[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Uniósł się błyskawicznie i wypalił znad maski chevroleta.
Kula wzbiła w powietrze obłok piasku na prawo ode mnie, toteż instynktownie przekręciłem się przez
lewy bok.
Cynthia głośno krzyknęła.
Usłyszałem odgłos szybkich kroków na żwirze. Jeremy rzucił się biegiem w moim kierunku.
Znieruchomiałem, błyskawicznie wymierzyłem w zbliżającą się sylwetkę i pociągnąłem za spust.
Kula przeszła jednak bokiem i zanim zdążyłem wycelować po raz drugi, Jeremy kopniakiem wytrącił
mi broń z ręki i obcasem prawego buta przygwozdził moją prawą dłoń do ziemi.
Odprowadziłem spojrzeniem pistolet, który wylądował parę metrów dalej w trawie.
Drugi jego kopniak wylądował na moim boku, na wysokości ostatnich żeber. Przeszył mnie ból
przypominający porażenie prądem. Ledwie zdążyłem go odczuć, gdy wymierzył mi następnego
kopniaka, i to z taką siłą, że przekręciło mnie na wznak, a w policzek wbiła mi się rzadka trawa
porastająca żwirowisko.
Ale to mu jeszcze nie wystarczyło. Wziął zamach do kolejnego kopnięcia.
Zatkało mi dech w piersi. Jeremy stanął nade mną i z zadowoleniem popatrzył z góry, jak
spazmatycznie próbuję złapać powietrze.
- Zastrzel go! - powtórzyła Enid. - Jeśli brak ci odwagi, oddaj mi mój rewolwer, a zrobię to sama.
Stał jak wmurowany, ściskając broń skierowaną lufą ku ziemi. Mógł mi wpakować kulkę w łeb równie
łatwo, jakby wrzucał monetę do szczeliny parkometru, ale najwyrazniej nie zamierzał tego robić.
Udało mi się wreszcie nabrać powietrza do płuc i wrócił mi normalny rytm oddechu, lecz bolała mnie
cała klatka piersiowa. Musiał mi złamać kilka żeber, nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.
Clayton, wciąż oparty ciężko na klapie bagażnika, popatrzył na mnie wzrokiem pełnym smutku.
Odniosłem wrażenie, że docierają do mnie jego myśli. Próbowaliśmy, przekazał. Zrobiliśmy wszystko,
co w naszej mocy. Chcieliśmy dobrze.
Ale droga do piekła jest wybrukowana dobrymi intencjami.
Przekręciłem się na brzuch i powoli dzwignąłem na kolana.
Jeremy odszukał w trawie mój pistolet, podniósł go i wetknął sobie za pasek spodni.
- Wstawaj - rzucił ostro.
- Czemu mnie nie słuchasz?! - zaskrzeczała Enid. - Zastrzel go!
- Mamo - odparł spokojnie. - Lepiej wsadzić go do samochodu, razem z resztą rodziny.
Zamyśliła się na krótko.
- Nie - orzekła. - To bez sensu. Tamte muszą wylądować w jeziorze bez niego. Tak będzie lepiej. Jego
zabijemy gdzie indziej.
Clayton, wolno przekładając ręce jedna nad drugą, zaczął się powoli przesuwać ku przodowi impali.
Wyglądał na skrajnie wycieńczonego.
- Ja... chyba... zaraz zemdleję... - wycedził.
- Ty głupi łajdaku! - wrzasnęła na niego Enid. - Powinieneś był zostać w szpitalu i tam wyciągnąć
kopyta. - Tak silnie wykręcała głowę, żeby dojrzeć, co robi mąż, że aż naszły mnie obawy, iż sama
skręci sobie kark. Ponad zagłówek jej fotela wystawały uchwyty złożonego wózka inwalidzkiego
stojącego na tylnym siedzeniu. Teren był tutaj zbyt nierówny i wyboisty, żeby zaryzykować poruszanie
się po nim w wózku.
Jeremy przez chwilę usiłował podjąć decyzję, czy powinien dalej trzymać mnie na muszce, czy też
podbiec z pomocą słabnącemu ojcu. Uznał w końcu, że zdoła połączyć oba te zadania.
- Nie ruszaj się - ostrzegł, mierząc do mnie z rewolweru i cofając się w kierunku samochodu. Sięgnął
do klamki, żeby otworzyć tylne drzwi, ale spostrzegł, że przy wózku inwalidzkim jest za mało miejsca,
toteż przesunął się i otworzył drzwi od strony kierownicy.
- Siadaj - powiedział, zerkając to na ojca, to na mnie.
Clayton zrobił jeszcze parę kroków, ciągnąc nogami po ziemi, i ostrożnie zajął miejsce na fotelu auta.
- Muszę się napić - rzekł.
- Przestań wreszcie narzekać, na miłość boską - warknęła Enid. - Wiecznie coś ci nie pasuje.
Zdołałem w końcu stanąć na nogi, toteż zacząłem się wolno przesuwać w kierunku samochodu
Cynthii. Siedziała za kierownicą, a Grace obok niej. Nie widziałem dokładnie, ale sądząc po ich
dziwnie sztywnych sylwetkach, musiały być przywiązane do foteli.
- Kochanie - odezwałem się.
Oczy miała zaczerwienione, na policzkach ślady łez. Grace nadal szlochała, łzy spływały jej po twarzy.
- Powiedział, że jest Toddem - wyjaśniła moja żona. - Ale to nie Todd.
- Tak, wiem - odparłem. - Za to przywiozłem ci prawdziwego ojca.
Cynthia spojrzała w prawo, na starca siedzącego za kierownicą chevroleta, lecz szybko przeniosła
wzrok z powrotem na mnie.
- Nie - powiedziała stanowczo. - Może wygląda jak on, ale to nie jest mój ojciec. Mój ojciec by tak nie
postąpił.
Clayton, który dobrze słyszał tę rozmowę, spuścił głowę nisko na piersi. Nie patrząc na Cynthię, rzekł:
- Masz pełne prawo tak sądzić. Na twoim miejscu pewnie zareagowałbym tak samo. Mogę tylko
powtórzyć, jak bardzo jest mi przykro, ale nie jestem na tyle stary i zdumiały, by się łudzić, że mi
wybaczysz. Nie jestem nawet pewien, czy w ogóle powinnaś o tym choćby pomyśleć.
- Odejdz od samochodu - rzucił groznie Jeremy, obchodząc maskę corolli i mierząc do mnie z
rewolweru. - Stań tam, z tyłu.
- Jak mogłeś to zrobić?! - syknęła Enid do męża. - Jak śmiałeś zapisać cały majątek tej zdzirze?
- Kazałem adwokatowi zachować w tajemnicy testament, dopóki nie umrę - odrzekł Clayton, siląc się
na uśmiech. - Chyba będę musiał się rozejrzeć za innym adwokatem.
- Pomogła mi jego sekretarka - wyjaśniła Enid. - Kiedy on wyjechał z miasta, wpadłam do kancelarii i
powiedziałam, że prosiłeś o przyniesienie testamentu do szpitala, bo chciałbyś go jeszcze raz
przejrzeć. Dlatego dała mi kopię. Ty niewdzięczny sukinsynu. Poświęciłam dla ciebie całe życie, a ty w
ten sposób mi się odwdzięczasz?
- Więc jak, mamo, kończymy to? - zapytał Jeremy, który stał przy drzwiach toyoty od strony Cynthii.
Przemknęło mi przez myśl, że będzie chciał wsunąć głowę do środka przez otwarte okno, uruchomić
silnik, przełączyć skrzynię biegów z luzu na jazdę do przodu, a potem odskoczyć i odprowadzić
wzrokiem wóz znikający za krawędzią zbocza kamieniołomu.
- Hej, mamo - powtórzył jak gdyby w zamyśleniu. - Czy nie powinienem ich rozwiązać? Będzie
wyglądało podejrzanie, że siedziały w samochodzie przywiązane do foteli. A przecież to miało
wyglądać... no, wiesz... jakby ona sama postanowiła ze sobą skończyć.
- Co ty tam mamroczesz pod nosem? - wrzasnęła Enid.
- Nie powinienem ich najpierw ogłuszyć? - zapytał głośniej.
Nie potrafiłem myśleć o niczym innym, tylko o tym, żeby się rzucić na niego. Mógłbym spróbować
wytrącić mu broń czy nawet skierować rewolwer w jego stronę. Miałem świadomość, że mogę
oberwać kulkę, może nawet zginąć na miejscu, lecz nie miało to większego znaczenia, gdyby udało mi
się ocalić życie żony i córki. A gdybym zdołał wyeliminować Jeremy ego, Enid nie byłaby w stanie już
nic zrobić, bo przecież nie mogła o własnych siłach wysiąść z auta. Zatem Cynthia i Grace byłyby
bezpieczne i mogłyby się uwolnić z więzów.
- Wiesz co? - syknęła Enid do Claytona, ignorując pytanie syna. - Nigdy nie umiałeś docenić tego, co
dla ciebie robiłam.
Byłeś niewdzięcznym łajdakiem od chwili, kiedy się poznaliśmy. %7łałosnym, bezużytecznym, zupełnie
do niczego. A w dodatku niewiernym. - Z politowaniem pokręciła głową. - To najgorszy ze wszystkich
twoich grzechów.
- Mamo? - powiedział Jeremy, trzymając lewą rękę na klamce drzwi auta Cynthii; wciąż mierzył do
mnie z rewolweru.
Może spróbuję, gdy pochyli się do środka, powtarzałem w myślach. Będzie musiał odwrócić się do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •