[ Pobierz całość w formacie PDF ]
działeś od razu?
— Bo najpierw trzeba cię postawić na nogi. Nie moŜesz po-
kazywać się w takim stanie. Poza tym pomyślałem sobie...
No, on rozdaje pieniądze na prawo i lewo. MoŜna z niego
jeszcze coś wycisnąć. Naturalnie, podzielimy się. Ale musisz
się w to włączyć.
— śadna sztuka.
— Zrozum. Zagrzebiesz się tu gdzieś na jeden dzień. W
tym czasie my zgarniemy szmal. Wymyśliłem juŜ, co im mogę
opowiedzieć.
— Nigdzie się nie zagrzebię. Muszę natychmiast jechać do
„Orientalu”.
— Nie dasz rady.
— To skombinuj mi coś, Ŝebym dał radę! — krzyknął chło-
pak. — Muszę dostać starego! Przedtem moŜecie go sobie
obrobić. Ale potem moja kolej!
— Do „Orientalu”! Jazda! — chłopak uderzył taksówkarza
pięścią w plecy.
— Zaczekaj! — Tramp dał kierowcy uspokajający znak. —
Spróbuję ci coś skombinować. Nie ma przecieŜ sensu, Ŝebyś
157
padł gdzieś po drodze. Zaczekaj tu na mnie. Mam w końcu
pieniądze. Tajlandczyk i tak nie ruszy się na metr, zanim nie
zobaczy forsy.
— Pośpiesz się! — powiedział chłopak. — W ostateczności
przynieś methadon. To wprawdzie tylko namiastka...
Tramp wysiadł z samochodu i wszedł w boczną ulicę.
— Doktor — powiedział kierowca. — Niedobry doktor. Dok-
tor dla dziewczyn, jak nie chcą dzieci.
— Od razu mogłem pomyśleć, Ŝe nie znają nawet porząd-
nego lekarza — powiedział chłopak. — Banda szantaŜystów.
— Oparł się wygodniej i zamknął oczy. Jego ciałem wstrzą-
snął dreszcz.
— Masz — Tramp pochylił się do środka samochodu. W rę-
ce trzymał butelkę z wodą oraz dwie Ŝółtawe tabletki. — Po-
wiedział, Ŝe na jakiś czas powinny ci pomóc. Ale nie na długo.
Musisz iść na leczenie.
— Sam wiem, co muszę. — Chłopak chciwie złapał tabletki,
wrzucił je do ust i popił łykiem wody. — Mam nadzieję, Ŝe szyb-
ko zaczną działać. Wsiadaj, musimy jechać.
— Tak — powiedział Tramp. Wsunął się do samochodu i
zatrzasnął drzwi. — Do „Orientalu”. Naprawdę chcesz zabić
starego?
— A co? MoŜecie sobie wziąć jego szmal.
— Nie odda go dobrowolnie.
— To go spytaj, czy pamięta, co zdarzyło się w domu bu-
dowanym w Rellingen. Spytaj go, jak to widzi jako sędzia.
— Chcesz powiedzieć, Ŝe on jest sędzią?
— Tak, jest sędzią. Ale powinien zasiąść na ławie oskarŜo-
nych.
— Od razu myślałem, Ŝe to śmierdząca sprawa — powie-
dział Tramp. — Dzięki za radę.
— Jaką radę?
158
— PrzecieŜ nie oszalałem, Ŝeby zadzierać z sędzią.
Chciałbym jeszcze zawinąć do Niemiec. Trzymaj. — Tramp
wcisnął do ręki chłopaka zwitek banknotów. — Doc stoi z tym
gościem pod „Orientalem”. Oddaj mu szmal. Ja zrywam się w
następnym korku.
— Jak sobie chcesz — powiedział chłopak. — Moim zda-
niem, mógłbyś pojechać jako świadek.
— Chyba zwariowałeś!
— Co pan tu robi? — spytała Brigitta Überlender.
— A więc znalazłaś się — powiedział Doc do dziewczyny.
— Potrzebujemy cię jako świadka.
— Czekamy na pani męŜa — powiedział Katenkamp. —
Przepadł gdzieś w „Orientalu”.
— Czy raczej nie powinien pan zająć się Jurgenem? Mimo
Ŝe... WyobraŜam sobie, Ŝe nie jest łatwo znaleźć kogoś, kto...
Na szczęście wiem juŜ, gdzie on jest.
— Wiedziałbym to od samego początku — powiedział Ka-
tenkamp — gdyby nie zatajano przede mną pewnych informa-
cji.
— Co przed panem zatajono?
— Na przykład fakt, Ŝe pani mąŜ znalazł juŜ chłopca, kiedy
ja włączyłem się do sprawy.
— Zgadza się — odparła. — TeŜ sobie to wyliczyłam. Ale
proszę ml wierzyć, Ŝe nie brałam w tym udziału.
— Wiem — powiedział Katenkamp.
— Skąd to zaufanie? Ja nie wierzę juŜ w nic i nikomu.
Katenkamp uśmiechnął się. — Bo teŜ nie ma pani powo-
dów, by komuś wierzyć. Ale moŜe chociaŜ w części będę mógł
odbudować pani zaufanie do ludzi.
159
— Proszę z tym zaczekać, aŜ przyholujemy tu Jurgena.
— JuŜ go holują — powiedział Katenkamp. — W kaŜdym
razie próbuję. Nie ma go juŜ w „Thai-Sun”.
— W takim razie sprawa znowu robi się beznadziejna —
powiedziała.
— Według tego wszystkiego, co słyszałem — rzekł Katen-
kamp — nie jest wcale tak źle. Zdaje się, Ŝe ktoś zajął się
chłopcem.
— Beze mnie juŜ by nie Ŝył — wtrącił Doc. — Ja...
— Nie myślałem akurat o panu — powiedział Katenkamp.
Brigitta Überlender popatrzyła na Doca. — Znam juŜ tę histo-
rię. Zainteresował się pan nim dopiero wtedy, kiedy poczuł pan
pieniądze. Mimo to dziękuję panu.
Dziewczyna odwróciła się.
— Nie mogliśmy przecieŜ wiedzieć... — Doc wlepił wzrok w
ziemię.
— Nie, nie mógł pan wiedzieć, czy opłaca się mu pomóc —
powiedziała Brigitta Überlender. — Dajmy temu spokój. —
Spojrzała pytająco na Katenkampa.
Ten skinął głową. — To rzeczywiście sprawa o drugorzęd-
nym znaczeniu. Czasem bywa tak, Ŝe ma się do sprzedania
tylko własną wiedzę. — Pogroził dziewczynie palcem.
— Niech pan nie ma do niej pretensji — powiedziała Brigitta
Überlender. — Dzięki niej dowiedziałam się, co tu jest grane.
— O tym nie mogła się pani dowiedzieć — stwierdził Ka-
tenkamp. — Dziewczyna poinformowała panią co najwyŜej o
pierwszym posunięciu w grze. Innych nie zna.
- Co pan wie? — spytała Brigitta Überlender.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]