[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ley. Wytrzymałaś bardzo długo. Nie chcę, abyśmy ryzyko
wali.
- Nie ma żadnego my"!
- Rozumiem. Zrobiłaś to z czystego altruizmu, tak?
RS
143
- Byłam w szoku. Omal tam nie zamarzłam i... - Za
mknęła oczy, w których nagle pojawiły się łzy. - Ocaliłeś mi
życie...
- Zwietnie. I chciałaś mi podziękować za to swoim ciałem,
tak?
- Chciałam tylko.
- Nic już nie mów. Pamiętaj, że to ja powstrzymałem cię
przed zrobieniem z siebie...
Zatkała uszy, nie chcąc słyszeć, jak sprowadza te magicz
ne chwile do czegoś całkiem banalnego.
-Nie ma żadnego my"--powtórzyła. - Nie może być.
Mówiłam ci o tym od samego początku. Wyjeżdżam i nigdy
tu nie wrócę. Nigdy, rozumiesz?
- NaprawdÄ™ tego chcesz, Hailey?
W jego oczach dostrzegła złość; Sama również patrzyła na
niego z wściekłością.
- Masz rację. To był pożegnalny pocałunek, który ci by
łam winna. Wkrótce wyjadę i nigdy się już nie zobaczymy.
Dokładnie tak, jak powinno się to skończyć. %7łegnaj!
- Zwietnie. - Gwizdnął na psy i ruszył do wyjścia. - Idę na
spacer. Jak będziesz gotowa, możesz pójść do siebie.
- Idziesz na spacer?
- Do widzenia, Hailey.
RS
ROZDZIAA DZIESITY
Nadszedł czas wyjazdu.
Pożegnała się z uczniami, kolegami z pracy, oddała pa
ni Crumbs pożyczone narty. Spakowała rzeczy, wysprzątała
dom i napisała kilka kartek dla Jane, informując ją o różnych
sprawach: Pani Crumbs uparła się, aby pomóc jej w sprząta
niu domu i nie chciała słuchać protestów Hailey.
- To dla was. - Wręczyła jej dwie kolorowe torebki. - Jed
na dla ciebie, druga dla Robby'ego.
- Dla Robby'ego?
- Swoją możesz otworzyć od razu. Chciałabym zobaczyć,
czy pasuje.
Hailey wyjęła z torby zrobiony na drutach sweter w de
likatny ażurowy wzór. Jedno spojrzenie wystarczyło jej, aby
być pewną, że będzie go cenić znacznie bardziej niż wszyst
kie kaszmirowe swetry, które sobie kupiła.
Ale sweter dla Robby 'ego...
Nie mogła nadal jej okłamywać.
- Hyacinth, jeśli chodzi o Robby'ego...
- Jest podobny do twojego, ale w innych kolorach. Bar
dziej męski. I naturalnie jest większy. Mam nadzieję, że bę
dzie na niego dobry.
-Och, Hyacinth...
RS
145
Pani Crumbs nie zamierzała słuchać podziękowań i Ha-
iley poddała się. Nie chciała, aby na koniec ich znajomości
Hyacinth była rozczarowana i wściekła.
- Wiem, że w Kalifornii nie będziesz miała z niego wiele
pożytku, ale przynajmniej Robby będzie mógł wkładać swój
w pracy. Założę się, że na Syberii jest zimniej niż tutaj.
A niech to wszyscy diabli!
- Hyacinth, to takie miłe z twojej strony. - Hailey omal
nie zakrztusiła się swoimi słowami.
- Ależ nie ma o czym mówić. Możesz mi zrobić przyjem
ność, skarbie? Przyślij mi maiłem wasze zdjęcia w tych swe
trach. Będę uszczęśliwiona.
Boże!
- Naturalnie - powiedziała, a zaraz potem dodała: - Na
pewno przyślę ci nasze zdjęcie.
Oczywiście mogła powiedzieć nie", ale zraniłaby tym
starszą panią. Jeszcze raz podziękowała za prezent, uściska
ła ją i odprowadziła do drzwi. Kiedy została sama, zacisnęła
zęby i poszła na górę dokończyć pakowanie.
Nie mogła powstrzymać łez, które płynęły jej po policz
kach. Wytarła głośno nos i schowała do grubej koperty ry
sunki, które zrobiły dla niej dzieci.
Nie miała zamiaru żegnać się z Jordanem, ale musiała coś
postanowić w sprawie Heleny. Nie mogła jej tak po prostu
wywiezć stąd. Postanowiła jakoś go przekonać, aby pozwolił
jej zabrać kotkę.
Zniosła walizki na dół, zadzwoniła po taksówkę, wzięła
Helenę na ręce i zapukała do sąsiednich drzwi. Zrobiła głę
boki wdech. Drzwi otworzył Jordan.
- Cześć.
RS
146
- Cześć.
- Wyjeżdżam, ale przedtem chciałabym omówić z tobą
jednÄ… sprawÄ™.
- Tak? - Jordan nie sprawiał wrażenia przyjaznie nasta
wionego.
- Chodzi o kota. Chcę go zabrać ze sobą.
-Do Kalifornii?
-Tak.
-Nie ma mowy.
- Jest ze mnÄ… bardzo zwiÄ…zana.
- Tu jest jej dom. Wychowała się na Alasce.
-To mój kot.
- Nieprawda. Zanim tu przyjechałaś, była niczyja, a odkąd
jesteś, stała się naszym kotem.
- Ale będziemy mieszkać teraz w dużej odległości od
siebie.
- Chcesz prowadzić ze mną rozmowę na temat prawa
własności do kota?
- Na to wyglÄ…da.
- Tu jest jej dom. Zna otoczenie, klimat. To kot podwór
kowy. Nie możesz zamknąć jej w mieszkaniu!
- Zwierzęta potrafią się adaptować. Podobnie jak ludzie.
A poza tym to wcale nieprawda, że ona uwielbia całe dnie
chodzić po dworze.
- Dlaczego miałaby adaptować się do tak odmiennych wa
runków?
- Kocham jÄ….
- Mój syn również.
To była najtrudniejsza część rozmowy.
Wiem o tym. Nie chcę mu jej zabierać, ale on i tak za-
RS
147
łożył już, że Helena jedzie ze mną. Już się z nią pożegnał i w
ogóle.
- Co? Powiedziałaś Simonowi, że zabierasz kota?
Nie. To on sam tak uznał. Uważa, że Helena jest moim
kotem i spodziewa się, że zabiorę ją ze sobą. Powiedział, że
będzie za nią tęsknił, ale rozumie, że powinna spać w moim
łóżku. - Zniżyła głos do szeptu. - Simon da sobie radę. Ma
psy i inne zwierzęta, które przynosisz do domu. Ja mam tyl
ko Helenę. Nie chcę jej stracić.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a potem potrząsnął
głową.
- Dobrze. Możesz ją wziąć. Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- W przyszłym roku przywieziesz ją do nas z wizytą.
-Co?
- Odwiedzicie nas wiosną albo latem przyszłego roku.
Obie.
Mówił poważnie. Na jego twarzy nie było widać cienia
uśmiechu.
- Dlaczego... ? - spytała, omal obawiając się tego, co zaraz
usłyszy. - Z powodu Simona?
- Bo tak. - Zacisnął usta i najwyrazniej nie zamierzał po
wiedzieć nic więcej. Starała się zrozumieć, dlaczego postawił
taki warunek, ale nic nie przychodziło jej do głowy.
Może mu na niej zależało? Był na nią wściekły, ale może
nie była mu obojętna?
-Dobrze. Umowa stoi. - Skinęła ręką w stronę domu. -
Kupiłam pojemnik do przewożenia kotów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]