[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystkiego, co je otaczało.
Ben dotarł do jeziora i zatrzymał się u boku ojca, naprzeciwko Ryontarra i Givina. Kobieca
postać była od nich oddalona o nie więcej niż piętnaście kroków - dość blisko, żeby młody
Skywalker zobaczył, że nie jest to istota ludzka - a przynajmniej nie do końca. Miała długie jasne
włosy, spływające aż do wody i maleńkie, lśniące oczka, osadzone w oczodołach tak głębokich, że
wydawały się studniami bez dna.
Kiedy Luke nie zareagował na obecność syna, przekonany, że ojciec go nie zauważył Ben
odezwał się nabożnym szeptem:
- O rany, tato... niezła jazda!
Luke parsknął, rozbawiony, i odwrócił się do chłopca z krzywym uśmieszkiem na ustach.
- Nie powinno cię tu być.
Ben skinął głową i nagle ogarnęły go wątpliwości. Może jednak ta decyzja wcale nie była
trafna? Jeśli czas i życie były iluzją, czy naprawdę miało znaczenie, jeśli oszalał? Czy miałoby
znaczenie, gdyby jego ojciec zginął, a Ben nigdy nie poinformował o wszystkim Mistrzów? Tak
naprawdę obydwie te rzeczy już się wydarzyły... albo nigdy się nie wydarzą. Koniec końców,
złamał jedynie rozkaz ojca.
Spuścił wzrok.
- Przepraszam - wymamrotał. - Ale mój powrót na Coruscant nie byłby dobrym pomysłem...
nie w obecnej sytuacji... którą zawdzięczamy Daali.
Luke zmarszczył czoło.
- Bo...?
- Przypomnij sobie, gdzie jesteśmy, tato - odparł Ben, zmuszając się do wytrzymania
spojrzenia ojca. - A przynajmniej gdzie są nasze ciała i co mają wspólnego z tym miejscem
wszyscy, którym... odbiło.
Luke przytaknÄ…Å‚.
- Schronisko. - Pochylił głowę na bok i przez chwilę przyglądał się Benowi w milczeniu. -
Czy to tam, gdzie...?
- Tak sądzę... - Ben zerknął na Rhondi i zniżył głos. - Tato, nikt mnie nie zaatakował, ale
mam przeczucie... naprawdę silne - że oni próbują nas zabić.
Luke uśmiechnął się do syna smutno.
- Ben, to nie paranoja, a raczej prawda. - Kiwnął głową w stronę swoich przewodników. -
Od chwili kiedy opuściliśmy stację, ta dwójka próbowała mnie wprowadzić w jedną pułapkę za
drugÄ….
Ben otworzył szeroko oczy, a potem przeniósł wzrok na Ryontarra i Givina.
- I jeszcze tutaj jesteś? - zdumiał się. - Dlaczego?
Luke wzruszył ramionami i obejrzał się na kobietę we mgle.
- Mam jeszcze kilka pytań...
- Twoje pytania mogą zaczekać - przerwała mu Rhondi. Chwyciła Bena za rękę. - Zabieraj
ojca. Dotrzymałam mojej części umowy. Teraz chodzmy stąd.
- Umowy? - Ryontarr wychylił się i wyjrzał zza pleców Skywalkera, a Givin podszedł do
Rhondi. - O co chodzi?
Wyrazna wrogość w głosie Gotala przypomniała Benowi o panice, w jaką wpadł na stacji.
- Ona ma rację, tato. - Wziął ojca za rękę i pociągnął go w swoją stronę. - nie zostało ci
wiele czasu. Musimy stąd iść. Teraz.
Luke delikatnie uwolnił rękę z uścisku syna.
- Chwileczkę, Ben. - Odwrócił się do Ryontarra. - Od jakiegoś czasu wiem już, że gracie na
zwłokę i staracie się mnie tu zatrzymać. Nie wiem tylko dlaczego.
- I sądzisz, że ci wyjaśnię? - parsknął Gotal. - Bo obaj byliśmy kiedyś Jedi?
- Byłoby miło z waszej strony - potwierdził cierpko Luke. - Ale wyjaśnicie mi to chociażby
z tego powodu, że jeśli tego nie zrobicie, odejdę.
Ryontarr rzucił Rhondi rozwścieczone spojrzenie, a potem skinął niechętnie i wskazał
pazurzastym palcem postać we mgle.
- Bo ona tego chce.
Luke odwrócił się do jeziora.
- Pani we mgle?
Na dzwięk słów ojca Ben spojrzał w stronę tajemniczej postaci. Natychmiast ogarnął go
chłód i poczucie zagrożenia. Czuł tę samą naglącą potrzebę, którą wyczuł po drodze do Otchłani... i
zachłanny zew, którego nie czuł, odkąd skończył dwa lata.
Chwycił znów ojca za rękę.
- Tato, chyba naprawdę czas na nas. Jestem pewien, że to ona wołała mnie, kiedy byłem w
Schronisku.
- Wcale mnie to nie dziwi - skwitował Luke, ale nie ruszył się z miejsca. Odwrócił się do
Ryontarra. - Wrócimy, jak tylko dowiemy się, czego od nas chce.
- Nie mam pojęcia - stwierdził Ryontarr i rozrzucił szeroko ręce. - Może powinniście do niej
iść i ją o to spytać osobiście?
- Ben, to nie jest dobry... - zaczęła Rhondi, ale urwała, kiedy podszedł do niej Givin.
Chłopiec jeszcze raz spróbował odciągnąć ojca, ale bezskutecznie. Luke zdawał się przyrośnięty
MocÄ… do ziemi.
- Muszę się dowiedzieć. Ta kobieta... Sądzę, że wie, co skłoniło Jacena do przejścia na
stronę mroku. Może nawet, co opętało Rycerzy Jedi? - Mistrz Jedi wszedł do wody. - To nie potrwa
długo - zapewnił syna. - Wracaj.
- Nigdzie się bez ciebie nie ruszę. - Ben obejrzał się na Rhondi i dodał: - A ty nie pójdziesz
nigdzie beze mnie. Przynajmniej będziemy mieli przyzwoitego przewodnika.
Rhondi pokręciła z lękiem głową, ale podeszła do niego i złapała go za nadgarstek.
- Wez ojca za rękę.
Ben posłuchał i wszedł za nią do wody. Luke nie zaprotestował, więc Tremaine zaczęła
prowadzić ich naprzód, trzymając się blisko brzegu. Ku zaskoczeniu i zaniepokojeniu Bena głazy i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]