[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Potem było już gładko.
Znam niezle Wrocław, tu zaczynałem studia, tu je przerwałem, ale prawie dwa lata to
dość, żeby poznać miasto i bazę hotelową, nawet jeśli nie sypiałem w hotelach, tylko
akademikach i stancjach. Zatrzymaliśmy się, na wyrazne żądanie Jerzego, w pierwszym z
brzegu obiekcie jeszcze z epoki gierkowych dolarów, ale podrasowanym, spełniającym
podstawowe ogólnoludzkie wymogi. Zapytałem Jerzego, dlaczego nie kontynuujemy pościgu.
Odpowiedział, że jest zmęczony, że guimon gdzieś zapadł w trans wypoczynkowy,
znalezienie go teraz tylko nas zmęczy, a nic nie da. A może jutro odkryjemy jego powiązania
wrocławskie?
Okej. Trans relaksacyjny przyda się i nam. Wzięliśmy dwa oddzielne pokoje, nie
zmawiając się i nie rozmawiając na ten temat, po prostu dwa oddzielne. Wyjąłem z lodówki
butelkę toniku, upiłem i dolałem ginu. Z butelką w ręku wyszedłem na balkon.
Nieboskłon szarzał już, ale jeszcze obok cieniejącego księżyca widniała jedna gwiazda,
ciekawe, co to za jedna, taka ostatnia wygasająca? A w ogóle gdyby nie inny kolor, niebo
wyglądałoby na turecką flagę. Niebo gwiazdziste nade mną, prawo moralne we mnie. Dobrze
miał ten Kant, wiedział, że Bóg jest nad nim i w nim...
A co mają robić takie gady jak ja?
Wypiłem połowę  drinka , nic. Spływało we mnie, jak mocz w za duże o dwa numery
kalesony. Nie dygotało wnętrze, nie czułem euforii, ani triumfu, ani poczucia dobrze
spełnionego obowiązku... Może dlatego, że na całym globie dziesięć czy dwadzieścia osób
wie, co jest grane i o co toczy się bój?
Duszkiem dopiłem gin z toniczkiem i poszedłem pod prysznic.
Rano mieliśmy w południe, nawet pózniej. A i to dzięki obsłudze, która grzecznie pytała,
czy przedłużamy rezerwację. Przedłużyliśmy. Przewiozłem Jerzego po mieście  wycieczka
plus namierzanie guimona. Park Południowy, most Grunwaldzki, park Szczytnicki, Hala
Ludowa, ZOO. Były wolne bilety do Panoramy Racławickiej, uznałem, że to lepsze niż
fontanna w galerii Dominikańskiej.
 Fajne!  powiedział, obejrzawszy, jakeśmy dali w dupę carowi.  Chyba nawet
pamiętam ten kawa tek historii  dodał zamyślony, czy może pogrążony we wspomnieniach.
 Zostawmy tu wóz  zaproponował  i przejdzmy się.
Sam to chciałem zrobić. Rynek, jak wiedziałem, wyglądał już  jak ludzie , na centrum
Europy, cały Wrocław odzyskał fronton po powodzi z dziewięćdziesiątego siódmego.
Dotarliśmy pod ratusz w kilka minut. Najpierw obeszliśmy go wolno. Miejsc sporo, piw
mało. Nigdzie dużego wyboru. Dlaczego, cholera?
No nic, zaliczyliśmy pszenne. Ciekawe, nie powiem Potem ciemne, też oryginalny smak.
Potem skusiła nas  Literatka . WROCAAW STOLIC POLSKIEJ FANTASTYKI głosił ogromny napis na
całej ścianie. Hm? A Warszawa? A Aódz? No, Kraków odpada, Wybrzeże też.
 Przepraszam, dlaczego stolica?  zapytałem kelnera,
 A?  Popatrzył we wskazanym kierunku. Bo tam, podobno w czwartki zbierają się
najlepsi autorzy z Wrocławia, a sami o sobie mówią, że są Polaki. Ja tam nie czytam.  Zabrał
popielniczkę, wypełnioną papierkami po chipsach i zniknął.
Była środa, literata nie było ani jednego, ściany pokrywały regały z książkami.
 Całkiem jak w mojej szkolnej bibliotece. Tylko fotele niewyobrażalnie wygodniejsze. 
Rozejrzał się.
 A gdzie ta fantastyczna śmietanka?
PrzebiegajÄ…ca obok nas kelnerka w czerwonej bluzeczce i apaszce zawiÄ…zanej  na
krawat zatrzymała się i poprawiając grzywkę powiedziała:
 Czwartki. Zbierają się w czwartki. Dziś jest środa.
 No tak. Trudno... Byliśmy w połowie kawy, gdy nagle Jerzy się poderwał, wyprostował
i chwilę siedział nieruchomo. Wstałem i poszedłem do baru uregulować rachunek.
Pośpieszyłem się, Jerzy pokręcił głową.
 Gdzieś się ruszył, ale nie mam go na nosie... w nosie... znaczy, na węchu!
 Ale jest tu?  upewniałem się.
 Tak. Wybudził się i ruszył. Może do jakiegoś znanego sobie kąta.  Wyciągnął palma. 
Mają tu jakieś... Nie, no głupoty gadam: kościołów pełno, ale... Wiesz, o co mi chodzi?
 Wiem  potwierdziłem.  Ale nie wiem, czy mają tu jakieś... takie...  Pstryknąłem
palcami.
Długą minutę przypominałem sobie wszystko, co pamiętałem o Wrocławiu. Potem Jerzy
wyjął notebooka, włączył i się zdziwił.
 Hotspot! No to będzie szybko. Poszukaj czegoś, co? Zacząłem googlać. Zamówiliśmy
po koniaczku i pogrążyliśmy się w poszukiwaniach.
Zero. Wrocław  miasto spotkań, Wrocław  miasto Euro 2012, i w ogóle  fajne miasto.
%7ładnych sekt, żadnych afer na styku: kult-religia-ludzie. No pewnie, jakiś pedofil w sutannie,
jakiś malwersant w habicie, ale to nie było to, o co nam szło. Półtorej godziny pózniej
zniechęceni odłożyliśmy sprzęt.
Dobre, kurczÄ™, miasto!
 To co robimy?  Widziałem, że Jerzy też nie ma pomysłu. Wtedy najłatwiej
człowiekowi zadać takie pytanie.  Czekamy?
 Czekamy. Właśnie.
 Właśnie... %7łebyśmy tylko nie musieli do czwartku.
Poszukałem wzrokiem kelnerki, żeby zamówić jeszcze raz koniak, i  oczywiście! 
wtedy Jerzy niemal niedostrzegalnie się sprężył. Stwardniał, skamieniał, wzrok mu się zapadł
w głąb umysłu. Ja również się nie ruszałem.
Wolno uniósł szczupłą, rasową twarz i pokręcił nią niczym wbijający się w wątły trop
wyżeł. Wstał i wolno ruszył do wyjścia. Uregulowałem w biegu rachunek, tak się śpieszyłem,
że pewnie pozostawiłem o sobie opowieść o skurwysynu, który zapomniał o napiwku. %7łycie
to nie je bajka, to je bitwa! Dogoniłem Jerzego dopiero pod pomnikiem Fredry, walił prosto
na Oławską, przycumowałem u jego lewego boku, taki Sancho Pansa, i podreptaliśmy do
Galerii. Zaczęliśmy rozmawiać dopiero w wozie, na Kołłątaja. Ja prowadziłem.
 Jedz prosto  nakazał Jerzy. Sprawdził kierunek w palmie.  Znasz coś takiego: Nowy
Dwór?
Zastanawiałem się krótko, bo kiedyś tam byłem.
 Tak. Zajrzałem tam ze trzy razy.
 No to jedz. Buta zawiodła mnie nad skraj przepaści. To nie był ten Nowy Dwór 
osiedle okrasiło się drzewami, nowymi budynkami, już na podjezdzie zacząłem tracić
pewność.
 Dokąd? Tak dokładniej?
 Ulica Zamorska. Tam ci pokażę. To była oaza staroci w betonowym pejzażu. Ktoś
zapomniał podczas zdobywania festung Breslau ostrzelać tę wyspę z cegieł, nie tknęła jej ręka
socjalistycznego architekta. %7ładnego. Ani jednego. Spośród wszystkich trzech. W każdym
razie stał tam sobie jak byk Osiedlowy Dom Kultury. Ozdobiony lampionami  już
płonącymi!  lametą, girlandami i bukietami sztucznego kwiecia fronton zdziwił nas obu,
mnie trochę mniej, bo mignęła mi w oknie burza blond loków pod upiętym na czubku głowy
welonem. Zwolniłem, żeby przepuścić kilkoro dzieciaków, które pewnie wracały z fajek
wypalonych na skwerku naprzeciwko DK, potem przyspieszyłem i niemal od razu zwolniłem,
posłuszny ruchowi dłoni Jerzego. Wyłączyłem silnik.
 Tu jest.
 Zwariował?  Wytrzeszczyłem gały.  Nie ucieka?
 A co tu siÄ™ dzieje?
 Zlub, wesele znaczy siÄ™.
 No to mu wystarczy. Emocje, nachłepce się, może zwerbuje jakiegoś podpitego
dziadka?  Zdecydowanym ruchem szczęknął klamrą pasów, wyskoczył pierwszy. Kiedy
wysiadłem, stał już przy otwartym bagażniku.  Kamera nie zdziwi nikogo, prawda?
Nie potrzebował odpowiedzi, więc milczałem, zastanawiając się, co ja mogę wziąć. Gnat
wydał mi się za duży, za głośny. No i nie miałem już pocisków z alsternem.
 Co z amunicją?  zapytałem.
 Zobaczę  rzucił, nie odwracając głowy.  Mam zwyczaj chować coś na czarną
godzinÄ™.
Stał nieruchomo, obserwując wnętrze bagażnika, nasze torby i kilka pakunków o
nieznanej mi zawartości. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •