[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w opozycji) - miałem czystą, jakbym poruszał się zarezerwowanym tunelem.
Nikt mnie też nie nawoływał do powrotu ani nie pytał o mój kurs czy znamiennik - nawet wtedy
gdy znalazłem się w zasięgu grawitacyjnego oddziaływania Ziemi, gdy wszedłem na orbitę i
wreszcie, gdy krążyłem na wysokości trzech tysięcy metrów i posługując się instrumentami
pokładowymi szukałem nieczynnego kosmodromu Emit-Second, aby na nim wylądować.
Podróż z Marsa na Ziemię trwała stosunkowo krótko. Nie oszczędzałem silników, nie
oszczędzałem także swojego organizmu, więc zarówno przed wylądowaniem, jak i po, dotkliwie
odczuwałem skutki tego lotu z morderczym przyśpieszeniem. Byłem wykończony, toteż nie
zastanawiałem się nad tą niecodzienną przecież, zdumiewającą ciszą w w eterze, ba - absolutnym
brakiem reakcji jednostek sił obrony powietrznej kraju. Pieszo dowlokłem się do autostrady...
Blisko tydzień pichciłem powyższy artykuł, który pod tytułem Cień feniksa ukazał się dwa
miesiące temu na łamach Scientific News . Ukazał się w wersji obszerniejszej aniżeli wyżej
przytoczona, rozbudowane miał zwłaszcza zakończenie, gdzie oddawałem się naiwnym - jak to
dzisiaj widzę - dywagacjom i gdzie omówiłem wspomniany wyżej brak reakcji służb
odpowiedzialnych za kontrolę obszaru powietrznego kraju. A może - napisałem - ta baza na Marsie
egzystuje za milczącą zgodą Departamentu Obrony? Może Departament Obrony ukrywa jej istnienie
przed Parlamentem i nie respektując uchwały Komisji Rządowej nadal utrzymuje ją z budżetu
paÅ„stwowego? Może stacjonujÄ…ce w niej eskadry »Starflashy« sÄ… jednym z tych zwiÄ…zków
taktycznych, o których wiadomo, że trzyma się je w stałej gotowości bojowej? Może nawet
pojedyncze maszyny lub wręcz klucze odbywają regularne ćwiczenia nad naszymi głowami i pod
naszymi nosami, i dlatego przez nikogo nie niepokojony mogłem swobodnie wylądować na
nieczynnym (czy rzeczywiście?) kosmodromie Emit-Second? Cień feniksa zaniosłem
Terence owi, który przyjął go skwapliwie. Nazajutrz zatelefonował do mnie do domu. - Pójdzie to w
następnym numerze - powiedział. - Sztabowcy się wściekną.
Artykuł poszedł bez skrótów, na domiar opatrzony odredakcyjnym komentarzem balansującym na
krawędzi insynuacji pod adresem Departamentu Obrony. A wieczorem tego dnia, kiedy ukazał się on
drukiem, żona oznajmiła mi, że mam być aresztowany.
VI. W areszcie śledczym
W areszcie śledczym spędziłem miesiąc, a dokładnie - trzydzieści dni. Nie aresztowano mnie
jednak od razu; wprawiłem w mały ambaras pracowników wywiadu wojskowego - właśnie dzięki
temu, że o ich zamysłach ostrzegła mnie żona.
- Seymour! - zawołała wpadając do garażu. - Oni tu byli dosłownie przed godziną! Wróciłem
wtedy z Emit-Second. Pojechałem na ten kosmodrom, aby sprawdzić, czy skradziony przeze mnie
Starfiash jeszcze tam stoi. Oczywiście wsiąkł bez śladu.
- Kto? - zapytałem.
- Jacyś dwaj - odparła Elie. Była przerażona. - Przyszli po ciebie. Mieli nakaz aresztowania.
- Nakaz aresztowania? - Prawdę mówiąc nie zaskoczyło mnie to specjalnie. - Co za dwaj? Jak
oni wyglÄ…dali?
- Czy to nie wszystko jedno? Dwa okropne typy i tyle. Czego oni od ciebie chcÄ…?
- To byli cywile? Przedstawili siÄ™?
- Cywile. I nie przedstawiali się. Powiedzieli, że jeszcze tu przyjdą dzisiaj, i prosili, żebyś nie
ruszał się z domu. - Elie załamała ręce. Pierwszy raz zobaczyłem wtedy moją żonę załamującą ręce. -
I co my teraz zrobimy, Seymour? Po namyśle odrzekłem:
- Ciebie i Alberta to nie dotyczy. Ale ja muszę zniknąć. W gęstniejącym zmierzchu oczy Elie
wydawały się niewiarygodnie wielkie.
- Będziesz się ukrywał? To nie ma sensu. Miała rację. W epoce, gdy nakazy aresztowania -
skądinąd rzadkie - wysyłane są po prostu pocztą i adresat otrzymawszy taki nakaz spontanicznie bieży
czym prędzej za kratki, żeby swoją opieszałością nie wpłynąć na wyższy wymiar ewentualnej kary -
w takiej epoce wszelkie uchylanie się od powinności aresztanta jest postępowaniem nierozsądnym,
mogącym ściągnąć człowiekowi na kark dodatkowe represje, a przeświadczenie, że gdzieś na tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]