[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przechodzą, kiedy wyobrażam sobie tych klownów z pędzlami
w ręku. Po prostu już wiem, czego się można po nich spodziewać.
Bert kupuje cztery stulitrowe puszki białej farby. Potem miesza
ją z innymi kolorami. Szuka takiej barwy, która będzie pasować
do otoczenia, a zarazem będzie się z niego wyróżniać. Prosi mnie,
żebym podjęła decyzję. Wybieram kolor zbliżony do barwy kory
cedru, który tu rośnie, mieszankę sjeny naturalnej, palonej sjeny,
palonej umbry i czerwieni oksydowej. Mieszamy farby tak długo,
aż próbka po wyschnięciu spełnia moje oczekiwania.
Z nie znanych mi powodów uważają mnie tu za eksperta w tej
dziedzinie. Po kilku wspólnych wizytach w muzeach Monachium
i Paryża Bert jest przekonany, że jestem prawdziwym znawcą
sztuki. Pewnie więc o tym rozpowiedział. W naszej rodzinie wszy
scy byliśmy ciągani po muzeach, odkąd tylko nauczyliśmy się
chodzić. Mama albo tato opowiadali nam o obrazach i rzezbach,
które oglądaliśmy, i w wieku lat dwunastu wszyscy dysponowa
liśmy wiedzą o sztuce na poziomie studiów.
Bert wynosi drabiny, rozdaje pędzle i wałki. Tworzymy rodzaj
żywego obrazu, na którym wszyscy machają pędzlami albo nabie
rają farbę na wałek. Spodziewałam się większego bałaganu, ale
i tak jest co sprzątać. Muszę przyznać, że ci koszykarze jak chcą,
to potrafią pracować, oczywiście, jeżeli nie są pijani. Wieczorami
urzÄ…dzamy dla naszych malarzy barbecue, w ciÄ…gu dnia oferujemy
dowolną ilość suchego prowiantu.
71
W trzy tygodnie zużywamy czterysta litrów farby i przynaj
mniej drugie tyle piwa. Malujemy cały dom trzy razy i efekt jest
naprawdę wspaniały. Trochę się obawiałam, że będzie za różowo,
ale po wyschnięciu odcień jest dokładnie taki, jaki zaplanowałam.
Wybieram jeszcze kolory do prac wykończeniowych: dla miejsc
nie wystawionych na działanie atmosferyczne biel, dla framug
okiennych palonÄ… sjenÄ™, oraz mieszankÄ™ palonej i naturalnej
sjeny dla samych okien. Pomalowanie tego wszystkiego zabiera
nam kolejny tydzień.
Po zakończeniu pracy oglądamy nasze dzieło, gratulujemy so
bie nawzajem i przygotowujemy wielkie przyjęcie. Doug, naj
lepszy kumpel Berta, wynosi dodatkowÄ… beczkÄ™ piwa i prawie
wszyscy zalewają się w trupa. Aaska boska, że przedtem zamknę
liśmy resztki farby w szopie, jeszcze by im strzeliło do głowy,
żeby wymalować okoliczne drzewa. Ta istna malarska orgia awan
suje do rangi jednego z najważniejszych wydarzeń w Falls City
na przestrzeni ostatnich lat.
Claire nie może uwierzyć, że tak szybko się z tym uporaliśmy.
Myślała, że remont będzie się ciągnąć miesiącami. Zaczynam ro
zumieć, czego Bertowi brakowało, kiedy wyjechał z Oregonu. To
pewien rodzaj koleżeństwa, obejmujący również kobiety.
Rozdział V
Nasz następny plan to zapisanie się na uniwersytet w Eugene,
zorientowanie się, czy studenckim małżeństwom przysługuje miej
sce w akademiku, a potem ewentualnie kupienie domu. Oblicza
my, że stać nas na inwestycję rzędu czterdziestu tysięcy dolarów.
Składają się na to oszczędności moje, Berta, i to, co odłożyliśmy,
kiedy byliśmy razem. Do tego premie w wysokości pięciu tysięcy
dolarów, które wypłacali nam moi rodzice z okazji narodzin i uro
dzin każdego z maluchów. Wszystko wolne od podatku.
Chcielibyśmy kupić dom do remontu w pobliżu uniwersytetu.
Pracowalibyśmy nad nim w ciągu tych dwóch lat, które mieliśmy
tu spędzić, a potem albo wynajęli studentom, albo sprzedali. Bert
nie ma wielkiego doświadczenia jako robotnik budowlany, ale
uważa, że da sobie radę. Z kolei ja zawsze marzyłam, żeby robić
coÅ› takiego. Tato jest najwybitniejszym specjalistÄ… od remonto
wania starych domów, jakiego znam. Twierdzi zresztą, że gdyby
kupował domy do remontu i potem je sprzedawał, zarobiłby więcej
niż przez dwadzieścia lat malowania obrazów.
Doug, najlepszy przyjaciel Berta, pożycza nam furgonetkę volks-
wagena, żebyśmy mogli pojechać do Eugene. Wypożyczam też
parę dziecięcych fotelików i mocuję je do pasów bezpieczeństwa
z tyłu samochodu. Umawiamy się, że kiedy będę musiała nakarmić
Mię, zjedziemy na pobocze i zaczekamy, dopóki się nie naje. Nie
musimy się nigdzie spieszyć. Tak robiliśmy w Niemczech. Mam
zresztą przeczucie, że Mia niedługo zrezygnuje z mojego mleka.
Już teraz czasem proponuję jej butelkę i chyba jej to odpowiada.
73
W ostatniej chwili, kiedy mamy już ruszać, Wills stwierdza, że
woli zostać z Claire, żeby pobawić się z synem Douga i z kucykami.
Wiem, że mogę go bez obawy zostawić.
Zamierzamy się zatrzymać u Dona i Roni, dobrych znajomych
Berta, którzy mieszkają w Eugene. Podobno już zaczęli szukać
domu dla nas. To nadzwyczajne uczucie stać się ogniwem tego
łańcucha ludzi dobrej woli, który tworzą przyjaciele Berta. Nigdy
nie zdawałam sobie sprawy, że jest tutaj tak lubiany i że tak wiele
znaczy dla ludzi mieszkajÄ…cych w okolicach Falls City. Teraz
rozumiem, co traciła Claire, kiedy był tak daleko.
Przechodzimy przez pierwsze sito zapisów na Uniwersytet Sta
nowy w Eugene, deklarując się jako mieszkający na stałe w Ore-
gonie, z nadzieją, że nikt tego nie będzie sprawdzał. Oboje chcemy
zrobić magisterkę, Bert już drugą. Byłby wówczas podwój
nym magistrem: najpierw matematyki i teraz informatyki.
Oglądamy z dziesięć różnych domów. Nie mogę wprost uwie
rzyć: mamy sporo ofert w odległości mniej niż dziesięciu prze
cznic od uniwersytetu w granicach czterdziestu tysięcy dola
rów. W Los Angeles, Phoenix albo w Niemczech czy Francji za
taką sumę nie kupilibyśmy nawet garażu.
Znajdujemy dom, który podoba się nam obojgu, wyceniony
wprawdzie na czterdzieści osiem tysięcy, ale nasz pośrednik za
pewnia, że cena jest do ustalenia. Na początek proponujemy trzy
dzieści osiem tysięcy. Jesteśmy gotowi zgodzić się na czterdzieści
dwa, ale nie więcej: nie chcemy narobić sobie długów, zwłaszcza
że sporo pieniędzy pochłonie sam remont.
Dom jest bardzo ładny, dwupiętrowy, z czterema sypialniami.
Sądzimy, że bez specjalnych nakładów łatwo można z nich zrobić
sześć sypialni. Dach, instalacja elektryczna, fundamenty
wszystko to robi na nas dobre wrażenie. Don, który sam zbudował
własny dom, przyjeżdża na inspekcję i orzeka, że jemu także wy
daje się solidny. Około jedenastej rano składamy oficjalną ofertę
u pośrednika, po czym dzwonimy do Claire, że na kolację będzie
my w domu. Pakujemy się, żegnamy z Donem i Roni i ruszamy
w drogę. Czekają nas dwie godziny jazdy: prosto na północ, au-
74
tostradą międzystanową nr 5, w skrócie 1-5. Jest to na tyle blisko,
że Bert będzie mógł odwiedzać mamę, kiedy tylko przyjdzie mu
na to ochota.
Oba maluchy od razu zasypiają w swoich fotelikach. Próbuję
nie patrzeć na koszmarny tłok na drodze. Na ostatnich dwudziestu
kilometrach autostrada zamieniła się w zwyczajną, dwukierunko
wą szosę: z powodu robót drogowych cały ruch z nitki południo
wej skierowano na nasz pas. Skutkiem tego między samochody
nie da się już wetknąć nawet przysłowiowej szpilki. Zastanawiam
się, jak długo wytrzymam w Ameryce. Nieprzerwany sznur po
jazdów pędzi z szybkością stu kilometrów na godzinę. Bert usiłuje
zwolnić, ale osiemnastokołowa ciężarówka, która jest tuż za nami,
zaraz zaczyna migać światłami, żeby przyspieszyć. Zaczynam się
bać.
W końcu, niedaleko Salem, auta jadące na południe zjeżdżają
z powrotem na swoją nitkę. Rozpoczyna się obłąkańczy wyścig,
żeby nadrobić stracony czas. Niebo zasnuwa biały dym. Próbuję
skoncentrować się na fragmentach mijanego krajobrazu, żeby nie
widzieć tego, co się dzieje na drodze: samochodów zajeżdżających
sobie drogÄ™, przeskakujÄ…cych z pasa na pas, ciÄ…gnÄ…cych przyczepy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]