[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To ty nosisz zbrojÄ™.
Ona powiedziała to samo. Słowo w słowo. Ale nie mogę nosić tej zbroi przez całe
życie, a bez niej jestem zwyczajnym człowiekiem.
Może to jej wystarczy.
Ona jest księżniczką. Nie chcę, żeby patrzyła na mnie, kiedy będę tylko Faragolem
i wspominała rycerza.
Addran założył ręce za głowy i przyglądał mi się przez dłuższą chwilę.
Zdumiewasz mnie. Zdaje się, że wiele przemyślałeś, podczas gdy ja się tu wysy-
piałem.
To prawda.
Chcesz zrezygnować z miłości pięknej kobiety?
Perimane mnie nie kocha przerwałem mu.
No, dobrze, jeśli nawet nie kocha, to kiedyś może cię pokochać. A gdyby nie,
to i tak rezygnujesz z szansy na zostanie słynnym rycerzem w służbie pięknej kobie-
ty. Sława, chwała, podboje... wszystko to, czego ludzie pragną. Zamiast tego chcesz być
uczniem czarownika. Wielu ludzi nazwałoby cię głupcem, Faragolu.
A niech tam. Miałeś jakiś powód, żeby mnie wybrać na swojego ucznia. Myślę, że
jestem stworzony na czarownika i byłbym głupcem, gdybym tego nie wykorzystał.
Z dużą przyjemnością widzę, że używasz głowy. Czy jesteś pewien?
Całkowicie.
Dobrze. W takim razie sięgnij do tej torby i wyjmij księgę zaklęć.
CzerwonÄ…?
Kiwnął głową. Wyjąłem księgę i podałem mu. Odsunął ją gestem i potrząsnął
głową.
To dla ciebie, chłopcze. Chcę, żebyś ją zaczął studiować. Jesteś prawie gotów.
Położyłem księgę na stole i wpatrywałem się w znajome symbole.
Zmiało, śmiało przynaglił mnie Addran z niecierpliwym gestem.
Odwróciłem okładkę i księga otworzyła się, jakby czekała na dotknięcie mojej ręki.
Tato, drogi tato, wracaj do domu
Stała skulona na progu, przemoczona do nitki i drżąca w porannym chłodzie. Woda
ściekała z kosmyków jej rudych włosów, chude ramiona pokrywały strzępy starej chu-
sty, nogi miała zabłocone do kolan. Otarła siną dłonią kroplę wody z końca nosa
i uniosła duże, błękitne oczy. Jej widok mógł roztopić najtwardsze serce. Ale nie serce
Conhoona.
Czarownik spojrzał na nią gniewnym wzrokiem. Został oderwany od porannej
owsianki, co nie wprawiło go w dobry humor.
O co chodzi, dziecko? spytał opryskliwie. Czy chcesz jakiś urok? Mów gło-
śno, żebym cię słyszał przez ten szum deszczu.
Chodzi o mojego tatę, proszę łaskawego pana powiedziała cichutko.
Ach tak? A któż jest twoim tatą?
Finbar O Farrissey, za pozwoleniem łaskawego pana odpowiedziało dziecko
dygajÄ…c mokro i niezgrabnie.
Jesteś więc dziewczynką O Farrisseyów? zapytał Conhoon przekrzywiając
łysą głowę, żeby się jej lepiej przyjrzeć i w zamyśleniu przeczesując palcami niechlujną
brodÄ™. Wejdz i siadaj przy ogniu.
Skwapliwie skorzystała z zaproszenia, przecisnęła się obok niego, siadła na grubo
ciosanym chwiejnym zydlu i wyciągnęła spierzchnięte dłonie i zabłocone nogi w stronę
ciepła. Odgłos jej zziębniętego, wstrząsanego dreszczem oddechu i widok pary unoszą-
cej się z przemoczonej odzieży zmiękczył nieco Conhoona.
Daj mi swoją chustę, dziecko, to ją wysuszymy powiedział podnosząc płaszcz
leżący w kącie na podłodze. Zawiń się w to. Kiedy postrzępiona chusta leżała
przed kominkiem, a dziecko owinięte w gruby płaszcz przestało się trząść, Conhoon
powiedział: Teraz będzie ci ciepło. Powiedz, jak się nazywasz.
Kate, za pozwoleniem Å‚askawego pana.
A ile masz lat?
Dwanaście. Ale niedługo skończę trzynaście.
Conhoon spojrzał na nią ponuro i potrząsnął głową na myśl o szybkości przemijania
81
lat. Finbar O Farrissey był najmłodszym synem Rory ego O Farrisseya najmłodszego
syna Fergusa O Farrisseya, którego czarownik wspominał ze wzruszeniem i wdzięcz-
nością, jaką nie darzył nikogo innego na tym świecie. Tęgi chłop był z tego Fergusa,
krzepki i bystry, wierny wobec przyjaciół i potrafiący uszanować czarownika. Conhoon
z przyjemnością wspomniał, jak to pomógł Fergusowi zdobyć rękę Eileen z Druim Den,
najpiękniejszej kobiety w całym Meath i przywiezć ją bezpiecznie do przytulnego do-
mostwa w lasach Fidh Cuille, gdzie pieśni niezliczonych ptaków uprzyjemniały dni
i osładzały noce. Minęło niecałe sto lat, i oto Fergus odszedł, Eileen była wspomnie-
niem, Rory zaś starym dziadem siedzącym przy ogniu, przeżuwającym pustkę w ustach
i żyjącym tylko wyblakłymi i gasnącymi obrazami z przeszłości. Trudno jest przyjaz-
nić się z ludzmi, myślał Conhoon. Siedemdziesiąt albo osiemdziesiąt lat i już po nich.
Bardzo nietrwali.
Głośne i mokre pociągnięcie nosem ze strony gościa wyrwało czarownika z rozmy-
ślań.
Powiedz nam, Kate odezwał się jak tam O Farrissey?
Odszedł, łaskawy panie. Dlatego właśnie tu jestem odpowiedziała dziew-
czynka.
To smutna wiadomość. Młody człowiek, życie miał przed sobą. Ile was zostało?
Tylko ja odpowiedziało dziecko z prostotą.
Conhoon miękł coraz bardziej.
To musi być straszne, kiedy dziecko w twoim wieku zostaje samo na świecie. Jak
zdołałaś pochować tego biedaka?
Nie było co chować. Tato nie umarł, tylko odszedł do Elfów.
Conhoon drgnął, a jego krzaczaste brwi podjechały do góry.
Poważnie?
Poważnie Kate uroczyście kiwnęła głową i kontynuowała spokojnym, bezna-
miętnym głosem. Tamtej nocy był wielki wiatr, a w nim kręciły się Elfy gotowe siać
zamęt. Jak dobrze wiadomo, obecność człowieka przy takich okazjach zapewnia Elfom
powodzenie w tym, co zamierzają, kiedy więc zobaczyły tatę, który wyszedł uspokoić
świnie, porwały go ze sobą jak zdzbło słomy. Ale pan sprowadzi tatę z powrotem za-
kończyła z przekonaniem.
Skąd ta pewność?
Czyż nie obiecał pan uroczyście staremu Fergusowi, że kiedykolwiek jakiś
O Farrissey znajdzie się w tarapatach na tym świecie albo na innym, poruszy pan niebo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]