebne.
- Jak to? - zdziwiłam się. - Państwo odrzuca możliwość zarobienia na
największej atrakcji?
- Niezupełnie. Normalni turyści muszą wykupić bilety i opuścić miasto przed
zamknięciem. Jeśli ktoś zechce i są wolne miejsca, może zanocować w hotelu,
niestety jest tylko jeden. Ale my, jako wyprawa naukowa, rozłożymy obóz w ruinach.
Uwierzcie, że niełatwo było załatwić pozwolenie. Udało się dzięki znajomościom i
naszej pozycji.
- Waszej? - udałam, że nie zrozumiałam, żeby wyciągnąć od Victorii więcej
informacji.
- Mojej i Manuela - ucięła krótko. - Dość zmarudziliśmy, idziemy!
Machu Picchu pozostało w zapomnieniu przez setki lat po tym, jak zostało
opuszczone przez ostatniego mieszkańca. Na nowo przywrócił je światu Hiram
Bingham dopiero latem 1911 roku, na dodatek stało się to przez przypadek.
Marzeniem Binghama było ujawnienie miejsca, gdzie powstała ostatnia stolica Inków
- Vilcabamba. Kiedy napotkany w trakcie wyprawy badawczej tubylec zaprowadził go
do ruin, nie miał wątpliwości, że oto jego sen spełnił się. Popełnił błąd.
Rzeczywista Vilcabamba mieściła się gdzie indziej, pochłonięta przez
tropikalny las, natomiast Bingham dotarł do Machu Picchu.
W trakcie naszych odwiedzin miasto wśród chmur zostało zamknięte przed
zwiedzającymi. Przy Domu Strażników, gdzie mieściło się wejście do ruin, czekali
mężczyzni w czarnych kombinezonach z żółtymi plakietkami. Zagrodzili nam drogę,
ale wystarczyło kilka słów Victorii rzuconych po hiszpańsku, by ustąpili. Jeden z nich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]