[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie traktuje, zresztą, ma pani pole do snucia domysłów.
44
Panna Wierzchoń nic już się nie odezwała. Bigos również chyba przetrawiał
zagadkową sprawę znaków masońskich, bo aż do drzwi dworu żadne z nas nie
powiedziało ani słowa.
Panna Wierzchoń poszła od razu na górę, aby w sypialni Czerskiego obejrzeć
masoński obraz. Towarzyszył jej zamyślony kolega Bigos.
A ja zajrzałem do swojej kancelarii i natychmiast doznałem wrażenia, że pod-
czas mojej nieobecności ktoś tu buszował. Głowę Wergiliusza postawiłem prze-
cież po lewej stronie biurka, a teraz stała po prawej. Dwie szuflady były nie do-
mknięte. W jednej znajdowały się stare rachunki Czerskiego. Ułożyłem je dość
starannie, a teraz tworzyły jeden duży kłąb, leżały w nieładzie i były pogniecione,
jakby ktoś w nich grzebał pośpiesznie.
Usiadłem w fotelu naprzeciw biurka, zapaliłem papierosa.
Stało się dla mnie oczywiste, że porę naszego wyjścia z dworu i czas spędzo-
ny na obiedzie w domu wczasowym Postęp ktoś wykorzystał, aby buszować
w naszym dworze. Czy miał drugie klucze do drzwi? Raczej wątpliwe, przecież
nocą zjawiał się na piętrze podczas naszej obecności. Zresztą, podobno bywał we
dworze jeszcze przed naszym przyjazdem, gdy drzwi i okna były opieczętowane.
A więc przenikał mimo zamkniętych drzwi. Nie był duchem, czyli że do wnętrza
dworu prowadziło zamaskowane przejście.
To był mój pierwszy wniosek.
Uderzyłem dłonią w kolbuszowskie biurko.
Basta, Tomaszu mruknąłem do siebie. Najwyższa pora skończyć
z tymi zagadkami!
Należało zacząć od tego, co powinienem był zrobić już dawno. Trzeba by-
ło zamknąć wszystkie pokoje we dworze. We wszystkich drzwiach były zamki,
a w gabinecie Czerskiego widziałem pęk kluczy. Gdzie one leżały? Chyba w biur-
ku. . .
Przeszukałem szuflady biurka, ale kluczy nie znalazłem. Może pozostały na
górze w gabinecie?
Pobiegłem na górę. Panna Wierzchoń i kolega Bigos siedzieli w fotelach i roz-
mawiali o czymś półgłosem. Wyglądali jak para spiskowców.
Panno Wierzchoń powiedziałem. Proszę poszukać kluczy od poko-
jów. Podczas naszej nieobecności ktoś buszował w mojej kancelarii.
To. . . nieprawdopodobne jęknął kolega Bigos. Długo i wytrwale szuka-
liśmy kluczy w gabinecie.
Niestety, tam ich nie było. Zaginęły. Pozostał nam tylko pęk kluczy od po-
mieszczeń gospodarczych.
I znowu zagadka stwierdziła panna Wierzchoń.
Tajemnicze zniknięcie kluczy westchnął Bigos. I miał naprawdę bardzo
nieszczęśliwą minę.
Więc pan sądzi, że ktoś tu był? niepokoiła się panna Wierzchoń.
45
Machnąłem ręką, dając im do zrozumienia, że wszystkie wyjaśnienia uważam
za zbędne. Spieszyło mi się zresztą. Chciałem być w mieście przed zamknięciem
sklepów.
Jadę po segregatory rzekłem. Proszę ani na krok nie opuszczać dwo-
ru.
Kolega Bigos nagle objawił talent poetycki. Wyrecytował:
Niech tam sobie dziwne stwory dniem i nocÄ… straszÄ… dwory.
Na te dwory i potwory radÄ™ mam: se-gre-ga-to-ry!
Jeszcze raz machnąłem ręką i zbiegłem po schodach. Zamknąłem drzwi i po-
pędziłem do wozowni. Po chwili wyjeżdżałem z parku na szosę.
Naprawdę zamierzałem kupić segregatory biurowe. Ale przecież nie one były
celem mego wyjazdu.
ROZDZIAA CZWARTY
NIEOCZEKIWANE SPOTKANIE " CO WIEM O WALDEMARZE
BATURZE " PANNA WIERZCHOC SAYSZY GAOSY " CZY MASONI
STRASZ W NASZYM DWORZE " KRÓTKA HISTORIA
WOLNOMULARSTWA " WIECZORNA WIZYTA " STARY BURGUND "
PUAAPKA NA DUCHA " CZY DUCH JEST FIGLARZEM?
Miasteczko P. w województwie łódzkim jest ładne i posiada pewne trady-
cje historyczne. W centrum znajduje się Stare Miasto, pełne wąskich, malow-
niczych uliczek. SÄ… tam parki i skwery, kilka ciekawych architektonicznie budyn-
ków i wiele zabytków, jak na przykład bardzo stary klasztor.
Ale tego popołudnia zaczął padać listopadowy deszcz, który przyśpieszył na-
dejście jesiennego wieczoru. Opustoszały ludne zazwyczaj ulice; w deszczowym,
mglistym półmroku zniknął urok starych uliczek.
W sklepie papierniczym kupiłem segregator. Zrobiłem to ze względu na pan-
nę Wierzchoń, aby ją utwierdzić w przekonaniu, że rzeczywiście pognała mnie
do P. moja skłonność do urzędniczenia. Potem nabyłem dwa pęta kiełbasy i trzy
paczki masła oraz dwa bochenki chleba na nasze śniadania i kolacje. Najważniej-
szego jednak zakupu dokonałem w najzwyklejszym kiosku Ruchu . Po prostu
podszedłem do budki i powiedziałem:
Poproszę pięć tubek pasty do zębów. Chlorofilowej.
Oczywiście, tej pasty akurat nie było. Proponowano mi pastę miętową firmy
Nivea . Ale przecząco pokręciłem głową:
Używam tylko chlorofilową, i to w dużych ilościach.
Tak długo jezdziłem po ulicach P., aż wreszcie w jednym kiosku znalazłem pa-
stę chlorofilową. Wtedy zdecydowałem się wstąpić do kawiarni, bo jestem wiel-
kim amatorem czarnej kawy, a w strasznym dworze byłem jej pozbawiony.
Kawiarnia Pod Ormianinem mieści się w zabytkowej kamieniczce na Sta-
rym Rynku. Składa się z kilku niedużych salek i pokoików na różnych poziomach,
ma stylowe sklepienie i gustownie urządzone wnętrze.
W kawiarni nie było ani jednego wolnego stolika. W labiryncie pokoików
kryła się przed deszczem młodzież. Wydawało mi się, że nagle zobaczyłem przed
sobą dwa plutony Bigosów, tak byli podobni do mego współpracownika. Nosili
47
długie włosy, bardzo niechlujnie uczesane, i w większości czarne swetry.
Kilku miało ciemne garnitury z obowiązkowo białą koszulą non-iron. Zapewne
podobnie ubrany bywał od czasu do czasu kolega Bigos, gdy odwiedzał kawiarnie.
Już zamierzałem wyjść na ulicę, bo nie mam zwyczaju dosiadać się do obcych
ludzi, a szczególnie przeszkadzać młodym parom w ich pogawędkach, gdy ktoś
podniósł do góry rękę w moim kierunku i zaczął kiwać zachęcająco.
Batura. Waldemar Batura. Dawny kolega ze studiów historii sztuki. Siedział
sam przy stoliku w rogu ciemnej salki, dlatego nie zauważyłem go od razu.
Siadaj powiedział, wstając od stolika na powitanie. Co u ciebie sły-
chać, Tomaszu? Co robisz w P.?
Były to zwykłe pytania, jakie setki tysięcy ludzi zadaje przy takich okazjach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]