[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tu jesteś! - dobiegł głos od drzwi. Po plecach Victorii przebiegł znajomy dreszczyk.
- Dobry wieczór, Sinclairze.
- Wyglądasz oszałamiająco - powiedział, zajmując miejsce po drugiej stronie długiego
stołu.
- Dziękuję. Skłonił głowę.
- Zaszedłem po ciebie, ale widzę, że sama sobie poradziłaś.
- Londyńskie rezydencje są do siebie podobne.
Mówiła banały, ale w obecności męża często brakowało jej słów, więc była
zadowolona, gdy udawało się jej sklecić sensowne zdanie.
- Pewnie tak. Niewiele ich odwiedziłem od powrotu do kraju. Powinienem się tym
zająć.
- Nie ma potrzeby. Służba wszędzie zaprowadzi rzadkiego gościa, a bywalcy wiedzą,
gdzie iść.
Przez moment twarz Sinclaira jakby spochmurniała, ale szybko pojawił się na niej
słynny uśmiech uwodziciela.
- Zdaje się, że należę do rzadkich gości.
Widać zapomniał, że ona jest pierwszy raz w Grafton House.
- Sama tak się czuję - powiedziała, by mu uświadomić, że to on powinien dodawać jej
otuchy, a nie na odwrót.
- Będziemy musieli temu zaradzić. Chętnie oprowadzę cię po domu, kiedy tylko
zechcesz. Może jutro.
- Jutro idę na obiad dobroczynny. Uniósł brew.
- O ile wiem, sądziłaś, że jutro już nas nie będzie w mieście.
Do diabła!
- Tak, ale zgodziłam się wziąć udział w tym obiedzie, jeszcze zanim cię poznałam.
Muszę na niego pójść, skoro będę w Londynie. Sam mówiłeś, że nie powinnam zmieniać
swojego rozkładu zajęć. - Milo nałożył jej na talerz pachnący kawałek pieczonego indyka. -
Możesz mi towarzyszyć, jeśli chcesz.
Sinclair prychnÄ…Å‚.
- Ja i obiad dobroczynny? Jeszcze nie oszalałem i nie rozumiem, dlaczego pozwoliłaś
się w coś takiego wciągnąć.
- W nic nie pozwoliłam się wciągnąć, milordzie. Sama się zgłosiłam. Na tym polega
dobroczynność. Na dawaniu czegoś od siebie.
- Jeśli tak brzmi definicja, w takim razie ten ptak również spełnił dobry uczynek, dając
nam siebie.
- Skoro nie pojmujesz podstawowych rzeczy, już wiem, dlaczego w Europie
zapomniałeś o lojalności wobec własnego kraju.
Sinclair zamarł, a następnie wolno odłożył sztućce i utkwił w niej wzrok.
- Lojalności?
- Tak. Po co rozbijałeś się po Francji, kiedy Anglia toczyła z nią wojnę?
Przez chwilę nic nie mówił.
- Zawsze byłem lojalny wobec siebie - oznajmił w końcu i wrócił do jedzenia.
- To jeszcze gorzej, niż gdybyś opowiedział się po niewłaściwej stronie.
Zła i rozczarowana, wstała od stołu.
- Wybacz, ale chyba wcześnie się dzisiaj położę. Nawet na nią nie spojrzał.
- Dobranoc, Victorio.
- Dobranoc.
5
Chodząc po sypialni, Sinclair co rusz zatrzymywał się przy drzwiach garderoby, po
czym znowu podejmował spacer. Niech to diabli! Nie wejdzie do jej pokoju! Chyba że sama
zacznie go błagać.
Zakwestionowała jego lojalność. Vixen Fontaine, zepsuta, frywolna londyńska
piękność! A przecież osiągnął cel: zrobił na wszystkich wrażenie, zwłaszcza na Bonapartem,
że jest zbyt zajęty sobą i używaniem życia, by interesować się polityką. W Londynie z kolei
ta opinia miała mu ułatwić schwytanie zabójcy Thomasa.
Ale gdy Victoria uznała, że jest nic nie wart, wcale mu się to nie spodobało.
- Idiota! - mruknął pod nosem. - Osioł.
Zegar na dole wybił drugą. Sinclair zaklął, chwycił płaszcz i wymknął się na ciemny
korytarz. Bezszelestnie zszedł po schodach, omijając skrzypiące stopnie, i wśliznął się do
gabinetu. Cicho otworzył okno balkonowe; przezornie naoliwił zawiasy od razu po powrocie
do Londynu. Trzymając się cienia domu, pospieszył do stajni.
- Bates! - zawołał szeptem.
- Nareszcie - rozległ się za nim niski, gardłowy głos. Sinclair odwrócił się,
błyskawicznym ruchem sięgając po pistolet.
- Jezu! PrzycisnÄ…Å‚ lufÄ™ do skroni intruza.
- Nie ruszaj siÄ™.
- Nie zamierzam. Na litość boską, Sin, to był żart. . Powoli opuścił broń i schował ją
do kieszeni.
- Mało zabawny, Wally.
- Mówiłem mu, że nie będziesz zachwycony - odezwał się Bates, wychodząc zza rogu
budynku w towarzystwie wysokiego, muskularnego mężczyzny.
Wally przeczesał ręką rzednące blond włosy.
- Gdybyś się nie spóznił, nie zdążyłbym wpaść na ten pomysł.
Sinclair pokiwał głową.
- Straciłem rachubę czasu.
- Jasne. - Zęby Batesa zalśniły w blasku księżyca. - Przecież to twoja noc poślubna.
- Dziwię się, że w ogóle opuściłeś ciepłe łóżko - dodał Wally.
Grafton nie zamierzał tłumaczyć kolegom, że on i jego żona spędzili pierwszą noc
małżeństwa w osobnych sypialniach. Wzruszył ramionami.
- Mówcie. Płowowłosy gigant wysunął się przed Batesa.
- Ten domniemany świadek, którego tropiliśmy, okazał się starym pijakiem bez krzty
rozumu - powiedział z miękkim szkockim akcentem.
- Niczego się nie dowiedzieliście?
- Niczego. Usłyszał, że dajemy pieniądze za informacje, ale nie sądzę, żeby odróżnił
twojego brata od księcia Jerzego.
- Spodziewałem się, że oferowanie nagrody nic nie da, ale należało spróbować.
Szkot potrząsnął głową.
- Gdyby chodziło o pieniądze, ktoś złapałby drania już dwa lata temu.
- Wiem, ale nie możemy wyeliminować żadnego z podejrzanych bez zdobycia
absolutnej pewności, że jest niewinny.
- To może długo potrwać, Sin. Sinclair przeniósł wzrok na Batesa.
- Nie musisz mi pomagać. Przyjaciel łypnął na niego spode łba.
- Daj spokój.
- Od czego chcesz zacząć? - zapytał Crispin Harding.
- Większość służących miała tamtej nocy wolne, a pozostali niczego nie widzieli ani
nie słyszeli. Tak więc jakiś obcy zakradł się do wielkiego domu, odnalazł i zabił Thomasa, na
nikogo się po drodze nie natykając. Albo zbrodnię popełnił ktoś, kto na tyle dobrze znał
Grafton House i jego mieszkańców, żeby zrobić swoje i uciec niezauważony.
- Nie wiem, jak to możliwe, skoro nie było burzy z piorunami - stwierdził Bates w
zamyśleniu.
- Już o tym rozmawialiśmy - burknął Wally, kuląc się dla ochrony przed zimnym
nocnym wiatrem.
Sinclair przeszył go wzrokiem.
- I będziemy rozmawiać, póki nie znajdziemy mordercy. Zmierzyłem, że biurko stoi
trzy i pół metra od drzwi gabinetu. Do okna jest bliżej, ale jego jedno skrzydło do niedawna
było sklejone farbą, a drugie skrzypiało tak głośno, że zbudziłoby umarłego.
- Trudno byłoby zaskoczyć twojego brata - zauważył Crispin. - A on nawet nie sięgnął
po broń ani nie wstał z fotela.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]