[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wielką wojnę zakończoną zwycięstwem. Nie tylko sama miała czystą głowę, ale
także matusia, Zosia i Franus. Najmniej kłopotów przysparzał Siemicz. Odkąd, z
pustoty wielkiej, kupił od wędrownego kramarza środek na błyskawiczny porost
włosów, świecił golutką piękną łysiną, której nie imały się insekty.
Matusia wciąż jeszcze oglądała włosy córki i mocno nad czymś medytowała.
- A jakbyś wzięła tę posadę, Elciu, co? Pomieszkasz przez zimę we dworze,
uczciwie zarobisz parę groszy, a wiosną musowo wrócisz. Teraz każdy grosz trza
nam na ziemię odkładać. Patrz, Polukową bogatsza od nas, a swoją córkę chciała
oddać.
Elcia nie odzywała się ze strachu, że matusia, słysząc w jej głosie radość,
gotowa się czegoś domyślić i wycofać. A tak przekonywała coraz gorliwiej i Elci
nie wypadało odmówić.
Był początek listopada, kiedy zjawiła się we dworze. Miała ze sobą pismo
polecające od pani Kumosińskiej, więc była pewna, że zostanie przyjęta z
otwartymi ramionami. Była bardzo ciekawa dziedziczki. Ludzie we wsi gadali, że
piękna jak lalka, ale mało kto ją widywał, ponieważ wolała siedzieć w mieście
niż we dworze. Do majątku zjechała całkiem niedawno. Elcia wyobrażała sobie
panią Zakwasiewiczowa na wzór i podobieństwo panienki Okulewiczowej i srodze się
zawiodła. Stanęła przed obliczem kobiety pięknej, ale bardzo wyniosłej, która
nawet list pani Kumosińsldej wzięła w dwa palce, jakby bała się, że pobrudzi
sobie ręce. Elcię obrzuciła niechętnym spojrzeniem.
- Jak ty przyszłaś ubrana do pracy? Doprawdy, ci polscy włościanie są kompletnie
pozbawieni gustu i taktu!
65
Elcia zaczerwieniła się po korzonki włosów. Prawdę mówiąc, miała tylko jedno
ubranie, w którym rzeczywiście nie odważyła się przyjść. Matusia ją poratowała,
wyciągnęła ze skrzyni panieńską spódnicę ze stanem i koszulę mocno pożółkłą od
leżenia, ale wciąż ładną. Wełnianą chustę w kratę też dostała od matusi i nie
myślała, że wygląda aż tak bardzo zle. Buty tylko miała mocno zdeptane, ale za
to włosy wymyła, splotła i okręciła wokół głowy, żeby się wydać poważniejszą.
Bardziej niż o strojach myślała o czekającej ją pracy. Teraz nie śmiała podnieść
głowy. Utkwiła wzrok w spódnicy dziedziczki, bardzo wąskiej, z plisowaną falbaną
na dole i tak krótkiej, że przykrywała ledwie pół łydki. Kolor spódnicy
przywodził na myśl młodziutki groszek. Dziedziczka wciąż czytała list, więc
Elcia odważyła się zerknąć na górę stroju. Bluzka też była zielona, przylegająca
do figury i przewiązana paskiem. Całość wyglądała jak suknia. Przy białym
kołnierzu połyskiwała piękna broszka. Stojąc na wprost wystrojonej pani, Elcia
pojęła nie tylko niestosowność swojego ubrania, ale przede wszystkim ogrom
ubóstwa. Czuła się śmieszna, brzydka i nic niewarta. Zapamiętała ten moment na
całe życie.
- Naprawdę nie masz w domu innych ubrań, w których mogłabyś się pokazać
dzieciom, nie wypaczając im gustu? - spytała pani, składając list.
Oczywiście, że nie miała i straciła ochotę, by o tym mówić. Mało tego, zaczęła
żałować, że w ogóle przyszła, i że nie może po prostu wyjść sobie i zamknąć
drzwi. Pani Kumosińska poręczyła za nią, więc mogłaby poczuć się urażona taką
samowolÄ….
- Chodz! Mam nadzieję, że nauczycielka nie przesadziła, a ja nie pożałuję swojej
dobroci.
Pani Zakwasiewiczowa zaprowadziła Elcię do pokoju chwilowo zamienionego na
szwalnię. Stały tam dwa duże stoły, jeden zarzucony ubraniami, drugi
przeznaczony do kroju i prasowania. Do dworu przyjeżdżała co jakiś czas panna
Sabina,
66
krawcowa z miasta, i przez kilka dni szyła wszystko: dziecinne ubranka, pościel,
zasłonki. Pani wyjęła ze stosu ubrań kilka różnych, rzeczy, kazała je przerobić,
połączyć i ubrać tę małą", żeby nie przypominała średniowiecznej chłopki.
Cały dzień aż do wieczora spędziła Elcia z krawcową na skracaniu i
dopasowywaniu. Nie siedziała bezczynnie ani chwili. Pomagała obrzucać szwy,
nauczyła się podkładać listwy, wciąż o coś pytała, bo też interesowało ją
wszystko: jak działa maszyna, jak żelazko. Pannie Sabinie nawet podobało się to
zaciekawienie, bo zwykle tkwiła w pokoju sama i nie miała do kogo gęby otworzyć.
Odpowiadała na pytania, a jeszcze od siebie co nieco dorzuciła o
Zakwasiewiczach. Pani była warszawianką i nie najlepiej czuła się na wsi. Lubiła
piękne stroje, suknie kupowała tylko w stolicy u Braci Jabłkowskich albo u
Hersego. Elcia gorliwie kiwała głową.
- Co tak przytakujesz? Nie mogłaś o nich nawet słyszeć! -powiedziała z
wyższością panna Sabina.
- Czego nie mogłam? We wsi mieszka jeden Jabłkowski, kto wie, może z tych
samych?
Zmiech panny Sabiny trochę ją dotknął, ale zamiast się boczyć, wolała posłuchać
o pracodawcach.
- Pierwsza żona dziedzica zginęła w czasie wojny - ciągnęła panna Sabina. -
Został po niej syn jedynak. Urodziwy bardzo, ale chciałabym mieć tyle pieniędzy,
ile on kłopotów ojcu przyczynia. Uważaj, bo to bałamut wielki.
- Ja do bałamucenia nieskora.
- Nie mów hop", zanim chłopca nie zobaczysz. Teraz jest w szkołach, na święta
przyjedzie. Z drugą żoną pan Zakwasie-wicz ma synka i córkę. Będziesz miała z
nimi urwanie głowy. I nie wolno ci żadnego kacnąć, bo cię wygonią. Nielekko się
tu pracuje, sama zobaczysz.
Pod wieczór garderoba była skompletowana. Kiedy Elcia wreszcie stanęła w
lustrze, z wrażenia zaniemówiła. Co prawda nie miała okazji często się
przeglądać, chyba że w szybach
67
wystawowych w Tomaszowie, ale też nigdy nie wyglądała tak ładnie i miastowe
Miała na sobie sukienkę z chabrowej wełenki, modnie zbluzowaną, z pięknym
kołnierzem, który panna Sabina nazywała marynarskim. A pod sukienką, czego już
oczywiście nie było widać w lustrze, wąską halkę z płócienka i wymarzone,
wyśnione majtki, stokroć ładniejsze od tych, które sama wymyśliła i zamierzała
uszyć. Te były też płócienne, zapinane w pasie na guziki, z tyłu miały wygodną
klapę, wiadomo po co, i zakrywały cały tyłek. Panna Sabina wynalazła jej nawet
pończochy przypinane na udzie specjalną gumą. Były tylko lekko pocerowane na
piętach i w palcach. Niestety, buty musiała włożyć stare. Dziedziczka nie
biegała boso od wiosny do jesieni, stopy miała wąskie, malutkie.
- A nie za krótka czasem ta sukienka? - zmartwiła się El-cia.
Patrzyła w lustro z mieszaniną zachwytu i wstydu. Co prawda jej domowa spódnica
nie była dłuższa, ale nie z mody to się brało, tylko z konieczności. Matusia
uważała wyłącznie spódnice sięgające kostek i biadoliła, że córka za szybko
rośnie. W nowej sukni Ełcia czuła się dziwnie: jakby nie była ubrana, tylko
rozebrana, chociaż obraz w lustrze mówił co innego. A i panna Sabina gwałtownie
zaprotestowała. Już ona najlepiej wiedziała, jakie suknie powinno się nosić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]