[ Pobierz całość w formacie PDF ]

teczny i miło na niego patrzeć, ale w Paulinie nie wywołuje specjalnego oddzwięku, poza ceną, jaką za
niego zapłaciła, i wysiłkiem, jaki kosztowało wstawienie go do wnętrza. Co innego majolikowa miseczka.
Majolikowa miseczka należy do Pauliny od blisko czterdziestu lat.
Kiedy Paulina skończyła osiemnaście lat i jesienią miała zacząć studia na uniwersytecie, wybrała
się z przyjaciółką na lato do Włoch. Ani ona, ani jej koleżanka nie odbywały przedtem zagranicznych po-
dróży bez rodziców; Paulina była jedynaczką. Okres jej dorastania z niepokojem nadzorowała matka, która
zresztą nie miała nic innego do roboty. Paulina rzadko widywała ojca, zapracowanego lekarza, a jej sto-
sunki z matką obfitowały w denerwujące spięcia. Matka podchodziła do życia z głęboką ostrożnością i
niedowierzaniem. Cała jej energia była skierowana na zapobieganie złośliwości losu. Unikało się niepo-
trzebnej jazdy samochodem z obawy o możliwy wypadek. Szpikowało się bez litości zapobiegawczymi
lekami. Należało być ostrożnym w stosunkach z ludzmi, bo można przecież natrafić na takich, którzy będą
się czegoś domagać albo okażą się niepożądanym towarzystwem. Takie stanowisko doprowadzało do roz-
paczy Paulinę ośmioletnią, a irytowało osiemnastoletnią. Dlaczego nie mogę? - płakała przez wszystkie
dziecinne lata. Dlaczego nie powinnam? Jej wysiłki koncentrowały się na przechytrzaniu matki, na znaj-
dowaniu sposobów, aby obejść narzucone ograniczenia, na życiu, a nie na powstrzymywaniu się przed ży-
ciem.
Podróż do Włoch poprzedziły nie kończące się dyskusje i negocjacje. Wreszcie matka Pauliny ska-
pitulowała, wymusiwszy wpierw rozmaite obietnice: żadnych wędrówek autostopem; gotówkę i doku-
menty przez cały czas trzymać przy sobie w bezpiecznie umocowanej torebce; nigdy się nie rozłączać.
R
L
T
Kiedy jechały na południe, czuły się dorosłe i odprężone. Zanim dotarły do Neapolu, były opalone i
tryskające zdrowiem, szalały, upojone słońcem, jedzeniem, tanim winem, własnymi pulsującymi hormo-
nami i pełnymi zachwytu spojrzeniami młodych mężczyzn. Przyjaciółka Pauliny, którą w szkole uważano
za nieco lekkomyślną, powiedziała:
- Chyba nie potrafię myśleć o niczym innym tylko o seksie.
Paulina przytaknęła. Pózniej nie było już o tym mowy, ale obydwie się rozumiały. Pozwalały się
podrywać - początkowo dość ostrożnie, pózniej z coraz większym brakiem powściągliwości. W Pompei
flirtowały z kilkoma niemieckimi studentami, ale stwierdziły, że są nie dość pociągający, i porzuciły ich.
Potem na plaży zaprzyjazniły się z dwoma Włochami. Czarującymi. Uprzedzająco grzecznymi, którym nie
sposób było się oprzeć. Przez dwa dni cała czwórka flirtowała i staczała ze sobą potyczki w morzu i na
plaży, w miejscowych kawiarenkach, na schodach taniego hoteliku, w którym dziewczyny mieszkały.
Trzeciego wieczoru, za milczÄ…cym porozumieniem, rozdzielili siÄ™ na dwie pary.
Paulina była dziewicą. Jej przyjaciółka sądziła, że chyba także nią jest, nie bez pewnych jednak
wątpliwości. Pózniej nie porównywały swoich zapisków, ale spędziły resztę wakacji na pełnym strachu
oczekiwaniu na okres. Gdy przyjaciółka pierwsza odetchnęła z ulgą, wybiegając w podskokach z toalety
ekspresu jadÄ…cego do Mediolanu z okrzykiem  Okay, wszystko dobrze! Jest!", Paulina prawie jÄ… zniena-
widziła. Orzekła, że seksualna inicjacja jest doświadczeniem przynoszącym rozczarowanie, jak tego wy-
magała tradycja, ale czuła, że to doświadczenie ma określone możliwości rozwoju. Była rozdarta między
tym podniecającym spostrzeżeniem a paniką, z jaką oczekiwała menstruacji. A ta zjawiła się pierwszego
dnia po powrocie do domu, właśnie w chwili, kiedy ustawiała na swojej toaletce majolikową miseczkę -
pamiątkę od młodego Włocha, którego rysów już nie pamiętała.
A zatem miseczka z majoliki, która jakoś przylgnęła do niej na całe życie i w której przechowywała
spinacze i gumki, a teraz te archeologiczne drobiazgi, zawsze już będzie jej się kojarzyła nie tyle z pełnym
wigoru młodym Włochem, ofiarodawcą, ale z tamtą falą ulgi, kiedy pojęła, że jej się udało, że nie zaszła w
ciążę, że nie będzie musiała za tamto zapłacić. Przyjechała do domu niemal w stanie histerii, z trudem
zdobywała się na to, żeby porozmawiać z matką, która przyglądała jej się przenikliwie, przeczuwając, że
coś się stało. A następnego dnia uczucie ulgi promieniowało z Pauliny, była nową kobietą, radosne życie
stało przed nią otworem. Czy matka dziwiła się, czy coś odgadywała?
Teraz Paulina rozumie uczucia matki. Rozumiała je już dawno, w momencie zadziwiającej intuicji,
gdy trzymała w ramionach własne dziecko i zdała sobie sprawę, że istnieją inne wymiary miłości. To spo-
strzeżenie nie zbliżyło jej do matki, której przypuszczenia i oczekiwania były tak dalekie od jej własnych,
że stworzyły przepaść nie do przekroczenia. Ale teraz była zdolna pojąć, dlaczego jej matka zachowywała
się tak a nie inaczej, dlaczego żyła w stanie ciągłego strachu. Te włoskie wakacje musiały ją wiele koszto-
wać. I rzeczywiście jej najgorsze obawy sprawdziły się, jak to zapewne podejrzewała. No, może jeszcze
nie najgorsze obawy. Bywają większe katastrofy niż utrata dziewictwa.
R
L
T
Dzisiaj w World's End miseczka z majoliki nie jest jedynie echem, które zatrzymuje Paulinę w jej
drodze, lecz przede wszystkim ciągłym, niskim pomrukiem. Jest to uporczywy, podświadomy szum fi-
zycznego przedmiotu, który przetrwał od wtedy aż do chwili obecnej i nie przestaje wydawać cichego
dzwięku. Paulina rejestruje ten dzwięk, kiedy podnosi miseczkę w poszukiwaniu klucza do okiennego
zamka, który także powinien być tutaj, na środkowej półce. I rzeczywiście, jest, przyczajony za pocztówką
z San Francisco wysłaną przez Hugha, który na początku roku wybrał się na jedną ze swoich ekspedycji
związanych z książką. Paulina otwiera okienko w bocznej ścianie, którego jeszcze w tym roku nie otwiera-
ła, i z dworu potokiem wdziera się śpiew skowronka razem ze zwiastującym śmierć zawodzeniem policyj-
nego wozu na głównej drodze i dygotaniem niewidocznego traktora gdzieś poza szczytem wzgórza. Kuch-
nia rozbrzmiewa od wewnÄ…trz i od zewnÄ…trz, kiedy Paulina krzÄ…ta siÄ™, przygotowujÄ…c sobie coÅ› na lunch,
myjąc sałatę pod zlewem, krojąc pomidora, nie myśląc ani o majolikowej miseczce, ani o traktorze, ale o
maszynopisie na biurku, nad którym dziś po południu musi popracować.
R
L
T
Rozdział szósty
- To dziwne widzieć Maurice'a jako père de famille - mówi James.
- Jeśli on w ogóle nim jest - wymyka się Paulinie. Jadą do Worsham.
Towarzystwo się rozdzieliło, bo wszyscy nie zmieściliby się w jednym samochodzie. Paulina przy-
łączyła się do wycieczki bez entuzjazmu. Zna już Worsham, ten prawdziwy lep na muchy przyciągający
turystów, co oczywiście jest powodem, dla którego Maurice chce mu się przyjrzeć. Ale nie opuszczała
World's End niemal przez tydzień, wstał piękny dzień, a Maurice jest podstępnie przekonujący. Ma w so-
bie dziwną potrzebę otaczania się ludzmi. Lubi towarzystwo - im liczniejsze, tym lepiej. A kiedy tłoczyli
się przy autach, usadzając Luke'a w foteliku, ustalając, kto będzie prowadził, Maurice zdecydował, że Pau-
lina powinna jechać z Jamesem, ponieważ zna drogę.
- No tak, jedno dziecko jeszcze nie czyni une famille.
Wprawdzie Paulina nie to miała na myśli, ale uwagę pomija milczeniem.
- Wie pani, ja sam także zaczynam myśleć o dzieciach - zwierza się Paulinie James. - Może nie od
razu, ale w swoim czasie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •