[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-I kto to mówi? - odparła i na chwilę udało jej się wyswobodzić.
Położyła ścierkę na stole. Poczuła jego brzeg na swoim krzyżu. - Chyba
nie jest to nam potrzebne. Wracanie do zamierzchłych czasów i
wygrzebywanie spraw sprzed setek lat. - Spojrzała mu prosto w oczy.
Jego łagodność nagle gdzieś zniknęła i znów przyglądał jej się
badawczo, bo czuł, że usilnie starała się odwrócić jego uwagę.
-Tak na poważnie - spróbowała. - Chyba wszyscy mamy jakąś historię.
A czy ja coś właściwie wiem o twojej? Na dobrą sprawę mógłbyś być
potomkiem Hotentotów albo synem seryjnego mordercy. %7łyjemy w
nowoczesnych czasach, prawda? Po co nam przeszłość, skoro mamy o
wiele lepszą terazniejszość?
Ale on nadal ją trzymał. Wzmocnił chwyt, aż kant stołu zaczął boleśnie
wbijać się w jej krzyż. Atmosfera zrobiła się poważna i wiedziała, że tym
razem nie uniknie odpowiedzi. Może uda jej się zdobyć chociaż chwilę na
zebranie myśli, ale on nie odpuści. Namówi ją. Wykopie to wszystko na
wierzch, łopatą, szuflą i widłami, a potem ucieknie daleko stąd, aż będzie
się za nim kurzyło.
- Jesteś strasznie dziwna. - Pokręcił głową. Puścił ją i pomógł sprzątać.
Dziwnie się poczuła, gdy zabrakło go przy niej.
- Dobrowolnie opowiem pierwszy - zgłosił się Bo, z wprawą
wycierając stół. - Jeśli dasz mi więcej wina, poznasz moją historię, bo
masz rację - powiedział i przeszył ją wzrokiem. - Wszyscy mamy jakąś
przeszłość.
Gdy mówił, zastanawiała się, kto o tym wie. Czy, tak jak ona, trzymał
to w sobie i wtajemniczył tylko kilka osób. Może swoją żonę. Dokładnie
tak jak ona zaufała tylko Torstenowi, wtedy, kiedy poznali się na
psychologii i miłość pomogła im to wytrzymać. I Anne, oczywiście tylko
w pewnym stopniu, bo Anne też dawała coś od siebie.
Może nigdy o tym nikomu nie powiedział? Może pierwsza znalazła się
w jego krainie? To właśnie to - pomyślała. Dla nich obojga. Kraina, która
nie była ani przeszłością, ani terazniejszością. Tworzył ją ciąg wydarzeń
doświadczonych przez jedną osobę. Kraina, która istniała tylko w
wewnętrznym świecie snu i rzeczywistości. Jak duch, który nigdy nie
znalazł spokoju.
- Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałem dziesięć lat - zaczął, gdy
siedzieli w pokoju, zachowując bezpieczną odległość. On na kanapie. Ona
na fotelu.
- Mam dwójkę rodzeństwa. Ja jestem najstarszy. - Podniósł kieliszek
do ust, ale zauważyła, że wina nie ubyło.
- Tego dnia zaczęło się piekło - powiedział trzezwo.
- Wtedy, kiedy mój ojciec zniknął z naszego życia. Nie żeby wcześniej
było różowo, ale jednak był.
Słuchała. To była historia o niezrównoważonej emocjonalnie,
dręczonej przez nałóg matce i najstarszym dziecku, które przejęło
odpowiedzialność za rodzinę.
Historia, którą tak często się słyszało. Właściwie nic niezwykłego, ale
może dlatego, że to on ją opowiadał, że był taki skoncentrowany i że
poznała, co go ukształtowało, poczuła jak ją dotknęła. Coś w niej
poruszyła. Poprzestawiała jej uczucia. Manipulowała nią i sprawiła, że
Dicte chciała mu powiedzieć rzeczy, które postanowiła kiedyś zachować
tylko dla siebie.
-Czasami była całkiem normalna - wspominał.
- Wydawało się wtedy, że nie dzieje się z nią nic złego. Piekła bułeczki,
robiła gorącą czekoladę, pachniała domem i wypiekami. Czasami wracała
z pracy, rzucała torebkę i zabierała nas do kina, ale to się zdarzało bardzo
rzadko - powiedział. - Przez resztę czasu to ja musiałem się o wszystko
martwić. - Wykonał bezradny gest.
- Ktoś przecież musiał wyprawić maluchy do szkoły, zrobić kanapki,
odrobić z nimi lekcje, wstawić pranie, posprzątać, żeby w domu nie było
bałaganu - obniżył głos i odstawił kieliszek - wyrzucać do śmietnika puste
butelki, pakować je dobrze w papier, żeby śmieciarze się nie czepiali. -
Uśmiechnął się blado. - Pozbywać się dowodów.
Siedziała całkowicie cicho. Chciała podejść do niego, ale chyba nie
potrzebował teraz pocieszenia. Pochylił się.
-Może myślisz sobie, że to historia, jakich wiele - powiedział - że
wcale nie jest taka nadzwyczajna. Rozumiem, ale nie wie siÄ™ tego, kiedy
się jest dzieckiem. Kiedy myśli się, że wszyscy inni mają normalne życie.
Kiedy marzy się o tym, żeby mieć dom taki, jak mają inni koledzy.
Normalne życie rodzinne. Z urodzinami. Ze świętami. Z prezentami,
radością i rozpieszczaniem. Pamiętała to marzenie. Miała takie samo.
Patrzyła na swoich kolegów ze szkoły i próbowała im nie zazdrościć.
Przygotowywała się do każdych urodzin, do każdego święta, bo
zawsze kończyły się rozczarowaniem.
- To właśnie mam na myśli - dodał cicho. - Przeszłość nas kształtuje i
ma dla nas duże znaczenie.
Znowu podniósł kieliszek. Trzymał go w dłoni, ale nie pił. Kręcił nim,
jakby był kryształową kulą, w której Bo widział przyszłość.
- Mój ojciec był fotografem - powiedział. - Dużo czasu zajęło mi
zaakceptowanie tego, że mam takie same zainteresowania. Nie chciałem
być taki jak on.
- Jaki? - zapytała nieśmiało.
- Nieodpowiedzialny. Właściwie nigdy nie było go w domu - wyjaśnił.
- Myśleliśmy, że to dlatego, że nas nie lubił. Dopiero pózniej odkryliśmy,
że to przez naszą mamę. I przez to, że nie potrafił nigdzie zagrzać miejsca.
Oczywiście. To było to.
-I odziedziczyłeś to - stwierdziła.
PrzytaknÄ…Å‚.
- Można próbować z tym walczyć - powiedział -albo to zaakceptować i
tak ułożyć swoje życie, żeby za bardzo nie krzywdzić innych.
- Chodzi o twoją żonę? Pokręcił przecząco głową.
- O dzieci. Dla mnie i dla Evy jest już za pózno. Poczuła bezwstydną
ulgę. Opróżniła kieliszek. Nie mógł zagrzać miejsca. A niech to. Jeśli
chodziło o nią, to na nic zdawało się uciekanie od tego, co ją męczyło.
- Ale każdy dochodzi do takiego wniosku, że to, co ze sobą niesie,
będzie miało na niego wpływ przez resztę życia - mówił to jakby do siebie.
- Nie można tak po prostu od tego uciec, nic nie przestaje istnieć tylko
dlatego, że się to ukryje. - Spojrzał na nią, jakby chciał zapytać, czy go
rozumie. Przytaknęła. - Obiecałem sobie, że moje dzieci nigdy nie
przeżyją rozwodu - powiedział po chwili. Popatrzył na nią. Ostrożnie.
Jakby wysyłał przez szerokość stołu jakąś sondę. - Ale ostatnio
pomyślałem, że to chyba nieuniknione. Mimo wszystkich pięknych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]