[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Call przesunęła dłoń ze sztyletem i nieco bardziej rozchyliła sznurowany gorset. Zmrużyła
powieki, dostrzegajÄ…c bliznÄ™. BliznÄ™?
Blizna!
Nie!
- No i? - rozległ się cichy, beznamiętny głos kobiety. Call drgnęła i cofnęła się odruchowo. Była
tak zaskoczona, że o mało nie upuściła noża.
- Zabijesz mnie czy jak? - spytała obojętnym tonem Ripley.
Call mocno zwarła szczęki.
- To nie miałoby już sensu, prawda?
Jeden szybki ruch nadgarstka i sztylet na powrót zniknął w rękawie, równie dyskretnie, jak się
pojawił.
- Już to wyjęli. Chryste... czy to tu jest? Na pokładzie? - Poczuła chłód w dołku, usiłując
pogodzić się z myślą, że się spózniła.
Za pózno!
Ripley uśmiechnęła się posępnie.
- Chodzi ci o moje dziecko?
Call pokręciła głową, niemal nie zdając sobie sprawy z osobliwości tej sytuacji. Rozmawiała z
tÄ… kobietÄ…!
- Nie rozumiem. Skoro to wyjęli, dlaczego utrzymują cię przy życiu?
Lekkie wzruszenie ramion.
- Są ciekawi. Jestem ich najnowszym osiągnięciem.
Call usiłowała opanować falę bezsilnej wściekłości, która ją ogarnęła. Nie spodziewała się, że
przybędzie za pózno. W końcu uspokoiła się. Spojrzała znacząco na kobietę znajdującą się wraz z nią
wśród najgłębszych cieni tego pokoju. Bezgłośnie strzepnęła ręką, by nóż znowu znalazł się w jej dłoni,
wysunęła ostrze i pokazała je Ripley.
Aagodnym tonem Call zaproponowała jej podarunek.
- Jeżeli chcesz, mogę to wszystko przerwać. Ten ból... ten koszmar... To wszystko, co mogę ci
zaoferować.
Zasługujesz na coś lepszego.
Wyraz twarzy Ripley stał się bardziej czytelny, a Call dostrzegła w nim piętno
niewypowiedzianego, rozdzierającego smutku. Nie odpowiedziawszy otworzyła dłoń i przyłożyła ją
wnętrzem do czubka noża.
- Skąd wiesz, że pozwoliłabym ci na to? - wyszeptała.
To rzekłszy Ripley naparła dłonią. Nóż przebił dłoń na wylot. Zatrzymała rękę dopiero wtedy,
gdy z drugiej strony wyłoniło się około czterech cali ostrej, srebrzystej stali.
Oczy Call rozszerzyły się, rozdziawiła usta. Wyglądała tak samo jak w mesie.
- Kim jesteś? - rzuciła patrząc na przebitą dłoń Ripley, cienką strużkę wypływającej z rany
krwi i kompletny brak reakcji ze strony kobiety.
Odpowiedziała beznamiętnie:
- Porucznik Ellen Ripley. Numer pięć- jeden- pięć- sześć- jeden- siedem- zero.
Call tylko pokręciła głową.
- Ellen Ripley zmarła ponad dwieście lat temu.
Na twarzy kobiety pojawił się grymas zaskoczenia. Uwolniła dłoń od noża i lekko się
skrzywiła, jakby poczuła niemiłe ukłucie.
- Co o tym wiesz? - Usiłowała nadać pytaniu beznamiętny ton, ale w jej głosie wyraznie
wyczuwało się nutę zaciekawienia.
- Czytałam Morse'a - odparła oschle Call. - Czytałam wszystkie zakazane historie. Ellen Ripley
oddała życie, by ochronić nas przed bestią. Nie jesteś Ellen Ripley.
Kobieta nazwiskiem Ripley odwróciła wzrok, jakby wpatrując się w coś, co tylko ona mogła
dostrzec.
- Nie jestem niÄ…? Wobec tego czym jestem?
Dobre pytanie. Call patrzyła z przerażeniem, jak ostrze noża skwierczy i dymi, topiąc się na jej
oczach, aż pozostał zeń tylko ostro zakończony ułomek.
To była odpowiedz dla Ripley. Pokazała jej stal.
- Jesteś dziełem eksperymentu, klonem. Wyhodowali cię w pieprzonym laboratorium, żeby
robić na tobie testy.
Znowu ten czarny humor.
- Ale tylko Bóg potrafi stworzyć drzewo.
Call poczuła nagłą potrzebę nawiązania kontaktu z tą... podróbką, tym cieniem Ripley.
- A teraz wyjęli z ciebie bestię?
Znów smutek. Głęboki. Dojmujący. Głębokości jej bólu Call mogła się tylko domyślać.
- Nie całkiem.
Call nie zrozumiała.
- %7Å‚e co?
Ripley spojrzała na nią, nawiązując kontakt wzrokowy. Jej spojrzenie przeszyło Call na
wskroś, przepaliło, jak krew Ripley rozpuściła jej nóż. Kobieta wyszeptała:
- To jest w mojej głowie. Za moimi oczami. - Po raz pierwszy wydawała się ludzka, słaba,
ułomna.
- A więc pomóż mi! Jeżeli jest w tobie choć odrobina człowieczeństwa, pomóż mi powstrzymać
ich, zanim to coś wydostanie się na wolność.
- Za pózno - odparła kobieta z bezgraniczną rozpaczą w głosie.
Przez chwilę Call opacznie ją zrozumiała.
Za pózno dla mnie? Nagle z przerażeniem uświadomiła sobie, że tkwi w ciemności, może
zaledwie o kilka cali od tego... tego... - Call nie wiedziała, jak ją nazwać - od tego drapieżnika, który
zapewne uśmierciłby ją jedną ręką, zanim zdołałaby stawić mu czoło. Nóż byłby bezużyteczny...
Kiedy Ripley uniosła dłoń w stronę Call, młodsza kobieta drgnęła. Ripley znieruchomiała na
chwilę, po czym kontynuowała ruch. Pogładziła Call, odgarniając kosmyk jej włosów. Był to delikatny,
prawie zmysłowy gest. Matka mogłaby tak dotykać swego dziecka z czułością, z pietyzmem, z
miłością.
- Pogodziłam się z tą myślą - mruknęła Ripley, a Call uświadomiła sobie, że tamta mówi o
potworze, którego urodziła. O jego istnieniu. O tym, że sprowadzi on nową plagę.
- To nieuniknione.
Call zebrała się w sobie. Jej oblicze stężało.
- Nie, dopóki ja tu jestem. - Starała się nie myśleć, jak absurdalnie musiały zabrzmieć jej słowa.
Nie znosiła siebie, swojej budowy, miękkiego, śpiewnego głosu, niskiego wzrostu. Nie pierwszy raz
żałowała, że nie jest zbudowana jak Christie.
- Nie wydostaniesz się stąd żywa - powiedziała ze smutkiem Ripley, jakby pouczała krnąbrne
dziecko.
Słysząc wahanie w jej głosie, Call rzekła z naciskiem:
- Nic mnie to nie obchodzi!
- Serio? - Ripley z rozbawieniem uniosła brwi.
Błyskawicznie jej ręka wyprysnęła naprzód i chwyciła Call za gardło, odcinając dopływ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]