[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drzwiach i krzyczał w ich stronę:
- No to macie jeszcze dużo do przejechania z powrotem do Portland!
Zawrócił do środka, trzymając w ręce już następną butelkę piwa. Zaśmiał się
głośno, czkając i niemal się dławiąc.
- Mam samochód z tyłu za domem - powiedział Jed. - Jeżeli chcecie się
czegokolwiek dowiedzieć, pytajcie teraz.
Po wyjściu za róg poczuli uderzenie sztormowego wiatru. Jed szybko cofnął się i
objÄ…Å‚ PaulÄ™ ramieniem.
- Wiatr omal cię nie zwiał. Przywykniesz do tego.
Jed zaprowadził ich do swego poobijanego chryslera, włączył na pełną moc
dmuchawę i wysiadł. Tweed zajął miejsce obok kierowcy, a Paula z Newmanem
usiedli z tyłu. Samochód nagrzewał się. Przed zatrzaśnięciem drzwi Jed jeszcze
krzyknÄ…Å‚:
- Tylko zabiorÄ™ coÅ› z domu i zaraz wracam!
Paula obserwowała go, jak biegł do tylnych drzwi, otworzył je i sięgnął po coś.
Wrócił z walizką, którą wrzucił do bagażnika, zanim usiadł za kierownicą.
- Wybierasz się gdzieś? - spytała.
- Zgadłaś!
Samochód ruszył, kierując się na autostradę.
- To wszystkie moje rzeczy. Mam już Parrisha powyżej uszu. Andersen po cichu
zaoferował mi w Portland ciekawszą robotę i do tego lepiej płatną. A przede
wszystkim będę pracował pod nim, a z niego porządny facet.
Gdy dotarli do autostrady, skręcił w lewo, w kierunku odległego Bostonu.
Odwrócił się do Pauli i wyszczerzył zęby.
- Wreszcie polubiÄ™ swojÄ… robotÄ™. A przy okazji zawiozÄ™ was z powrotem do
Portland, ale dopiero wtedy, gdy obejrzycie wszystko, co chcecie.
- Parrish wie o tym? - spytała Paula.
- Nie ma pojęcia. Zadzwonię do niego z Portland i przekażę mu tę dobrą
wiadomość.
Gdy pędzili asfaltem, krajobraz się zmieniał. Po obu stronach pojawiły się
otwarte przestrzenie zaoranych pól ze zmarzniętymi grudami ziemi. Dalej było
więcej drzew, ale las był przerzedzony. Jed pogwizdywał pod nosem.
- Gdzie jest Pinedale? - spytał Tweed.
89
- Właśnie tu.
Chwała Bogu, pomyślała Paula. Dość daleko od nich i siebie nawzajem stały
mizerne domy ze światłami przenikającymi przez zaciągnięte zasłony. Przyszło jej
na myśl, że ludzie mieszkają tu od urodzenia do śmierci, a londyńczycy
wyjeżdżający na tanie wycieczki do Włoch i na Karaiby nie mają pojęcia, jak
wygląda reszta świata.
- Czy widzisz tam daleko ten spalony budynek na skraju drogi? - spytał Jed
Tweeda.
-Tak.
- To szpital psychiatryczny, dom opieki, jak go nazywajÄ…, gdzie ludzie parkowali
swoich niechcianych krewnych, co dostali świra. Niektórzy pacjenci przychodzili
tu tylko na kurację. Trzeba było mieć kupę forsy, aby się tu dostać. Dyskrecja
była absolutna.
Nagle zjechał z autostrady na drogę pnącą się pod górę. Gdy skręcił gwałtownie w
stronę ruin, Paula usłyszała jakieś dudnienie. Sztormowe podmuchy waliły w
przednią szybę. Tweed spojrzał na Jeda.
- Jak daleko od szpitala znalazłeś zwłoki Foleya?
- Trudno tu mówić o jakiejś odległości. Zlady wskazywały na to, że ciało
przeciągnięto ze szpitala na wybrzeże. Były smugi krwi. Teraz już nic z nich nie
zostało. Przyszły deszcze i nikt mi nie uwierzył.
- Jak znalazłeś ciało?
- Patrolowałem skraj wybrzeża, by sprawdzić, czy jakiś statek nie rozbił się o
skały. To była sztormowa noc. Sprowadziłbym wtedy straż przybrzeżną z Portland.
Parrish oczywiście nie ruszył d... Przepraszam, madame, za wyrażenie.
- To słowo nie jest mi obce - zapewniła. - Co to za dudnienie?
- Wielkie fale rozbijają się o klify. Już jesteśmy na miejscu -oświadczył i
wyłączył silnik. - Poczekajcie chwilę. Po wyjściu uważajcie na siebie. Klify
spadają stromo w dół. Wiatr dmie od oceanu, to dla nas dobrze, ale poryw może w
was uderzyć jak kula w kręgle. Faceci dadzą sobie radę, ale - tu zwrócił się do
Pauli - ty chyba musisz wesprzeć się na mym ramieniu.
- Z przyjemnością skorzystam z opieki - odparła, chwytając jego spojrzenie we
wstecznym lusterku.
Zgodnie z radÄ… Jeda wysiedli z prawej strony samochodu, przeciwnej do oceanu.
Przed wyjściem Paula zapięła się pod szyję.
90
Wiatr uderzył w nich jak ruchoma ściana. Pochylili głowy, a Jed silnie przylgnął
do Pauli. Nagle znalezli się nad urwiskiem. Monstrualne fale toczyły się po
powierzchni, jakby zdecydowały się zmieść Amerykę. W dole uderzały o klify,
wznosząc bryzgi piany, które odczuli aż na swoich twarzach. Hałas był okropny.
Nie puszczając Pauli, Jed wskazał w dół i wrzasnął do Tweeda:
- Ciało było wepchnięte w tę wielką szczelinę!!!
- Czy wtedy, gdy je odkryłeś, sztorm był większy niż teraz?!!! -krzyknął Tweed.
- Nie! Ten jest największy w tym roku!
Tweed ocenił, że największe fale załamują się o sześć metrów poniżej szczeliny.
Zatem w jaki sposób ciało wrzucone do wody mogło się w niej zaklinować?
Wykrzyczał swoje spostrzeżenie do Jeda.
- Nigdy o tym nie pomyślałem! - odpowiedział Amerykanin, spoglądając w dół.
- Chciałabym przeczesać teren! - krzyknęła Paula, wskazując na porośnięte
krzewami zbocze prowadzÄ…ce do zniszczonego szpitala. - Dam sobie sama radÄ™, ale
dzięki za dotychczasową opiekę.
Oswobodziła się i z wielkiej torby wyciągnęła potężną latarkę. Zapaliła ją. Noc
była okropna, nic tylko wycie wiatru i łomot morza walącego o skały. W wysokich
butach powoli, z namysłem schodziła do szpitala. Starała się wyobrazić sobie
trasę, jaką by wybrała, gdyby przyszło jej przeciągnąć ciało do klifu. Wątpiła,
by już wtedy budynek był spalony.
To, czego szukała, znalazła blisko ruin. Wokół rosła wysoka trawa, którą w
jednym miejscu powyrywano pełnymi garściami. Na ziemi zobaczyła podłużny odcisk.
- Co to takiego? - spytał Tweed, idąc jej śladem. Stali w zagłębieniu osłoniętym
od wiatru.
- Miejsce, gdzie umieszczono pień egzekucyjny. Tutaj odcięto Foleyowi głowę.
- Zachowaj tÄ™ opiniÄ™ dla siebie.
- To informacja, a nie opinia.
Wyjęła mały aparat fotograficzny robiący doskonałe zdjęcia bez lampy błyskowej.
Pięciokrotnie nacisnęła spust migawki i wsunęła aparat z powrotem do torby,
jeszcze przed nadejściem Newmana i Jeda.
- Jed - zapytał Tweed amerykańskiego pomocnika - czy starczy nam czasu na
obejrzenie domu opieki, a raczej tego, co z niego pozostało?
91
- Na pewno. W drodze powrotnej wcisnÄ™ gaz do dechy. ZawiozÄ™ was wprost na
lotnisko. No to wracamy do samochodu. Mamy niedaleko.
Podjazd trwał krótko. Gdy tylko Jed zaparkował przy zgliszczach, Paula
wyskoczyła z samochodu i pchnęła kutą z żelaza bramę. Wolno zbliżała się do
ruin. Ceglane ściany wciąż jeszcze sterczały. A więc Abraham Seale mylił się,
twierdząc, że Amerykanie nie znają cegieł. Czy był tutaj? A właściwie dlaczego
to mnie interesuje?
- Gdzie mogłabym to schować? - spytała głośno.
- Co schować? - spytał Tweed.
Nie odpowiedziała. Wyobrażała sobie, że jest podpalaczem. Za budynkiem rozciągał
się gęsto porośnięty wiecznie zielonymi krzewami teren. Ręką w rękawiczce
podniosła długi nadwęglony kij i zaczęła macać nim dokoła krzewów. Tweed również
znalazł coś do przeczesywania zarośli. W przeciwieństwie do Pauli wszedł między
krzaki i zaczął machać kijem daleko przed sobą. Usłyszał szczęk. Trafił na jakiś
metal. Pochylił się. Jedną ręką trzymał kij w miejscu trafienia, a drugą
przesunął po nim ku ziemi. Gdy się wyprostował, trzymał w ręce duży czerwony
pojemnik.
- Zapewne tego szukamy? - powiedział, odwracając się w stronę Jeda. - Czy
możesz powiedzieć, co to jest? - Potrząsnął pojemnikiem. - Pusty. Wiesz, co
mogło być w środku?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]