[ Pobierz całość w formacie PDF ]

klÄ…Å‚ pod nosem.
Tom roześmiał się.
- Odtelegrafowałem, że mamy już dziewczynę pod ścis-
Å‚ym nadzorem.
Jake popatrzył przeciągle na szefa. Tom miał skłonność
do dowcipkowania na najdziwniejsze tematy.
- Dziś nie - przypomniał.
Szeryf wstał i wyszedł zza biurka.
- Odpręż się, synu. Ten chłopak nie pojedzie tak daleko
po dziewczynę. Ma dość dziewczyn bliżej. A poza tym tam
jest jej brat. Jest też cała rodzina. On nie może się pojawić
niezauważony.
Jake wstał. Zabierał się do odejścia, choć chciał wierzyć,
że szeryf ma rację.
- Mimo to, szeryfie, ja już pojadę.
Tom klepnÄ…Å‚ go po plecach.
- Zamarzniesz na koniu, a wtedy już się do niczego nie
nadasz - powiedział i ruszył ze śmiechem w stronę drzwi.
Jake szedł powoli za nim. No cóż, szeryf się śmieje, ale
to on ma problem. Anson ucieka przed policjÄ…. A kto jest bar-
dziej skłonny do udzielenia pomocy niż niewinna dziewczy-
79
na? Niewinna i bogata. Tak, ona jest dla niego Å‚atwym Å‚u-
pem. Na dodatek to przecież on sam wysłał tamten list.
Podprowadził konia do koryta z wodą i niecierpliwie cze-
kał, aż zwierzę zaspokoi pragnienie. Przyszło mu do głowy,
że dobrze by było coś zjeść, ale zaraz zrezygnował z tego
zamiaru. Najpierw musi się przekonać, że Emily jest bezpie-
czna. Jedzenie może poczekać.
Kilka minut pózniej znajdował się już w drodze na ranczo.
Z trudem powstrzymywał się od zmuszania konia do galopu.
Wiedział, że nie może go zmęczyć, bo to wcale nie skróci
podróży. Z drugiej strony nie mógł się uwolnić od myśli, że
Anson już jest na ranczu.
Było prawie ciemno, gdy wjechawszy na wzgórze, zoba-
czył przed sobą w dole jakiś powozik. Był stary i zniszczony
i stał przechylony na bok na poboczu drogi. Gdy Jake się nie-
co zbliżył, z jego wnętrza wyskoczył jakiś człowiek i po-
zdrowił go.
- Ma pan kłopoty? - zapytał Jake, zatrzymując konia.
Mężczyzna był mniej więcej w jego wieku, szczupły
i skromnie ubrany.
- Tak. Okulał nam koń. Jak daleko stąd do miasta?
- Jakieś dziesięć, dwanaście mil. Na piechotę to spory ka-
wał zwłaszcza w ciemnościach.
Jake zsiadł z konia.
- Nie dojdziemy, to wykluczone - powiedział mężczy-
zna. - Moja żona niedomaga.
- Wcale nie - zaprotestował zniecierpliwiony głos
z wnętrza powozu.
Mężczyzna potarł sobie dłonią nos, uśmiechając się sze-
roko.
80
- Oczekuje dziecka - oznajmił donośnym szeptem.
- Merle! Czy chcesz, żebym umarła ze wstydu?
Merle stłumił śmiech.
- Czy w pobliżu jest jakaś farma, gdzie moglibyśmy
otrzymać pomoc?
Jake pokręcił głową przecząco.
- W pobliżu nie.
Nie wygląda też na to, żeby w tych ciemnościach w po-
bliżu znajdowali się jeszcze jacyś inni głupcy - pomyślał.
Uświadomił sobie, że może zrobić tylko jedną rzecz. Od-
wrócił się w stronę swojego konia i z westchnieniem zaczął
zdejmować siodło.
- Jestem panu niezmiernie zobowiązany - powiedział
nieznajomy i pospieszył do powoziku. - Wszystko będzie
dobrze, Mildred. Ten pan nam pomoże.
Jake przeklinał swoje niewydarzone szczęście. W powo-
ziku jest pewnie miejsce tylko dla dwóch osób. Więc on bę-
dzie musiał, idąc piechotą, odprowadzić kulawego konia do
miasta. A gdy już to zrobi, będzie wraz z własnym koniem
potrzebował odpoczynku. I zejdzie mu w mieście do rana.
Emily patrzyła przez szybę drzwi balkonowych. Niebo od
dawna było ciemne. Pora iść. Już jakiś czas temu słyszała, że
wszyscy się rozeszli do swoich sypialni. Wiedziała też, że
Martha i Perry poszli do siebie. Jake'a nadal nie było.
Mimo to zaczekała jeszcze parę minut. Chciała zapalić
lampę i rozejrzeć się po pokoju po raz ostatni. Uznała jednak,
że lepiej będzie przyzwyczaić oczy do ciemności. Zaczęła
cicho chodzić po pokoju, dotykając mebli. Wzięła też na
chwilę z półki swoją lalkę.
Gładząc narzutę na łóżku, znalazła liściki, które zostawiła dla
Willi i Trevora. Pisała w nich, że ich kocha i że będzie za nimi
tęskniła, a także że pewnego dnia ich odwiedzi. Za pośrednic-
twem tych liścików chciała także poinformować Christiana
i Lynnette oraz swoich rodziców - że wyjechała z własnej, nie-
przymuszonej woli. Ciekawe, zastanowiła się, kiedy oni zrozu-
mieją, iż nie wrócę, i oddadzą Willi mój pokój.
Uśmiechnęła się. Miło było pomyśleć, że wprowadzi się
tu ta żywa mała dziewczynka. Jej list do Jake'a tkwił ukryty
za obwolutÄ…  Dumy i uprzedzenia". Za kilka lat Willa, chcÄ…c
przeczytać tę książkę, znajdzie go tam. I przypomni sobie,
jak go pisała z ciocią Emily.
Wzięła dywanikową torbę i podeszła bezszelestnie do
drzwi, po czym wyszła z pokoju, zostawiając drzwi uchylone
w obawie, że szczęk zamka zwróci czyjąś uwagę. Dom był
pogrążony w ciszy, gdy szła przez salon do gabinetu brata.
Wiedziała, gdzie Christian trzyma pieniądze, ale w ciemno-
ści nie mogła ich znalezć. W kieszeni miała zapałki. Zapaliła
jedną i znalazła lampę dającą słabe światło.
Gdy wyjmowała metalową kasetkę z szuflady, drżały jej
ręce. Nigdy w życiu nie przyszłoby jej dó głowy, że okradnie
własnego brata. W kasetce było więcej pieniędzy, niż się spo-
dziewała. Od czasu ostatniej wyprawy do banku Christian
musiał sprzedać kilka koni.
Emily nie mogła pozwolić sobie na zastanawianie się nad
tym, co robi. Wyjęła pieniądze i już zamierzała zamknąć ka-
setkę, jednakże, wiedziona nagłym impulsem, wrzuciła do
niej z powrotem kilka banknotów. I dopiero potem wsunęła
ją do szuflady. Złożyła banknoty i wetknęła je głęboko do
torby, zdmuchnęła lampę i wyszła z gabinetu.
82
Przy tylnym wyjściu znalazła pelerynę i szal, a także rę-
kawiczki. Miała na sobie ciężką spódnicę do konnej jazdy,
a pod nią dwie pary pończoch i halki. Pod żakiet włożyła
dwie bluzki. Uczyniła tak, żeby ochronić się przed zimnem,
ale także dlatego, że pragnęła mieć więcej ubrań - nie tylko
te, które się zmieściły do dywanikowej torby. Wyszła na
dwór i poczuła na twarzy podmuch zimnego powietrza.
Trafiła do stajni niemal po omacku. Przesuwając dłoń po
chropawym drewnie, wymacała skobel i uchyliła wrota na
tyle, by wślizgnąć się do środka. Zamknęła wrota za sobą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •