[ Pobierz całość w formacie PDF ]

liwe, by ten sam mężczyzna dwukrotnie złamał kobiecie
serce! Nie, chyba drugi raz po czymÅ› takim nie podzwig-
nęłaby się.
- Prosimy o muzykÄ™! - zawoÅ‚aÅ‚a pani Egeberg, zsu­
wajÄ…c z ramion jedwabny szal w intensywnych barwach.
- Zagraj nam, Liam - poprosił Aksel. - Najlepiej coś,
co zagłuszy deszcz i wiatr.
Liam pokiwaÅ‚ gÅ‚owÄ… i siÄ™gnÄ…Å‚ po skrzypce. Uchwyci­
wszy jej spojrzenie, ułożył instrument na ramieniu i dał
jej lekki znak. Uśmiechnęła się nieznacznie. Jego oczy
miaÅ‚y zielonkawÄ… barwÄ™, podobnie jak wzburzone mo­
rze za oknem, wÅ‚osy zaÅ› byÅ‚y lÅ›niÄ…ce i czarne o niebies­
kawym odcieniu. Czuła niemal pod opuszkami palców
ich miÄ™kkość, zapragnęła wrócić z nim do domu, i zna­
lezć siÄ™ z dala od tych wszystkich ludzi, z którymi musia­
Å‚a prowadzić uprzejmÄ… rozmowÄ™. UÅ›miechajÄ…c siÄ™ bez­
trosko, nastroiÅ‚ instrument. PatrzÄ…c na Liama, uÅ›wiado­
miła sobie jedno: jeśli tym razem naprawdę odjedzie,
jedynym dla niej ratunkiem będzie zapomnieć o nim.
Nie może bezustannie czekać. Będzie musiała usunąć
go ze swojego serca, choć będzie to bardzo trudne.
Wsłuchała się w piękne brzmienie muzyki. Liam
zapowiedział, że zagra melodię taneczną z Irlandii. Pani
Egeberg wyciÄ…gnęła swego męża na Å›rodek izby i taÅ„­
czyli przytuleni. Erlingowi małżeństwo najwyrazniej
służy, pomyślała Pauline. Wydaje się teraz szczęśliwszy
i mniej zamknięty w sobie. Słyszała też, że przestał pić
i razem z żonÄ… prowadzi hotel. Kiedy daÅ‚a mu do zro­
zumienia, że nie odwzajemni jego uczucia, zapytał, czy
odrzuciła go z powodu jego nałogu. Tłumaczyła mu, że
jest pociÄ…gajÄ…cym mężczyznÄ…, ale nie sÄ… sobie przezna­
czeni. Prosiła, by poszukał innej kobiety. Dość szybko
posłuchał jej rady i ożenił się z piękną Cyganką, u której
boku, jak widać, odnalazł szczęście.
Kobiety uprzątnęły naczynia ze stołu i pozmywały je,
śmiejąc się i przekomarzając, podczas gdy mężczyzni
palili cygara, pozostajÄ…c na zewnÄ…trz pod daszkiem. Kiedy
Pauline po chwili wyszÅ‚a zawiesić mokre Å›cierki, usÅ‚ysza­
ła rozmowę mężczyzn. Wiatr ucichł, ale wciąż lało jak
z cebra. CoÅ› nakazywaÅ‚o jej pójść w kierunku półotwar­
tych drzwi. Stanęła w strugach deszczu, nie zważając na
przemakającą bluzkę, i wsłuchała się w głos Liama.
- W takim razie zgoda - rzekł.
- Zgoda - odparł Aksel.
Mężczyzni zamilkli na moment. Zapewne uścisnęli
sobie dłonie.
- Nikomu innemu nie sprzedałbym mojego domu,
Aksel, jedynie tobie. Uspokaja mnie myśl, że to właśnie
ty, a nie ktoÅ› obcy zamieszkasz w pomieszczeniach,
które tak lubię.
Sprzedał dom! Nogi się pod nią ugięły i omal nie
osunęła się w błoto. Doleciał do niej jakiś odgłos, jakby
ptasich treli. Tak, gdzieś w pobliżu pralni śpiewał przez
chwilę kos. Nie zważając na deszcz, wydobywał z gar-
dziołka krótkie próbne tony, po czym milkł. W sercu
zaÅ›witaÅ‚a jej nikÅ‚a nadzieja. Może Liam chce zamiesz­
kać u niej i uznał, że niepotrzebne im dwa domy? I tak
sypia w jej łóżku każdej nocy. PobiorÄ… siÄ™ i razem zamie­
szkają. Przecież duchowny nie może żyć w grzechu.
- Cieszę się, że będę miał własny kąt i to w pobliżu
latarni. To mój pierwszy porządny dom. Nie pamiętam
już, od ilu lat tułam się po służbowych pomieszczeniach
lub wynajętych izbach.
- To najlepsze rozwiÄ…zanie. JeÅ›li zatÄ™skniÄ™ za do­
mem, wiem, że zawsze bÄ™dÄ™ tu mile widzianym goÅ›­
ciem.
Czyżby jednak chciał wyjechać?
Deszcz nie przestawał padać. Stała przemoknięta do
suchej nitki, włosy kleiły jej się do szyi i karku. Krople
deszczu wpadały jej do oczu i spływały po policzkach.
 Najlepsze rozwiÄ…zanie". Ciekawe dla kogo? - pomyÅ›­
lała. - Dla Liama i jego Kościoła? Dla Liama i Pauline?
Dla Aksela? SzczÄ™kajÄ…c zÄ™bami z zimna, nie mogÅ‚a ze­
brać myÅ›li. Jest wieczór Å›wiÄ™tojaÅ„ski, przed nimi naj­
piÄ™kniejsza noc w caÅ‚ym roku. Noc marzeÅ„, noc zako­
chanych par, noc na składanie obietnic. Osunęła się na
kolana.
- Pauline! Na Boga! - krzyknÄ…Å‚ Aksel, który pierw­
szy ją zauważył. Wybiegł z pralni, a za nim, depcząc mu
po piętach, pędził Liam. Nie słyszała ich wyraznie, nie
widziała jasno. Coś w niej umarło. Jakby struna, która
przez ostatnie tygodnie napinaÅ‚a siÄ™ coraz mocniej, na­
gle pękła, pomyślała ze zdumieniem, czując, jak silne
ramiona podnoszą ją z kałuży.
- JesteÅ› chora, Pauline?
- Nie czuję się całkiem dobrze. Ja...
- OdprowadzÄ™ jÄ… do domu, Aksel.
- Potrzebujesz pomocy? Mam zaprząc wóz?
- To niedaleko. Pójdziemy. Wracaj szybko do gości.
Pewnie siÄ™ zastanawiajÄ…, gdzie zniknÄ…Å‚eÅ›. Ja siÄ™ zajmÄ™
Pauline.
Aksel otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale
zrezygnowaÅ‚. Pauline napotkaÅ‚a jego spojrzenie i po­
czuła się całkiem obnażona. On wie, pomyślała. Przeżył
to samo. Utracił kogoś, kogo kocha całym sercem. Jego
współczucie sprawiło jej jednak ogromną przykrość, bo
odebrało ostatni cień nadziei. Wiedziała już na pewno,
że Liam odjedzie.
- Chodz.
Podtrzymując ją, otoczył ramieniem, jakby pragnął
siÄ™ podzielić ciepÅ‚em i siÅ‚Ä…. Nie miaÅ‚a ochoty na roz­
mowę, lękając się, że z jego ust padną słowa, których tak
się obawiała. Chciała jedynie czuć go u swego boku.
Zatrzymać tę chwilę, gdy tak szli razem przez las w stro-
nę domu, do bezpiecznych ścian chroniących ich przed
resztą świata. Do domu Dorothei, który wreszcie stal się
domem Pauline.
PadaÅ‚o coraz mocniej, zupeÅ‚nie jakby w niebie otwar­
ły się wszystkie śluzy. Ogród wydawał się jakiś inny.
Wybujałe rośliny pochyliły się ku ziemi. Róże zwiesiły
główki ciężkie od kropel deszczu. Spływające strugi
zbierały się, tworząc kałuże.
Dotarli do schodów. Liam zwolniÅ‚ uÅ›cisk na jej ra­
mionach, a ona omal znów nie upadła. Sięgnął ręką po
klucz umieszczony wysoko nad framugą i otworzył
drzwi. Była bezradna. Zdejmował z niej po kolei każdą
przemoczoną część garderoby, a gdy stanęła przed nim
naga, poprowadził ją do izby i otuliwszy ciepłym kocem,
posadził na krześle przy kominku.
Siedziała tam, obserwując, jak nosi drewno i rozpala
ogieÅ„. StrzeliÅ‚y pÅ‚omienie i pochÅ‚onÄ…wszy drzazgi, roz­
żarzały wilgotne polana. Niebawem w kominku wesoło
trzaskał ogień. Następnie Liam zapalił płomyk w lampie
naftowej i podkręciwszy knot, postawił lampę na stoliku
przy oknie. A potem zniknął w kuchni i wrócił z butelką
czerwonego wina i dwoma kieliszkami.
- Wypij to - odezwaÅ‚ siÄ™, podajÄ…c jej kieliszek wypeÅ‚­
niony czerwonym połyskującym płynem. - Musisz się
rozgrzać, żebyś nie zachorowała.
Sięgnęła posłusznie po kieliszek.
- PrzebiorÄ™ siÄ™ szybko i zaraz wracam - rzekÅ‚ i zno­
wu zniknÄ…Å‚.
Ponieważ pomieszkiwał u niej przez ostatnie dni,
miał tu część swoich rzeczy.
SÄ…czyÅ‚a wino zapatrzona w taÅ„czÄ…ce na tle osmolo­
nych cegieł płomienie i wsłuchana w trzaski trawionych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •