[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mężowi, żeby jej nie przeszkadzał w nakrywaniu do stołu.
Kiedy właziłem przez okno, spowodowany przeze mnie przeciąg uniósł
z biurka zerwaną kartkę terminarza i przynajmniej przez dziesięć minut
kartka spływała ukośnie do kąta pokoju.
Był to zaczarowany, śpiący świat, w którym ludzie i przedmioty żyli w
jakiejÅ› leniwej drzemce.
Wstałem, wziąłem maszynę z biurka i postawiłem ją na podłodze 
niech Wala przekona się również, że to nie żarty. Wziąłem z nieruchomej
ręki Andrieja ołówek i wielkimi literami napisałem na arkuszu ponad jego
rysunkiem:  %7łyję w innym czasie. Potwierdz, że przeczytałeś i
zrozumiałeś, co tutaj zostało napisane. Napisz mi odpowiedz. Nie mogę
cię słyszeć. Napisz natychmiast. W. Korostylew . Ile czasu będzie
potrzebował Andriej, żeby zrozumieć mój nowy list i napisać odpowiedz?
Chyba nie mniej niż jedną  ludzką minutę. Nie mniej od moich pięciu
godzin. Wyskoczyłem przez okno do ogrodu i podszedłem do sklepiku,
żeby się zaopatrzyć jeszcze w masło i konserwy.
Niezbyt sobie przypominam, czym się pózniej zajmowałem. Zdaje mi
się, że te pięć godzin minęło dla mnie w jakimś dręczącym oczekiwaniu.
Dwa razy jadłem  znowu chleb z masłem i konserwy  włóczyłem się,
kulejąc, po osiedlu, około godziny przesiedziałem trzymając nogę w
miednicy z zimną wodą. (Bardzo długo się męczyłem, zanim napełniłem tę
miednicę i zanim się przekonałem, że nie można jej przenosić z miejsca na
miejsce. Gdy tylko próbowałem to uczynić, woda wyślizgiwała się z
miednicy i powoli rozlewała się po kaflowej posadzce łazienki.) A dokoła
mnie dalej trwał ów nieskończony ranek. Nie od razu uświadomiłem sobie,
dlaczego tak ważne było dla mnie to, żeby Andriej się dowiedział, co się
ze mną stało. %7łeby w ogóle ktoś o tym wiedział.
Chodzi o to, że dla człowieka najstraszniejsza jest bezcelowość.
Możemy znosić rozmaite cierpienia i pokonywać wszelakie przeszkody,
ale tylko wtedy, gdy wszystko to ma jakiÅ› cel.
Prócz tego bardzo ważna jest dla człowieka swoboda decydowania o
swoim losie. Niekiedy zdecyduje się iść na pewną zgubę. Ale musi to
nastąpić w wyniku jego własnej inicjatywy. Człowiek wszędzie chce być
panem okoliczności, nie zaś ich niewolnikiem.
I ja najwidoczniej też chciałem być panem swoich życiowych
okoliczności. Jakaś siła wyrwała mnie ze zwykłego ludzkiego życia. Na
razie, dopóki nikt o tym nie wie, pozostaję w sytuacji człowieka, który
wpadł pod tramwaj. Ale ja nie chciałbym być ofiarą ślepego przypadku.
Chciałem, żeby ludzie wiedzieli o tym, co się ze mną stało; żebym mógł z
nimi korespondować, w jakiś sposób zapanować nad sytuacją. Wówczas
wszystko, co jeszcze może nastąpić, odzyskałoby sens. Nawet moja śmierć
 jeżeli to przyspieszone istnienie w końcu mnie zabije& Rozmyślania te
pochłonęły mi resztę czasu, jaki dałem Andriejowi Mochowowi na
napisanie odpowiedzi. Mówiąc szczerze, spodziewałem się wszystkiego,
tylko nie tego, co mi napisał na tym samym arkuszu kalki technicznej.
Andriej pochylił się nad biurkiem z ołówkiem w ręku, a Wala, na wpół
odwrócona, stała przy drzwiach. Miała wygląd nieco przestraszonej.
Przelazłem przez parapet i pod swoim pismem zobaczyłem dwie
nierówne linijki:
 Wasilij Pietrowicz, daj pokój tym figlom. Pokaż się. Bądz co bądz, to
niepoważne. Przeszkadzasz w pra& 
Właśnie kończył ostatnie zdanie.
Pamiętam, że byłem strasznie rozgoryczony. Figle! Niepoważne!
Wszystko, co przeżyłem i oglądałem w ciągu tego ranka  to tylko figle.
A niech ich! Zaraz im pokażę, co to za figle.
Pózniej jednak wziąłem się w garść. A ja, czyżbym od razu uwierzył
przyjacielowi, gdybym otrzymał od niego wiadomość, że żyje w innym
czasie?
Przez kilka chwil kręciłem się po pokoju między nieruchomymi Walą i
Andriejem, nie wiedząc, co mam właśnie robić. W końcu mnie oświeciło
 to przecież takie proste! Usiadłem przy biurku obok Andrieja i
przesiedziałem pięć minut bez ruchu.
Zobaczyli mnie oboje. Najpierw Andriej, pózniej Wala. Andriej stał
przy biurku, pochyliwszy się nieco. Kończył swój list. Pózniej ciało jego
zaczęło się wyprostowywać, a głowa zwracać w moim kierunku. Zresztą
jeszcze wcześniej zwróciły się ku mnie jego zrenice.
Prostował się jakichś pięć albo sześć minut, a może nawet dziesięć. W
tym czasie na jego twarzy odmalowała się cała gama uczuć. Zdziwienie,
pózniej przestrach  i na koniec niedowierzanie.
Pomimo wszystko wyrazistość twarzy ludzkiej jest zdumiewająca.
Leciutko rozszerzone oczy  może o jedną setną bardziej niż zazwyczaj
 i macie zdziwienie. Dodajcie do tego nieco opuszczone kÄ…ciki warg 
a na waszej twarzy wyrazi się przestrach. Zupełnie nieznacznie unieście
wargi, i to już będzie niedowierzanie.
Zdziwienie i przestrach nastąpiły po sobie dość szybko, ale
niedowierzanie utrzymywało się długo na twarzy Andrieja. Nie rozstawał
się z nim jakichś piętnaście minut, stojąc przy mnie jak skamieniały. Od
siedzenia bez ruchu zabolały mnie plecy.
Następnie zaczął nieskończenie powoli podnosić rękę. Chciał mnie
dotknąć, żeby się przekonać, że to nie złudzenie.
A Wala po prostu się przelękła. Usta otwarła szeroko i oczy się jej
rozszerzyły. Zaczęła całkiem odwracać się ku drzwiom  przedtem stała
wpółodwrócona  pózniej się zatrzymała i znów powolutku jęła zwracać
głowę w moim kierunku. Ale wyraz lęku długo pozostawał na jej twarzy.
Bardzo mi trudno opisać, co czułem, gdy ręka Andrieja powoli, nieomal
tak powoli, jak sunie po trawie cień wierzchołka wysokiego drzewa,
zbliżała się do mojego ramienia.
W ogóle wydawał mi się nie nazbyt żywy i wrażenie wzmagało się tym
bardziej, gdy się poruszał. Powolność jego ruchów podkreślała całą
niezwykłość sytuacji. Gdyby Andriej i Wala nie ruszali się wcale,
przypominaliby manekiny albo dobrze wykonane figury woskowe i to nie
byłoby takie uderzające.
Pózniej ręka Andrieja opadła na moje ramię. Liczyłem według tętna.
Dwadzieścia pięć uderzeń, jeszcze dwadzieścia pięć& Dwie minuty, trzy,
cztery.
Zaczął boleć mnie również kark, ale usiłowałem siedzieć bez ruchu.
Zadziwiająco wyglądał proces doznawania wrażeń, rozciągnięty w
czasie.
Ręka Andrieja opadła mi na ramię. Ale on jeszcze nie zdążył tego
poczuć: twarz jego miała ten sam wyraz, co przed pięcioma minutami,
chociaż ręka już mnie dotykała.
Liczyłem sekundy. Oto zakończenia nerwowe jego palców poczuły
moją skórę. Wzdłuż pnia nerwowego do mózgu został wysłany sygnał. W
którymś ośrodku otrzymana informacja nałożyła się na tę, którą
poprzednio przekazał nerw wzrokowy. Do nerwów kierujących mięśniami
twarzy pobiegł rozkaz.
Nareszcie się uśmiechnął! Proces został zakończony.
A raczej nie całkiem się uśmiechnął. Tyle, że ledwie dostrzegalnie
zaczęły się podnosić kąciki ust. Ale to wystarczyło, żeby wyraz twarzy
uległ zmianie.
Tam do licha! Nie od razu się zorientowałem, że jestem obecny przy
bardzo interesującym doświadczeniu, udowadniającym materialność
myśli. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •