[ Pobierz całość w formacie PDF ]
„Dzielną niewiastę kto znajdzie”. „Kłamstwem jest urok” — czyli uroda to nic,
o tym się nawet nie mówi; o jej charakterze mowa jest. Złoto, szczere złoto, po-
wiadam wam! Zawsze ojciec był dla niej najważniejszy, czyli „samą śmietanką”,
lecz od kiedy moja Gołde, ołow haszołem, oby Pan Bóg Bejłce dłuższych lat życia
użyczył, wyzionęła ducha, tato stał się dla niej źrenicą oka!. Nie pozwalała, ażeby
pyłeczek na mnie osiadł. Mówiłem już sam do siebie: „Pan Wszechświata jest,
jak my to mówimy w wechoł maaminim szehu, "poprzedzający gniew litością" —
czyli zsyła plaster przed wrzodem”. Tylko że trudno się połapać, co właściwie jest
gorsze: ów plaster czy ten wrzód? Idźże, bądź prorokiem i zgadnij, człowieku, że
Bejłkie dla mojego dobra weźmie i sprzeda się za pieniądze, a potem wyśle ojca
na stare lata do Ziemi Świętej! Wyobraźcie sobie, że to się tylko tak mówi, bo ona
jest winna temu wszystkiemu tyle co i wy. Winę w tej całej sprawie ponosi on,
jej najukochańszy, nie chcę go przeklinać, lecz koszmary mogłyby się kiedyś nań
zwalić! A może, gdybyśmy tak próbowali to wszystko rozważyć, wgłębić się nie-
co w tę sprawę, mogłoby się czasem okazać, że ja sam największą ponoszę w tym
winę, albowiem jest przecież wyraźnie powiedziane w Gemarze: „Człowiek wi-
nien. . . ” — ale to, dalibóg, byłoby wcale nieźle, żebym ja miał wam wyjaśniać,
co takiego dowodzi Gemara!
Słowem, nie chcę was długo zatrzymywać. Mijał rok za rokiem i moja Bejłkie
wyrosła, bez uroku, na pannę na wydaniu. A Tewje wciąż się swoimi interesami
103
zajmował, jak zawsze, furmanką odwożąc tę trochę nabiału w lecie do Bojarki,
w zimie do Jehupca — bodajby to miasto potop nawiedził jak Sodomę! Nie mogę
patrzeć na to miasto, i nie tak na samo miasto, jak na ludzi, i nie tak na wszystkich
ludzi, jak na jednego człowieka, a mianowicie na swata Efroima — bodaj go licho
porwało! Posłuchajcie tylko naumyślnie, co Żyd zajmujący się swataniem potrafi
zrobić.
I nastał dzień, w którym przyjechałem pewnego razu, w połowie miesiąca
Elul, do Jehupca z moim towarem. Patrzę — „i przyszedł Haman” — czyli szad-
chen Efroim idzie! Już wam raz opowiadałem o nim. Efroim jest wprawdzie Ży-
dem dokuczliwym, ale gdy go ktoś spotyka, musi go zatrzymać. . . już taką siłę
ma w sobie ten Żyd. . . — Słuchaj no, mój mądralo — powiadam do konika —
postój no chwilkę, a ja dam ci coś do żucia — i zatrzymuję Efroima, podaję mu
dłoń mówiąc szołem i zaczynam pogawędkę nie wprost, lecz okólną drogą:
— Co słychać odnośnie zarobków?
Na to on serdecznie wzdycha i powiada:
— Kiepsko!
Więc ja powiadam:
— Co to znaczy kiepsko?
Wtedy on odpowiada:
— Nie ma się czego chwycić!
Wówczas ja go pytam:
— Absolutnie niczego?
Więc on mi mówi:
— Absolutnie!
Otóż ja pytam znowu:
— Co jest?
To on mi na to:
— Jest to, że małżeństw dzisiaj nie kojarzą w domu.
Więc ja powiadam:
— A gdzież je dziś kojarzą?
A on mi na to:
— Gdzieś tam, w zagranicy. . .
To ja znowu powiadam:
— Cóż ma począć taki Żyd jak ja, skoro babka mojego dziadka nigdy tam nie
bywała?
Na to on powiada dając mi szczyptę tabaki:
— Dla was, reb Tewje, mam kawał towaru tutaj, na miejscu. . .
Więc ja pytam:
— Co to znaczy?
A on powiada:
104
— To znaczy Żydówka, wdowa, bez dzieci, ze stu pięćdziesięcioma rublami
gotówki, była kucharką w najbogatszych domach. . .
Więc ja tak patrzę na niego i pytam go wreszcie:
— Reb Efroim, kogo wy myślicie swatać?
A on mi na to:
— A kogo bym miał na myśli, jeśli nie was?
A bodaj wszystkie złe, potworne sny padły na głowy moich wrogów! — I jak
nie zdzielę szkapinę batogiem, jak nie ściągnę lejców chcąc jechać dalej. . . Wtedy
Efroim odzywa się do mnie:
— Nie miejcie mi tego za złe, reb Tewje, że was może czymś uraziłem. Po-
wiedzcie mi no, kogo wyście mieli na myśli?
Więc ja mu mówię:
— O kimże miałbym myśleć, jeśli nie o mojej najmłodszej córce?
A ten jak nie podskoczy, jak nie walnie się w czoło:
— Sza! Dobrze, że mi przypomnieliście o tym. Obyście żyli jak najdłużej, reb
Tewje!
Więc ja mu na to:
— Omejn, nawzajem, obyście wy też doczekali przyjścia Mesjasza, ale po-
wiedzcie mi przecie, co się stało? Czym — powiadam — tak się ucieszyliście?
Więc on mi na to:
— Oj, jak to dobrze, reb Tewje, jak bardzo dobrze! Chyba już nic lepszego na
świecie być nie może!
Więc ja pytam:
— No, cóż to za takie straszne dobro?
A on mi odpowiada:
— Mam dla waszej mezynki narzeczonego, istne szczęście, główna wygrana
na loterii! Bogacz, magnat, milionszczyk, prawdziwy Brodzki, podriadczyk, który
nazywa się Pedocer.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]