[ Pobierz całość w formacie PDF ]

decyzję podejmie parlament. Nie było sensu dłużej tutaj przesiadywać.
Również dla Guya byłoby lepiej, gdyby opuściła Londyn. %7łył swoim życiem i dał jej
jasno do zrozumienia, że dla niej nie ma w nim miejsca.
- Idę na spacer - powiedziała. Musiała odetchnąć od tego hotelu. Czuła się w nim
uwięziona, prawie jakby miała klaustrofobię.
- Tak, proszÄ™ pani.
Mary wróciła do sypialni i przyniosła stamtąd pelisę, po czym pomogła jej się ubrać.
Potem sama włożyła okrycie. Felicja spojrzała na nią.
- IdÄ™ sama.
- ProszÄ™ pani...
- Idę sama - powtórzyła. - Muszę mieć trochę czasu dla siebie.
- Bardzo panią przepraszam, ale jego lordowska mość przykazał, żebym wszędzie z
panią chodziła. - Dziewczyna zaczerwieniła się i wbiła wzrok w podłogę.
- Jego lordowska mość nie jest moim strażnikiem. Idę sama. - Zorientowała się, że
zabrzmiało to zbyt surowo, więc uśmiechnęła się do Mary. - Nic mi się nie stanie.
Przechodząc przez hol, Felicja skinęła głowa recepcjoniście, temu samemu, który miał
dyżur, gdy wprowadzała się przed dwoma dniami. Zdawało jej się, że od tamtego
czasu minęła wieczność. Recepcjonista odpowiedział na pozdrowienie zdawkowym
ukłonem, a jego wzrok powędrował ku schodom.
Felicja wiedziała, że wypatruje jej służącej.
- Wychodzę sama - powiedziała z czystej przekory. Na czole recepcjonisty pojawił się
mars.
- Pani z pewnością wie, co jest dla niej najlepsze - stwierdził tonem sugerującym coś
wręcz przeciwnego.
- Istotnie, wiem - odparła Felicja, wciąż owładnięta duchem przekory.
Na dworze wiał porywisty wiatr. Dumnie uniósłszy głowę, ruszyła dziarskim krokiem
w stronę Hyde Parku. Była przekonana, że zdąży odbyć mały spacer i bez przeszkód
wrócić do hotelu, mimo że dzień się kończył i nadchodził wieczór.
Musiała poczynić plany na najbliższą przyszłość. Wiedziała już, że z Londynu wyjedzie
dyliżansem pocztowym, bo i tak ledwie na to ją było stać.
Uśmiechnęła się pod nosem. Rachunek za hotel każe przesłać Edmundowi. Była pewna,
że dostanie szału, ale jako pedant pierwszej wody uiści rachunek. Zresztą był to
wydatek jego ślubnej żony. Ponosił za nią prawną odpowiedzialność.
To była jedyna, i to drobna radość, jakiej mogła oczekiwać w najbliższej przyszłości.
Guy cisnął gazetą o blat biurka. Wydrukowano tam skandalizujący artykuł o tym, jak to
wezwano go na sądowe przesłuchanie, które ujawniło, że dopuścił się cudzołóstwa z
żoną Edmunda Marburyego, wkrótce rozwódką. Jako rzeczywisty powód rozwodu
podawano brak dziedzica, ale zwracano też uwagę, że pozew dotyczył niewierności.
Marbury zapowiedział, że zszarga jego dobre imię i słowa niewątpliwie dotrzymał.
Guy wiedział jednak, że nie mógłby skłamać pod przysięgą, tak jak nie potrafił
utrzymać rąk przy sobie w obecności Felicji. Po prostu miał pecha, że Felicja jest żoną
człowieka pokroju Marburyego.
Nie dość, że stał się bohaterem skandalu, to jeszcze wkrótce będzie musiał stawić czoło
Emily Duckworth. Najpózniej nazajutrz, a może nawet jeszcze tego dnia spodziewał się
jej wizyty..
Wstał i energicznie podszedł do okna. Podłogę zaścielał gruby dywan z Aubusson, a
mimo to jego buty z cholewami stukały o podłogę. Mocnym szarpnięciem rozsunął
zielone draperie i spojrzał na zachmurzone niebo. Zbliżał się zmierzch. Służący zapalił
gazową latarnię przed domem i w tym miejscu gęstniejąca mgła jarzyła się żółtawym
światłem.
W furtce zamajaczyła drobna, szczupła postać. Służąca, którą posłał Felicji. Musiało stać
się coś złego, skoro tu przyszła. Ogarnął go niepokój.
Zwrócił się ku drzwiom i czekał, z trudem hamując niecierpliwość. Wreszcie rozległo
siÄ™ pukanie.
- Proszę wejść - zawołał. Pojawił się Oswald.
- Ta dziewczyna, Mary, chce mówić z milordem.
- W porządku, Oswaldzie - oznajmił, widząc zdegustowaną minę kamerdynera. -
Wprowadz jÄ….
- Dobrze, milordzie.
Mary weszła ze spuszczoną głową i dłońmi splecionymi na brzuchu. Guy chciał
natychmiast spytać, co się stało, wiedział jednak, że mu nie wolno. Służąca i tak była
wystraszona.
- Cieszę się, że przyszłaś, Mary - zagaił spokojnie. - Tak jak się umówiliśmy.
Skinęła głową.
- Tak, milordzie.
Guy uważał, żeby jej nie spłoszyć. Obawiał się, że wtedy musiałby czekać na
wiadomości znacznie dłużej.
- Pani Marbury dostała list dziś po południu. Zaraz po przeczytaniu wrzuciła go do
ognia. Jutro wyjeżdża z Londynu. - Głos jej się załamał. - I nie zamierza mnie wziąć.
Wyjeżdża? Musiała dostać wiadomość o postanowieniu sądu. I najpewniej sprzyjało
ono jej mężowi. Zresztą trudno było spodziewać się czegoś innego, zważywszy na
powód rozwodu, jaki podał Marbury.
- Dziękuję ci, Mary, świetnie się spisałaś. Dopilnuję, żeby pani Marbury nie wyjechała
bez ciebie. - Dziewczyna spojrzała na niego z nadzieją w oczach. - Masz na to moje
słowo.
- Dziękuję, milordzie. Bardzo dziękuję. Pani Marbury jest dla mnie taka dobra...
Guy uśmiechnął się, aczkolwiek wolałby, żeby dziewczyna sobie poszła. Nie był jednak
pewien, czy usłyszał wszystko.
- Powinienem wiedzieć coś jeszcze? - spytał bardzo spokojnie, przyszło mu to z wielkim
trudem.
- Tak, milordzie. Nie wiem, czy to ma znaczenie, ale pani Marbury wyszła sama z
hotelu.
- Co takiego?! - Guy z najwyższym trudem powstrzymał się, bo chciał chwycić służącą
za ramiona i mocno nią potrząsnąć. - Kiedy? Dokąd poszła? Dlaczego jej nie
towarzyszysz?
Dziewczyna cofnęła się o krok.
- Nie pozwoliła mi. Powiedziała, że chce być sama i że nie wychodzi na długo. Poszła
do parku, a ja przybiegłam tutaj.
Guy z trudem zapanował nad irytacją. Służąca postąpiła wedle swoich najlepszych
chęci, więc nie było sensu jej karać ani rugać. I bez tego miała wyrzuty sumienia.
- Dobrze zrobiłaś, Mary. Możesz już iść. Kucharka da ci coś ciepłego do zjedzenia i
wypicia, a potem lokaj odprowadzi cię do hotelu, bo już się ściemnia.
Odwrócił się do okna i po chwili usłyszał trzask zamykanych drzwi. Felicja poszła do
parku... prawdopodobnie do Hyde Parku, bo tam była z nim wcześniej. Należało
sądzić, że wróciła już do hotelu, ale musiał to sprawdzić. Wyszedł na korytarz z
okrzykiem:
- Oswald, podstaw faeton pod dom! - Następnie zagrzmiał na osobistego służącego: -
Jeffries! Mój płaszcz.
Pięć minut pózniej czekał na niego powóz z parą wypoczętych koni. Tymczasem
Jeffries pomógł mu wdziać okrycie, po czym podał kapelusz i laseczkę.
- Dziękuję. - powiedział machinalnie Guy, myślami obecny już zupełnie gdzie indziej.
Droga do hotelu była krótka. Służący znalazł się przy końskich łbach, by przytrzymać
zwierzęta. Guy zręcznie zeskoczył z faetonu na ziemię.
- Pochodz z nimi, Jem, póki nie wrócę.
- Naturalnie, milordzie. - Chłopak wydawał się urażony, że pan posądza go o taką
niewiedzÄ™.
Guy zauważył to, więc dorzucił:
- Dobrze wiem, że zrobiłbyś to bez przypominania, ale mam swoje przyzwyczajenia.
Martwił się o Felicję, a jednocześnie był zły, że była taka uparta i przesadnie
samodzielna. Gdy wszedł do hotelu, recepcjonista natychmiast okazał mu
zainteresowanie. Miał na twarzy wyraz udręczonego człowieka, zdobył się jednak na
uśmiech i wyszedł zza kontuaru.
- W czym mogę pomóc, milordzie?
- Przyszedłem do pani Marbury - wyjaśnił Guy, kierując się ku schodom.
- Pani Marbury nie ma w hotelu, milordzie.
Guy przystanÄ…Å‚.
- A niech to. - Obrócił się na pięcie. - Chce mi pan powiedzieć, że jeszcze nie wróciła ze
spaceru? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •