[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do sedna.
Miska wypadła matce z rąk, a ziarno rozsypało
się na ziemi. Theodora, blada jak ściana, spojrzała
na syna.
– Słucham? – Nie dowierzała własnym uszom.
– Chcę się dowiedzieć czegoś o moim rodzo-
nym ojcu – powtórzył nieco zdenerwowany. – Kim
był, jak wyglądał. – Zawiesił na moment głos. –
Co ty... co do niego czułaś.
214
NARZECZONA Z MIASTA
– Chyba już to wiesz – odparła z godnością.
– Czy jeszcze nie?
Wypuścił kłąb dymu.
– Tak, chyba wiem – przyznał. – Miłość i za-
uroczenie dzieli prawdziwa przepaść. Nie wiedzia-
łem tego, dopóki nie spotkałem Mirandy.
– Mimo wszystko bardzo mi przykro z powodu
Anity – rzekła matka. – Ja też muszę z tym żyć.
– Tak. – Zamyślił się. – To... Musiało być ci
ciężko. Urodziłaś mnie i musiałaś tu wrócić. – Po-
patrzył na nią, szukając właściwych słów. – Gdy-
bym nie poślubił Mirandy, a ona zaszłaby w cią-
żę, sądzę, że też by urodziła to dziecko. Kochałaby
je i troszczyłaby się o nie, ponieważ byłoby częś-
cią mnie.
Theodora pokiwała głową.
– Nie zważałaby na docinki i drwiny, ponieważ
chroniłaby ją nasza miłość – ciągnął. – Ponieważ
taka miłość zdarza się większości ludzi tylko raz
wżyciu.
Matka odwróciła wzrok.
– Jeśli mają szczęście – powiedziała przez łzy.
– Nie wiedziałem, że może tak być. – Głos mu
się łamał. Nieświadomie powtórzył słowa, które
minionego wieczoru usłyszał od żony. – Wychodzi
na to, że do tej pory nikogo naprawdę nie kochałem.
Theodora nie znajdowała odpowiedzi. Ujrzała
w twarzy syna podobną bezradność. Stała nieru-
chomo, drobna i bezbronna, aż coś w nim pękło.
Diana Palmer
215
Wyciągnął ramiona, a ona padła w jego objęcia,
szlochając w głos na piersi syna i zmywając go-
rącymi łzami gorycz, ból i żal. Poczuła coś mok-
rego na policzku przytulonym do jej twarzy.
– Mamo – szepnął Harden przez ściśnięte ga-
rdło.
Jej szczupłe ramiona przygarnęły go mocniej.
Uśmiechała się, dziękując Bogu za ten cud.
Usiedli potem na ganku, a ona opowiedziała mu
o ojcu. Przyniosła też ukrywany przez lata album,
w którym przechowywała najcenniejsze pamiąt-
kowe fotografie.
– Podobny do mnie – zauważył, przyglądając
się mężczyźnie na zdjęciu, nieco młodszemu od
niego.
– Tak, i to nie tylko fizycznie – przyznała
matka. – Był dzielny, lojalny i kochający. Nigdy
nie wymigiwał się od obowiązków. Kochałam go
całym sercem. Wciąż go kocham. To się nie zmieni
do końca życia.
– Czy ojczym wiedział, co czułaś?
– Och, tak – odparła. – Uczciwość i poczucie
przyzwoitości nie pozwoliły mi udawać. Ale on
kochał dzieci, moja ciąża obudziła w nim instynkt
opiekuńczy. Kochał mnie tak, jak ja kochałam
Barry’ego – dodała ze smutkiem. – Dałam mu
wszystko, co byłam w stanie dać, i żyłam nadzieją,
że to wystarczy. – Otarła łzę. – Ciebie również
216
NARZECZONA Z MIASTA
kochał, zresztą sam wiesz. Nie byłeś jego rodzo-
nym synem, ale oszalał na twoim punkcie w dniu,
kiedy przyszedłeś na świat.
Przypomnienie dzieciństwa niespodzianie pod-
niosło Hardena na duchu.
– Tak, pamiętam. – Objął matkę skruszonym
spojrzeniem. – Przepraszam. Bardzo, bardzo prze-
praszam.
– Musiałeś odnaleźć swoją drogą – powiedzia-
ła. – Długo to trwało, a po drodze życie nie
szczędziło ci ciosów. Wiem, przez co przechodzi-
łeś w szkole, kiedy dzieciaki obrzucały cię wy-
zwiskami i wołały za tobą, że jesteś bękartem. Ale
gdybym interweniowała, byłoby jeszcze gorzej.
Chciałam, żebyś nauczył się z tym żyć. Doświad-
czenie jest najlepszym nauczycielem.
– Nawet jeśli wydaje się inaczej. Tak, z per-
spektywy czasu przyznaję ci rację.
– A wracając do Anity...
Ujął drobną, pomarszczoną dłoń matki w swoje
ręce.
– Rodzina Anity nigdy nie zgodziłaby się na
nasze małżeństwo – tłumaczył jej. – Zresztą nie
mam stuprocentowej pewności, czy ona szczerze
pragnęła być ze mną. Może na przykład chciała
tylko zrobić na złość rodzicom. Była młoda i bar-
dzo znerwicowana, jej matka zmarła przecież
w szpitalu psychiatrycznym. Evan powiedział nie-
dawno, że człowiek żyje tyle czasu, ile Bóg mu
Diana Palmer
217
przeznaczył. Nie wiem, czemu do tej pory nie
zdawałem sobie z tego sprawy.
Przez twarz Theodory przebiegł cień úsmiechu.
– Coś mi się zdaje, że Miranda otworzyła ci
oczy na wiele spraw.
Przytaknął bez wahania.
– Ona nie zapomni o pierwszym mężu ani
o dziecku. To zresztą dobrze, bo to doświadczenia
kształtują nas jako ludzi. Trzeba też pamiętać, że
przeszłość to czas zamknięty i miniony. Teraz
będziemy wspólnie budować nasze nowe szczęście.
Ibędziemy mieć dzieci. Dużo dzieci, mam nadzieję.
– Och, niemal zapomniałam! Jo Ann jest w ciąży.
– Może rzeczywiście coś jest w tej naszej
wodzie? – rzekł Harden radośnie.
Theodora roześmiała się serdecznie. Potem jej
uśmiech przygasł. Popatrzyła na syna z powagą.
– Bardzo cię kocham, synku.
– Ja... ja też cię kocham – oświadczył dość
sztywno.
W ciągu minionych dwóch dni wypowiedział te
słowa więcej razy niż w ciągu całego swojego
życia. Zapewne z czasem zaczną łatwiej prze-
chodzić mu przez gardło. Matka nie zwróciła
uwagi na oficjalny ton. Promieniała.
Minutę później przewróciła kolejną kartę w sta-
rym albumie i podjęła opowieść o ukochanym
mężczyźnie.
218
NARZECZONA Z MIASTA
Miranda zeszła na dół dopiero późnym popołu-
dniem. Evan próbował się nie uśmiechać, kiedy
ostrożnym krokiem weszła do salonu, gdzie dysku-
tował właśnie z Hardenem na temat kupna ziemi.
– No, śmiej się! – rzuciła do szwagra. – To
wszystko twoja wina.
Evan nie wytrzymał i nareszcie swobodnie się
roześmiał.
– Nie uwierzę, że masz zamiar złożyć skargę,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]