[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wystarczająca do zapewnienia dobrej sterowności statku, piękno wydętych żagli. To wszystko
było dla nich nagrodą. Sto czterdzieści jeden lat temu konwój Grenville'a wyruszył z
Newport News w Wirginii, by ją zdobyć.
Ach, to wspaniałe święto odcumowania! Mężczyzni i kobiety, wszyscy którzy weszli na
pokład, uważali się za bohaterów, pogromców przyrody, tych, którzy poświęcili się dla chwa-
ły PWOM-u! Ale PWOM oznaczał po prostu Północno-Wschodni Obszar Metropolitalny,
jedno zwarte mrowisko ludzkie rozciągające się od Bostonu do Newport, strzelające w górę i
wkopujące się pod ziemię, pełznące na zachód, które ogarnęło już Pittsburgh i zaczęło sięgać
za Cincinnati.
Pierwsza morska generacja wzdychała za kulturą PWOM-u, tęskniła do niej, ale
pocieszała się myślą o patriotycznym charakterze swej ofiary; każde rozwiązanie było lepsze
niż żadne, a konwój Grenville'a zabrał z tego zbiornika milion dwieście pięćdziesiąt tysięcy
osób. Byli emigrantami, którzy ruszyli na morze, i jak wszyscy emigranci tęsknili za starym
krajem. Potem przyszło drugie pokolenie. Jak zwykle drugie pokolenie nie miało cierpliwości
do starych ludzi i ich opowieści. Morze, sztorm, lina tylko to było realne. A potem
przyszło trzecie pokolenie. Jak wszystkie trzecie pokolenia tak i to poczuło nagłą, przerazliwą
pustkę i utratę tożsamości. Co jest prawdziwe? Kim jesteśmy? Czym jest PWOM, który
utraciliśmy? Ale wtedy dziadkowie i babki mogli już tylko mamrotać coś bez sensu;
kulturalne dziedzictwo przepadło, roztrwonione przez trzy pokolenia, zmarnowane na zawsze.
Czwarte pokolenie jak zwykle nie dbało już o to.
Ci, którzy tworzyli radę zasiadającą na rufie, należeli do piątego i szóstego pokolenia. O
życiu wiedzieli wszystko, co wiedzieć należało.
%7łycie to był kadłub i maszty, żagiel i olinowanie, sieć i parowniki. Nic więcej. Nic
mniej.
Bez masztów nie było życia. Podobnie nie było życia bez sieci.
Rada statku nie dowodziła, dowództwo należało wyłącznie do kapitana i oficerów. Rada
zarządzała i w razie potrzeby orzekała w sprawach o przestępstwa kryminalne. Podczas
strasznej zimy bez żniw osiemdziesiąt lat temu zarządziła eutanazję dla wszystkich osób,
które przekroczyły sześćdziesiąt trzy lata i dla co dwudziestego z pozostałych dorosłych
członków załogi. Wydała drakońskie wyroki na przywódców buntu Peale'a. Wyrzucono ich
za burtę, a sam Peale został zawieszony na bukszprycie morski odpowiednik ukrzyżowa-
nia. Od tej pory żaden megaloman nie wpadł na pomysł urozmaicenia życia swym towarzy-
szom. Długie cierpienie Peale'a przyniosło oczekiwany rezultat.
Te pięćdziesiąt osób reprezentowało każdy dział okrętowy i każdą grupę wiekową.
Jeżeli na pokładzie była zbiorowa mądrość, to skoncentrowała się ona właśnie tutaj, na rufie.
Ale niewiele było do powiedzenia.
Najstarszy z zebranych, emerytowany żaglomistrz Hodgins, o brodzie patriarchy i wciąż
donośnym głosie, był przewodniczącym rady i zagaił posiedzenie.
Koledzy, nasz los się dopełnił. Jesteśmy już martwi. Przyzwoitość wymaga, byśmy
nie przedłużali naszej walki i nie pogrążyli się w bezprawnym jedzeniu. Rozsądek dowodzi,
że nie możemy przeżyć. Proponuję wspólną, honorową śmierć i przekazanie dobytku naszego
statku do podziału między pozostałe jednostki konwoju, według uznania komodora.
Salter nie bardzo wierzył, że propozycja starego zostanie przyjęta. Natychmiast wstała
główna inspektorka. Miała do powiedzenia tylko trzy słowa: Nie moje dzieci!
Kobiety skinęły ponuro głowami, mężczyzni z rezygnacją. Przyzwoitość, obowiązek i
zdrowy rozsądek odgrywały swoją rolę tylko do chwili, w której zderzały się z tą stalową
grodziÄ…. Nie moje dzieci!
Młody, inteligentny kapelan spytał:
Czy kiedykolwiek starano się ustalić, w jakim stopniu zbiórka zbędnego takielunku
na wszystkich statkach z konwoju pomogłaby w skonstruowaniu prowizorycznej sieci?
Kapitan Salter mógł odpowiedzieć na to pytanie, ale morderca dwudziestu tysięcy
dusz powierzonych jego pieczy nie mógł wydobyć z siebie głosu. Gwałtownym ruchem
głowy skinął w stronę swego oficera łączności.
Porucznik Zwingli przez chwilę grał na zwłokę, wydobywając tabliczkę łupkową z
notatkami, i udając, że odświeża je sobie w pamięci. Wreszcie powiedział:
O godzinie 00.35 nadano sygnał świetlny do Grenville'a informując, że straciliśmy
naszą sieć. Grenville odpowiedział, co następuje: Wasz statek od tej chwili nie należy już
do konwoju. Nie jestem w stanie udzielić żadnych wskazówek. Wyrazy osobistego współczu-
cia i żalu. Podpisane komodor .
Kapitan Salter zdołał wreszcie wydobyć z siebie głos.
Posłałem jeszcze kilka innych depesz do Grenville'a i do naszych sąsiadów. Nie
odpowiedzieli. Postąpili słusznie. Nie należymy już do konwoju. Z powodu naszego potknię-
cia staliśmy się dla konwoju ciężarem. Nie możemy liczyć na niczyją pomoc. Nie mogę
nikogo potępiać. Takie jest życie.
Kapelan złożył ręce i zaczął się bezgłośnie modlić.
Wtedy odezwał się członek rady, którego kapitan Salter widział przedtem w innej roli.
Była to Jewel Flyte, wysoka, blada dziewczyna, dwa lata temu jego kochanka. Musi być
[ Pobierz całość w formacie PDF ]