[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tego stopnia doszła jej - już nie boi się teraz używać pewnych
słów - paranoja. Każdego wieczora zapisywała równym
pismem cały rozkład dnia następnego. Wstajemy o tej i o tej,
jemy śniadanie (koniecznie wszyscy razem, przy stole),
idziemy do pracy, Iza do szkoły, wracamy o tej i o tej, robimy
obiad (wszyscy razem), siadamy przy stole... To tylko
przykład. To tylko jeden dzień. Ale bywało jeszcze gorzej.
Były całe zaplanowane drobnym, równym maczkiem
tygodnie, a nawet lata. Myślała, że coś w ten sposób uratuje?
Chyba tak. Chyba nawet w to wierzyła. Bardzo długo zresztą.
Nawet wtedy, gdy Artur spóznił się pięć godzin (!) na obiad. I
o dwa dni na kolację. Kreśliła równiutko zapisane linijki,
dopisujÄ…c pod spodem: konferencja Artura, delegacja Artura...
Po co? A jak myślą? %7łeby siebie samą oszukać. %7łeby sobie
jeszcze coś wmówić.
Artur pewnego razu podarł cały stos tych zapisanych
kartek i rozsypał je po kuchni. Powinnaś się leczyć -
powiedział.
Tylko że wtedy już jej córka potrzebowała pomocy
lekarza. Bo ona, zajęta planowaniem tego, co już wszelkim
planom się wymykało, zauważyła, że Iza o wiele za mało
waży, gdy już zaczęła tracić przytomność. Ale jeszcze wtedy
nie wierzyła. To niemożliwe, żeby jej córka była
anorektyczkÄ…. Dlaczego? Jakim cudem? Anoreksja nie bierze
się z niczego. Nie z obciążeń genetycznych, na przykład, jak
choćby białaczka... Nie wie, nie chce się przyznać, czy wtedy
nie wolałaby usłyszeć, że jej córka ma białaczkę.
Usłyszała natomiast, że to być może efekt jej zbyt
wygórowanych w stosunku do dziecka oczekiwań. Czy to zle,
pytała wszystkich i siebie samą, że stawia się przed dziećmi
jakieÅ› progi? %7Å‚e czegoÅ› siÄ™ od nich wymaga, czegoÅ› siÄ™ je
chce nauczyć? Może lepiej puścić je samopas, niech się
włóczą po osiedlu, kradną, ćpają, a na koniec lądują w
kryminale.
Wtedy po raz pierwszy w życiu miała ochotę wyjść na
ulicę i iść przed siebie, gdzie oczy poniosą, wszystko jedno
gdzie i jak długo. Bez żadnego planu i bez sensu. Tak byłoby
najlepiej . Ale nawet tego nie mogła zrobić. Rzuciła wszystko
i zaczęła ratować córkę. To był rok bardzo ciężkiej pracy. Iza
ważyła trzydzieści sześć kilo. Nie będzie opowiadać, co wtedy
działo się z nią i z jej córką, która miała mieć w życiu
wszystko, prawdziwy raj na ziemi, bo po to ją urodziła, żeby
jej raj na ziemi stworzyć. Na pewno nieraz widziały programy
o anoreksji w telewizji. Niech to sobie pomnożą przez dwa
albo i przez cztery, bo wszystkiego tam nie pokazują, będą
wiedzieć.
Nie może powiedzieć - Artur jakby się trochę opamiętał.
Częściej bywał w domu, wspierał ją, stawał po jej stronie.
Przeciw dziecku. Ale tak było trzeba.
W najmniejszym choćby stopniu nie próbowała
wykorzystać choroby dziecka - tego jednego nikt nie może jej
zarzucić - by odzyskać męża. Dawno już machnęła ręką na
swoje wielkie i małe plany. Na pewne rzeczy było zwyczajnie
za pózno. Jeśli wraca jeszcze do domu i w ogóle w nim
przebywa, to tylko ze względu na Izę. I to jest w porządku.
- To jest w porządku? - wydusiła Magda.
- Tak, to jest w porzÄ…dku. Nawet nie chce mi siÄ™ z nim o
pewnych sprawach gadać. Co myśli, co zamierza, jakie będzie
nasze dalsze życie. Na pewne sprawy jest już za pózno. -
Uśmiechnęła się do Magdy ciepło. - Mówisz, że wysprzątałaś
sobie życie... Może tak, może nie... Ja je sobie
przeplanowałam. Od paru miesięcy, od czasu, gdy Iza zaczęła
wracać do siebie, zaczęłam robić rzeczy nie tylko że
niezaplanowane, ale... zupełnie zwariowane niekiedy.
Oczy Ramony zabłysły, jak za każdym razem, gdy działo
się coś niezwykłego lub była mowa o czymś innym, mniej lub
bardziej romantycznym.
- Co takiego na przykład? - zapytała.
- Na przykład chodzić do szkoły tańca.
- Co?! - wykrzyknęły wszystkie razem.
Kamila z zażenowaniem zaczęła przesuwać palcem jakiś
nieistniejący pyłek na blacie stołu.
- No tak... Nie po to, żeby się nauczyć, tylko potańczyć,
zwyczajnie. Kiedyś po prostu przechodziłam... Byłam w
niesamowitym dołku... Weszłam tam, posłuchałam,
popatrzyłam, jak ludzie tańczą. Ktoś podszedł i spytał, czy się
chcę zapisać, a ja, wyobrazcie sobie, bez żadnego namysłu
powiedziałam, że tak... Nienormalna jestem, zwyczajnie, i
tyle... ChodzÄ™ tam dwa razy w tygodniu. Nikt mnie o nic nie
pyta, niczemu siÄ™ nie dziwi i nawet niezle mi to chyba
wychodzi, bo dziewczyna, która to prowadzi, spytała, czemu
nie przyszłam wcześniej.
- Wcześniej?
- Dwadzieścia lat wcześniej.
- Powiedziałaś jej, że twoi rodzice tańczyli? - spytała
Julia.
- Nie. Powiedziałam jej, że miałam inne plany -
odpowiedziała Kamila i parsknęła śmiechem.
Pozostałe patrzyły przez chwilę na nią, jak się śmieje,
coraz głośniej i coraz bardziej beztrosko, a potem do niej
dołączyły.
Zmiejąc się, nie mogły pozbyć się wrażenia, że Kamila -
jakkolwiek przywykły i od samego początku akceptowały jej
naturę - stała się inna w o wiele większym stopniu niż każda z
nich. Cieplejsza. To było najlepsze określenie zaśmiewającej
się z własnych, niepodważalnych kiedyś planów, Kamili.
- Wszystkie, zdaje się - zaczęła wesoło Magda -
wpadłyśmy jak śliwki w kompot. Dobrze nam tak.
Teraz dopiero zaczęły się śmiać. Pokładały się w fotelach i
ocierały łzy kapiące z oczu.
- Wybranki losu! - ryknęła Ramona i tego było już za
wiele. Już się nie śmiały, tylko wyły.
Kiedy zaczęły się dusić, Magda uznała, że to wystarczy.
Ocierając łzy, trąciła łokciem Julię.
- Teraz ty.
- Co ja?
- Mów, co ci w życiu nie wyszło.
Julia odgarnęła z ramienia długie włosy, spoważniała w
jednej chwili. Pierwsza opamiętała się Kamila.
- Daj spokój, Magda - powiedziała. - Zmierć bliskich
wystarczy...
- Zmierć bliskich - nacierała Magda - dotknęła lub dotknie
w bliższej czy dalszej przyszłości każdą z nas. Chodzi mi o
więcej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •