[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie sądzę, by ojciec opat to pochwalał.
- Proszę więc zaczekać za drzwiami szopy, a ja zostanę tutaj. Co w tym
może być złego?
Nie dał się udobruchać. Spróbowała podejść go inaczej.
- Ta cieplarnia jest cudowna, nieprawdaż?
Zatrzymał się, a jego twarz rozpromieniła duma.
- Pan MacNeill powiedział, że zbudował ją wraz z kolegami.
- I tak byÅ‚o. Byli wtedy ledwie podrostkami. Albo przyłóż rÄ™ce do Boże­
go dzieła, albo diabeł ci je przyłoży do swego, mówiłem ojcu opatowi.
- Bardzo mÄ…drze. - Znów usiadÅ‚a na pryczy i przyjrzaÅ‚a mu siÄ™ wnikli­
wie. - Ta konstrukcja jest niezwykła. Ktoś musiał ją starannie obmyślić.
Z pewnością nie jest to dzieło chłopców. Czy to brat był architektem?
Zaróżowił się z zadowolenia.
- No cóż...
- Ach! - Kiwnęła głową. - A więc zgadłam. Proszę mi powiedzieć, jak
brat obmyślił ten projekt?
Spuścił skromnie oczy. I dał się wciągnąć w rozmowę.
Wytyczenie realnych celów
i skupienie siÄ™ na nich
St. Bride's, 1797
C zy są oddani? - spytał Francuz, przyglądając im się badawczo.
- Tak. - Spojrzenie ojca opata padło na Kita, przesunęło się na Douglasa,
potem na Danda i Ramseya. - Ale oni służą Bogu. Nie Francji.
- Służąc Francji, będą służyć Bogu.
- Do tego ich przeznaczono! - W gÅ‚osie wygnanego francuskiego ksiÄ™­
dza Toussainta brzmiało zniecierpliwienie. - W całej Anglii moglibyśmy
86
szukać przez sto lat i nie znalezlibyÅ›my mÅ‚odych ludzi lepiej przygotowa­
nych do tego, co zdolni są zrobić ci tutaj.
- A cóż to jest? - Douglas wysunął się naprzód.
Nowo przybyły francuski szlachcic skarcił go chłodnym spojrzeniem, lecz
odpowiedział.
- Udać się do Francji i dopomóc w przywróceniu monarchii.
- I Zwiętego Kościoła - przypomniał opat gościowi.
- A jeśli nam się nie uda? - spytał Dand.
- Musi się udać - odparł nieznajomy. - Już czas. Dyrektoriat się chwieje
po tym, jak miał śmiałość wypędzić Ojca Zwiętego z Rzymu. Ludzie mają
absolutnie dość świętokradztwa, takiego jak zeświecczenie katedry Notre
Dame, przemianowanie jej na Zwiątynię Rozumu i powołanie nierządnicy
na jej kapłankę. - Przeżegnał się. - Niewiele trzeba, by wywołać chaos w tak
zwanym rzÄ…dzie, a potem? Odzyskamy FrancjÄ™.
Kit przemierzał dziedziniec, osaczany przez żywe wspomnienia swych
ostatnich tu odwiedzin. Byli tacy gorliwi, z ich mÅ‚odzieÅ„czym zapaÅ‚em, ma­
rzeniami o chwale, pobożnością i butą.
Idąc, czuł na sobie wiele oczu śledzących go z niepokojem. Niech tam,
niech siÄ™ bojÄ…. Nie dba o ich obawy. Ani jej. Nie dopuszczaÅ‚ do siebie obra­
zu jej twarzy, zmienionej od zmieszania i strachu, gdy wypowiedział słowo:
skrytobójca. Cóż, uwolni ją od swego towarzystwa przynajmniej na kilka
dni. I sam uwolni siÄ™ od niej.
Wie o nim za dużo, za bardzo się do niego zbliżyła. Kryje się w tym
niebezpieczeństwo, syrenie wezwanie do intymności, na którą on nie może
sobie pozwolić. Ani nie chce. Odsłoniła w nim jątrzącą ranę, wyzwoliła
pragnienia, o których myÅ›laÅ‚, że umarÅ‚y, choć tylko pozostawaÅ‚y w uÅ›pie­
niu.
Pragnienie. Pożądanie. Potrzeby ciała. Nie były dla mężczyzny, jakim się
stał, a więc oczyści się z nich. A tego łatwiej będzie dokonać daleko od niej.
Od jej zapachu i głosu, ciemnych oczu i gibkiego ciała...
Pchnął z rozmachem drzwi domu opata i pozwolił, by same się za nim
zatrzasnęły, minął młodego akolitę, stojącego na straży, i skierował się do
biblioteki. Była otwarta. Opat zasiadał przy ogromnym biurku, czekając
z dłońmi złożonymi na stosie papierów.
87
Wyglądał dokładnie tak, jak go Kit zapamiętał: ta sama strzecha białych
wÅ‚osów, ten sam szpiczasty nos nad wÄ…skimi surowymi ustami, gÅ‚Ä™boko osa­
dzone oczy, spoglądające na świat z niezmąconym spokojem. Kita uraziło
to, że podczas gdy on sam zmienił się nie do poznania, nie tylko na ciele, ale;
i na duchu, ten człowiek wydawał się nietknięty przez świat, w który wysłał
Kita i jego towarzyszy.
- Christianie. - Opat wyciągnął dłoń do ucałowania. Kit popatrzył na nią
chłodno. Opat cofnął rękę.
- Modliłem się o twój powrót. - Ten sam głos, przepojony spokojną god>
nością i władczy.
- Nie miałem innego wyboru.
- Wiem. JesteÅ› tu jednak, z czego siÄ™ cieszÄ™. - W jego sposobie bycia czy
wyrazie twarzy nie było śladu obawy, wyrzutu ani nieszczerości.
- Dlaczego?
Opat nie odpowiadaÅ‚, jakby Kit dobrze znaÅ‚ odpowiedz i rozmyÅ›lnie uda­
wał tępego.
- Jesteś w rozterce. Ja byłbym cię uspokoił.
- Naprawdę? - Kit leciutko się uśmiechnął. - Dobrze. Proszę, niech mi
ojciec powie, kto wydał nas Francuzom.
Opat cicho westchnÄ…Å‚.
- Tego nie wiem.
Kit walnął dłońmi o blat biurka, aż papiery podskoczyły. Opat ani drgnął.
- Tylko pięciu ludzi mogło nas zdradzić. - Kit przechylił się ku opatowi
nad biurkiem. - Ramsey Munro, Andrew Ross, Douglas Stewart, brat Tous-
saint i ja. Douglas nie żyje. Pozostaje czterech.
- Co chciałbyś ode mnie usłyszeć, Christianie? Gdyby ktoś wyznał mi to
na spowiedzi, nie mógłbym ci powiedzieć.
- Chcę nazwiska człowieka, który nas zdradził. To on odpowiada za śmierć
Douglasa. I dostanÄ™ je. Na Boga, dostanÄ™.
- Mam nadzieję, że składasz przysięgę, a nie przeklinasz.
Ze zdławionym jękiem rozpaczy Kit oderwał się od biurka i obrócił na
pięcie.
- Proszę, powiedz mi, ojcze, kto spośród nas, według ojca osądu, był zdolny
do zdrady?
- Nie mogÄ™ sobie wyobrazić, by którykolwiek z was byÅ‚ zdolny do takie­
go wiarołomstwa. Nie Ramsey, nie Andrew - mówił opat spokojnie. - Nie
ty.
Christian rozdrażniony odgarnął z twarzy złotawe włosy.
88
- A co z Toussaintem? Nie widzę go. Już to z pewnością wskazuje na
nieczyste...
- Brat Toussaint opuścił klasztor pięć lat temu i wrócił do Francji. Zaczął
sekretnie pełnić obowiązki duszpasterskie, narażając się na wielkie ryzyko.
- Doprawdy? - Głos Kita wprost ociekał powątpiewaniem. - Jakie miał
ojciec od niego wiadomości od tego czasu?
- Istnieje obawa, że wykryto go i stracono - odparł opat wymijająco.
Kit zmrużył oczy.
- Ale nie jest ojciec tego pewien.
- Nie - przyznaÅ‚ opat niechÄ™tnie. WstaÅ‚. - Czy nie możesz z tym skoÅ„­
czyć? Masz młodą kobietę...
- Ona nie jest moja - rzekÅ‚ Christian. - Jestem jej zobowiÄ…zany. Dotrzy­
mujÄ™ swych zobowiÄ…zaÅ„, a ona jest jednym z nich. Kiedy z niÄ… skoÅ„czÄ™, znaj­
dÄ™ mordercÄ™ Douglasa.
Tak - zgodziÅ‚ siÄ™ opat. - A kiedy już go znajdziesz, co zrobisz, Christia­
nie?
Wilczy uśmiech błysnął na ogorzałej twarzy młodego człowieka.
- Nie nadstawiÄ™ drugiego policzka. To mogÄ™ przyrzec.
- Zemsta jest moja, rzecze Pan.
- A ja jestem narzędziem Pana. Czyż nie tak mnie ojciec uczył?
- Jest w tobie mrok, Christianie, którego dawniej nie było.
- Dawniej nie byłem napiętnowany, ojcze opacie - odparł chłodno. -Nie
każdy ogień hartuje ducha. Czasami po prostu parzy.
DymiÄ…ca olejowa pochodnia zamocowana w uchwycie przy drzwiach mi­
gotała jak szalona, miotając światłem po ciemnych ścianach.
PoÅ›rodku izby pÅ‚ytki piecyk dymiÅ‚ i pÅ‚onÄ…Å‚, przed nim staÅ‚ strażnik, z rÄ™­
koma splecionymi za plecami, kołysząc się lekko na palcach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •