[ Pobierz całość w formacie PDF ]

byli na kolacji.
Minął cały kwartał podobnych siedzib, zauważył, jak są blisko siebie, jedynie z wąskimi przejazdami
prowadzącymi do dawnych powozowni, obecnie służących za garaże. Przyjrzał się też uważnie
wszystkim pojazdom zaparkowanym na wysadzanej drzewami alei.
Wieść o porwaniu nie rozeszła się. Nigdzie nie było radiowozów ani dziennikarzy. %7ładnych
samochodów dostawczych czy furgonetek z przyciemnionymi szybami. Ani jednego podejrzanego
pojazdu.
Jednak gdy parkował o pół kwartału dalej, mrowiła go
112
Merline Lovelace
skóra na szyi. Porywacze na pewno obserwowali dom. Musieli. Albo mieli w środku człowieka
pilnującego żony. Na myśl o tej możliwości aż się skręcił w środku.
- Jesteś pewna, że chcesz w tym uczestniczyć? - spytał Caroline, gdy wysiedli z bmw. - Jeszcze
możesz złapać taksówkę i swój lot do Stanów.
- Jestem pewna.
Po raz kolejny uważnie popatrzył wzdłuż ulicy. Po drugiej stronie szła młoda opiekunka, prowadząc
za rączkę małe dziecko. Po tej stronie dwie starsze kobiety maszerowały ramię w ramię. Zakutane,
mimo dobrej pogody, w płaszcze, szale i kapelusze, trzymały głowy blisko siebie, gadając bez
przerwy. Nieco dalej ogrodnik przycinał żywopłot przed rezydencją.
Spokój, normalność. Jakże zdradziecka atmosfera.
-Będzie tak - zwrócił się do Caroline, gdy podeszli do rezydencji Casteelów. - Porywacze mogą mieć
kogoś w środku. Kogoś, kto dostarczał im informacji o zwyczajach Juana i planach podróży.
Będziemy musieli dokładnie sprawdzić całą służbę. Dopóki nie zostaną prześwietleni, uważaj na
każde słowo.
Zbladła nieco, ale skinęła głową.
- Będę.
Mając nadzieję, że nie naraża jej na niebezpieczeństwo, wcisnął dzwonek.
Kamery obejrzały ich i Elena Casteel sama im otworzyła. Dystyngowana gospodyni zamieniła się w
roztrzęsioną, bladą jak ściana starszą panią. Nie zdziwiła się obecnością Caroline.
- Odesłałam służbę do domu - poinformowała, ściskając
Bukiet na walentynki
113
chusteczkę w drżącej dłoni. - Kucharza, pokojówkę, ogrodnika... Powiedziałam im, że zle się czuję.
Tak... Dobrze zrobiłam?
- Bardzo dobrze, ale będziemy musieli z nimi pózniej porozmawiać. Potrzebne mi są też ich nazwiska
i adresy do sprawdzenia w bazach danych.
- Chyba nie myśli pan... Nie może pan... - Pobladła jeszcze mocniej, mnąc chusteczkę. - Nasz kucharz
jest z nami już dziesięć lat. Paolo, ogrodnik, trzy czy cztery. Pokojówka. .. Maria... to jego córka.
- Musimy po prostu sprawdzić wszystko - powiedział łagodnie Rory. - Może usiądziemy? Chciałbym,
żeby mi pani powtórzyła dokładnie tamtą rozmowę telefoniczną. Słowo w słowo.
- Tak. Oczywiście.
Elena zaprowadziła ich do saloniku udekorowanego lampami od Tiffanyego, umeblowanego w stylu
art deco. Dłonie jej drżały, wciąż jednak próbowała grać rolę dobrej gospodyni. W tej sytuacji
wychodziło jej to dość żałośnie.
- Może napijecie się herbaty? Właśnie miałam wstawić wodę. Tak żeby się nieco uspokoić - dodała z
grymasem, który miał być uśmiechem.
Ta pełna godności, lecz kompletnie nieudana próba okazania odwagi chwyciła Caroline za serce.
- Może ja się tym zajmę? - zaproponowała. Oczy Eleny wypełniły się łzami wdzięczności.
- Bardzo dziękuję. Kuchnia jest zaraz za jadalnią. Herbata jest w puszce. Kawa też. Również espresso,
jeśli pani woli.
114
Merline Lovelace
Kuchnia Casteelów bezbÅ‚Ä™dnie Å‚Ä…czyÅ‚a w sobie Å›wietność belle époque ze współczesnÄ…
funkcjonalnością. Podobnie jak w innych pomieszczeniach sufit znajdował się na ponad trzech
metrach, pośrodku widniał ozdobny medalion. Kinkiety z kutego żelaza miały abażury w stylu
Tiffany'ego, pasowały do stołu i krzeseł we wnęce okiennej wychodzącej na ogród.
Caroline odłożyła torebkę na blat, na którym znajdował się zestaw przypraw i lśniący ekspres do
kawy. Przyjrzała mu się z tęsknotą, ale Elena wyraznie prosiła o herbatę.
Szybko przeszukała szafki, znajdując puszkę z herbatą, grzałkę do wody, tacę na filiżanki i spodeczki.
Kroiła cytrynę na plasterki, gdy tuż obok odezwała się komórka. Aż podskoczyła z zaskoczenia.
Przez chwilę myślała, że to porywacze chcą się skontaktować z Eleną, dopiero po chwili zrozumiała,
że dzwoni jej własny aparat.
Dusząc przekleństwo, rzuciła nóż i wygrzebała telefon z torebki. Gdy sprawdzała numer na
wyświetlaczu, przez myśl przebiegały jej ponure ostrzeżenia Rory'ego.
O Boże! Sabrina!
Caroline kompletnie zapomniała o swojej obietnicy skontaktowania się ze wspólniczkami, zanim
wsiądzie do samolotu do Stanów.
Aparat brzęczał niecierpliwie. Rozpaczliwie kombinując, co powiedzieć, a czego nie, Caro otworzyła
klapkÄ™.
- Witaj, Sabrino.
- Cześć dziewczyno! Umieramy z ciekawości. Jak poszła ostatnia noc?
Bukiet na walentynki
115
Ostatnia noc? Przez chwilę miała pustkę w głowie, potem przypomniała sobie rzymską willę i
gitarzystę. Wydarzenia dzisiejszego poranka kompletnie zagłuszyły wspomnienia z nocy.
- SÅ‚uchaj, to kiepski moment. Opowiem wam wszystko gdy.
- O nie! Nie wykręcisz się tak łatwo! Daj spokój, Caro, i zeznawaj. Co postanowiłaś zrobić z duchem
z przeszłości?
- Naprawdę nie mogę teraz o tym mówić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •