[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bardzo był dumny z każdego swego pomysłu. Akurat teraz miał olśnienie. I to w przededniu
mistrzostw. A prócz olśnienia i zamówienie na plakat. Właśnie  zamówienie, a nie żaden tam udział
w konkursie. Dawało mu to, jak mówił, szansę. I to międzynarodową. Plakat pójdzie w świat,
rozumiesz?
W ich branży wszyscy żyli nadzieją zamówienia  życiowej szansy.
W mrocznej salce ujrzała Zygę. Zmiesznie tańczył. Udawał, że walczy.
Była to klasyczna forma treningu, jak jej powiedział kumpel, niby to znawca boksu. Walka z cieniem.
 Nie lubię boksu  westchnęła Irena..  Nie lubię brutalności.
 Nie bądz takim aniołkiem  śmiał się kumpel.
 Jesteś głupi.
 Znam go  powiedział kolega.  Mieszkaliśmy kiedyś w tym samym bloku.
 Pięknie zbudowany.  Irena odkaszlnęła, bo miała tego dnia chrypkę.
 Nic z tych rzeczy!  zaśmiał się kumpel.  Mają teraz seksgłodówkę.
Z powodu formy.
 A długo trwa taka ich głodówka?  Uśmiechnęła się.  Ja bym poczekała.
32
 Naprawdę jesteś amatorką takiego surowego mięsa?
 Czy ja wiem? Może i spróbowałabym  powiedziała szczególnym tonem.  Jestem teraz bez
przydziału.
 Chcesz, to zrobimy interes  zaproponował.
 Jaki?
 Pomożesz mi przy plakacie. Koncepcja. Dyskusja. Sama wiesz co i jak. Potem ci to zaaranżuję.
Chcesz?
Uśmiechnęła się do niego promiennie.
 Co do potem to się jeszcze namyślę. Ale przy plakacie pomogę.
 Ręka?
 Ręka.
Plakat zdobył nagrodę miesiąca. Irena zobaczyła go na rogu Alei i Nowego Zwiata. Kolega miał
pracowniÄ™ na Kubusia Puchatka. Gdy zadzwoni-
ła do drzwi, otworzył i zrobił znaczące oko.
 Irka, ja muszę na pół godziny wyskoczyć!  zgrywał się.  Zabaw go-
ścia. Kolega. Mieszkaliśmy w tym samym punktowcu. Sportowiec, wyczy-nowiec. Znaczy, niegrozny
dla dziewcząt. Prawda, Zyga?  i w przejściu szeptem do Ireny:  Wrócę za trzy godziny. Macie dużo
czasu.
Teraz w lusterku widzi Irena, jak Zyga zręcznie zawiązuje włoski, kolorowy krawat. W ogóle Zyga
jest bardzo zręczny. Jego palce mają jakby własną, autono-miczną inteligencję. Jest już w jasnym
garniturze. Irena bardzo go lubi w, tym uniformie. Nie żaden tam goryl, gladiator, pan z obstawy, jak
go złośliwie nazywają jej koledzy z Akademii, a młody i raczej przystojny, jasnowłosy mężczyzna z
łagodną twarzą, której uderzającej miękkości, nieprawdopodobnej u boksera, przywodzącej na myśl
jednego z bohaterów Myszy i ludzi Steinbecka, nie pozbawia nawet nos o złamanej chrząstce,
spłaszczony brzydko i zdra-dzający profesję.
 Jestem gotów  powiedział i zaciągnął zamek walizki.  Tej Praksyte-les, czy jak ją, nie da się
schować do walizki. Za duża.
33
Ostrożnie kładł pakiet z ikonami pod oknem, za siedzeniami.
 Uważaj, żeby się nie zniszczyły  ostrzegała.  Pamiętaj, że ta farba ma swoje lata. Lepiej owiń to
jeszcze w plastyk.
 Jest przecież w worku z folii.
 Owiń jeszcze w ręcznik. Będzie bezpieczniej.
Zrobił to. Sprawdziła, o ile posunęła się strzałka na zegarze.
 Mamy czas  orzekła.  Jesteśmy do przodu o pół godziny.
 To dobrze.
Osunęło się z niej napięcie, zniknęło poczucie grozy i absurdalna myśl o świętokradztwie.
 Miałabym pomysł na te pół godziny  powiedziała cicho.  Zwietny pomysł.
 Twoje pomysły!  nastraszył się Zyga.
Szybko przebiegł na przednie siedzenie, sprawdził, czy nie zabłocił bu-tów, zatrzasnął drzwiczki,
rozsiadł się wygodnie za kółkiem. Nie spojrzał w jej stronę. Włączył motor.
 Jestem podniecona  powiedziała Irena.  Nic na to nie poradzę.
Wzruszył ramionami. Ruszyli gwałtownie, pecyny błota biły w tył wo-zu. Zyga wyprowadził go na
środek szosy i nacisnął na gaz. Irena przymknęła oczy, oparła kark o zagłówek. Oddychała głęboko.
 Co się ze mną dzieje?  powiedziała.  Dlaczego jestem taka poruszo-na? Co, Zyga? Czuję się,
jakby na moich oczach... Jakbym przeżyła coś sprośnego. Coś cholernie podniecającego.
 Odbiło ci znowu?
Co za dziwny romans, myślała. Co właściwie nas łączy. I dlaczego to takie silne? Nikt tego nie może
zrozumieć. Nikt z moich. Najmniej Halina.
Ale i ojciec. Nikt z jego kumpli. Ja sama też tego nie rozumiem. Zresztą co tu rozumieć?
Nachylony nad kierownicą, milczał. Znała swą władzę nad nim. Był
34
bezwolny w jej rękach. I miał to wypisane na swojej chłopięcej twarzy.
Prowadził wóz z wielką szybkością, czuła jak fiat raz po raz zarzuca na zakrętach.
 Gdzie jest ten koniak?  spytała.
 W schowku, pod mapÄ….
Sięgnęła tam po płaską piersiówkę Stocka.
 Chyba nie będziesz piła?  nastraszył się.
 Dlaczego nie? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •