[ Pobierz całość w formacie PDF ]
współbrata, zeskakiwali kolejno na ziemię. Rosły gwardzista popatrzył za nimi, wzruszając
ramionami, strącił nogą błazna, potem zeskoczył sam i, schwyciwszy trupa za rude włosy,
powlókł go przez tłum rozstępujący się przed nimi w przeraŜeniu.
Jango, który niczego nie zrozumiał, westchnął głęboko. Trzeba podjąć przedstawienie,
choć teraz raczej nic nie da się zarobić…
— Widziałeś go, panie? — spytał Conana wzburzony Peljas.
— Widziałem…
— Poznałeś?
— Nie. Przysiągłbym na brodę Croma, Ŝe nigdy go nie spotkałem. Ale jeśli chciał
wyprawić mnie na Szare Równiny… Nie wiem, Peljasie… Nie pamiętam go…
W ulubionych pokojach króla panował półmrok. Tylko w jednej lampce jarzył się
niewielki ogieniek, niemal nie oświetlający komnaty. Cisza, tak przyjemna po monotonnym,
ani na chwilę nie milknącym gwarze Mitradesu, uspokajała i kołysała. Pallantyd zasiadł obok
króla. Demonstracyjnie odwrócony od maga, wziął ze stołu kubek, napełniony czerwonym
winem ophirskim.
— Myślę, panie, Ŝe on cię nie znał — odezwał się cicho. — Po prostu podobało mu się
zabijanie…
— Ale dlaczego ja?
— Jesteś królem!
— Mało to królów… Peljas ma rację. Najprawdopodobniej kiedyś zaszedłem mu drogę i
czekał odpowiedniego momentu, by się zemścić.
— Bydlę — warknął kapitan. — Znalazł sobie odpowiedni moment — Mitrades!
Zamilkli, delektując się smakiem i aromatem starego wina. Lecz to nie ono stanowiło
przyczynę milczenia siedzących za stołem męŜczyzn… Conan wciąŜ wspominał głosy i
twarze z przeszłości, a najczęściej, z jakiegoś nieznanego mu powodu, królową Czarnego
WybrzeŜa, ciemnooką Belit, oraz surowego Gareta, który kiedyś zdjął go z krzyŜa… Innych
teŜ widział, lecz niewyraźnie, jak przez mgłę… Tych natomiast tak jasno, jakby siedzieli tu z
nim jak Pallantyd i Peljas.
Kapitan Czarnych Smoków, którego serce wciąŜ jeszcze łomotało w piersi po otrzymaniu
wiadomości, Ŝe zabójca uciekł, a król cudem tylko pozostał przy Ŝyciu, sam omal nie umarł.
Do tej pory przeklinał własną głupotę. Niewiele brakowało, a przez nią Conan by zginął. Sam
powinien był pójść do tej trupy! Oczu by nie spuścił z tych drani! I niechby sobie rudzielec
zdechł nawet na jego oczach — zostałby wtedy pilnować jego kości…
Peljas patrzył w zadumie na swe wypielęgnowane ręce, jakby w nadziei, Ŝe w nich właśnie
znajdzie wyjaśnienie. Co to za komediant… Mado, zdaje się. Skąd pochodził? Co go chroniło
przed sztuką magiczną? Nigdy chyba nie znajdzie odpowiedzi na te pytania… Teraz jednak
wiedział z absolutną pewnością, Ŝe gdzieś tam daleko, w nieznanych światach, istnieje siła
nieporównywalna z Ŝadną magią. Od dawna zresztą był pewien jej istnienia, tylko nie miał
okazji się o tym przekonać… Jakie to dziwne, Ŝe on — mag, dopiero teraz, a przy tym w tak
skomplikowany sposób, odkrywa dla siebie tę prostą prawdę. A dla barbarzyńcy, który przez
całe swe Ŝycie nawet trzech słów nie przeczytał, zawsze był to pewnik. Nie na darmo zdał się
na sąd Mitry, gdy przeglądał całą swą przeszłość i najwyraźniej coś w niej odkrył… Peljas
cieszył się, naprawdę cieszył się z tego, Ŝe Conan pozostał przy Ŝyciu. Z jakiegoś powodu
Strona 52
Donnell Tim - Conan I Widmo Przeszłości
podobał mu się ten potęŜny, błękitnooki olbrzym, wzywający stale imienia Croma i nawet na
królewskim tronie nie rezygnujący ze swych dawnych, niezbyt miłych przyzwyczajeń. Bić
się, przeklinać, pić… O Mitro, i za cóŜ kochasz Conana — barbarzyńcę?
Słońce za oknem zniŜało się juŜ ku horyzontowi, zalewając komnatę przesianym przez
jasnoczerwoną zasłonę purpurowym światłem. ZmruŜywszy oczy, mag długo wpatrywał się
w znikającą tarczę, aŜ w oczach zaczęły mu migotać czerwone iskierki. Obrócił spojrzenie na
Conana i uśmiechnął się.
— … Mitra kocha cię, mój przyjacielu — powiedział. — Klnę się na Croma.
NIEWOLNICY OTCHŁANI
I
Gdy wędrowny filozof z dalekiego Argosu trafił do miasta złodziei ArendŜunu, tak w
notatkach z podróŜy opisał swoje wraŜenia:
Biedacy z tego miasta darzą wielkim szacunkiem boga Anu. Jego świątynia bardzo często
wypełniona jest ludźmi nawet wówczas, gdy nie odbywają się w niej naboŜeństwa.
Na szczególną uwagę zasługuje fakt, Ŝe w odróŜnieniu od innych miejsc, gdzie ludzie dla
uczczenia bóstwa zbierają się w wielkich wspaniale zdobionych świątyniach, tutaj wprost
przeciwnie — wolą nieduŜy, niczym nie wyróŜniający się przybytek, który mieści się w
najbiedniejszej dzielnicy miasta.
Druga natomiast, nieporównanie bogatsza i piękniejsza świątynia tego boga, zbudowana w
dogodnym miejscu na wzgórzu, w pobliŜu pałacu królewskiego, niemal zawsze świeci
pustkami.
Ta popularna wśród prostego ludu świątynia jest dwupiętrowym domem, zbudowanym z
masywnych kamiennych bloków. Z boku wygląda jakby ustawiono na sobie trzy sześciany:
największy u podstawy, a na górze najmniejszy. Połączone są ze sobą schodami, które z ziemi
prowadzą na platformę na samej górze. Schodami tymi w świąteczne dni wchodzą
odprawiający naboŜeństwa kapłani.
Dach kaŜdego z poziomów tworzy taras, na którym mieszczą się ogródki. W nich hodowane
[ Pobierz całość w formacie PDF ]