[ Pobierz całość w formacie PDF ]

— Tak.
— No to nie zrobię tego — powiedział Jo.
— Och, dajże spokój.
— Słuchaj, obrabowano mnie z dawnego życia. A teraz chcesz, żebym sam oddał to nowe
komuś innemu. Nie zrobię tego.
— To bardzo egoistyczny sposób na...
— Poza tym wiem już na tyle dużo o kulturach rozdrożnych, że rozumiem, iż przy pomocy
wojska można by potrząsnąć jednym czy dwoma członkami którejś z tych kultur wyłącznie przez jej
zniszczenie. A tego nie zrobię.
— Ach — powiedział Wielgus. — Doszedłeś do tego.
— Tak, doszedłem. I byłoby to bardzo bolesne.
— Zniszczenia nastąpią niezależnie od tego, czy udasz się tam czy nie. Jedyna różnica polegać
będzie na tym, że nie będziesz w stanie dostarczyć swojej wiadomości.
— Czy ten ktoś nie będzie gotów beze mnie?
— Sęk w tym, że nie będziesz mógł się o tym przekonać.
— Zaryzykuję — zdecydował Jo. — Polecę zupełnie gdzie indziej. Postawię na to, że wszystko
i tak potoczy się jak najlepiej, czy będę tam czy też nie.
— Nie masz nawet pojęcia, jak ryzykowne jest takie posunięcie. Słuchaj, mamy trochę czasu.
Zróbmy małe zejście z kursu. Chcę ci pokazać coś, co zmieni twoją decyzję.
— Wielgusie, nie sądzę, żebym akurat teraz mógł znieść wystawienie na od dawna
zniewalanych, wykorzystywanych i cierpiących LII. To do nich chcesz mnie zabrać, prawda?
— Cierpienie LII to coś, co nie dotyczy LII, tylko ciebie samego — powiedział Wielgus. —
Niemożliwością jest zrozumieć cierpienie LII z punktu widzenia LII, chyba że jest się jednym z nich.
Zrozumienie to jedna z tych rzeczy, przed którymi zabezpiecza je Imperium. Nawet sami LII nie
potrafią zgodzić się co do tego, co w ich położeniu jest takie okropne. Ale wszyscy są wystarczająco
jednomyślni, byś musiał przyznać mi rację. Istnieją pewne bariery, których wielodrożność nie potrafi
przekroczyć. Od czasu do czasu udaje jej się przełamać je z hukiem, ale jest to bardzo trudne i żłobi
w ziemi blizny. A pogodzenie się z nieprzekraczalnością barier jest pierwszym krokiem na drodze do
tych barier zniszczenia. Pokażę ci coś, co będziesz mógł ocenić tak drożnie, jak tylko zechcesz.
Idziemy pomówić z San Severiną.
— Czy to jedna z tych planet,
które odbudowała przy pomocy LII? — zapytał Jo.
Przypatrzywszy się srebrzystym ulicom opustoszałego miasta, wrócił w końcu spojrzeniem do
łagodnych, zalesionych wzniesień, które docierały aż do skraju zmarszczonej bryzą tafli jeziora za
jego plecami.
— To jedna z nich — odpowiedział Oskar. — Pierwsza, którą ukończono i ostatnia, która
zostanie na nowo zaludniona.
— Dlaczego? — spytał Jo, stawiając krok na krawężniku za świeżym żelaznym okratowaniem
studzienki ściekowej. Niebieskawe słońce płonęło w spiralnym oknie obiegającym wieżę po ich
lewej stronie. Po prawej stała wspaniała pusta fontanna. Kiedy, skręciwszy, przechodzili koło niej,
Jo przebiegł palcami po suchej granitowej krawędzi jej dwunastometrowego basenu.
— Dlatego, że ona jest tutaj.
— Ile jeszcze pracy pozostało do zrobienia?
— Odbudowano już wszystkie planety.
117
Odrestaurowano czterdzieści sześć cywilizacji. Ale najwięcej czasu zajmują systemy etyczne.
Będzie z nimi roboty jeszcze przez jakieś pół roku albo dłużej. — Oskar wskazał na czarne metalowe
drzwi wysadzane mosiężnymi ćwiekami. — Tędy.
Jo popatrzył wokoło na olbrzymie wieżyce.
— Jak tu pięknie — powiedział. — Naprawdę pięknie. Teraz już zaczynam rozumieć, dlaczego
chciała to odbudować.
— Wchodź — powiedział Oskar. Jo wszedł do środka.
— Schodami w dół.
Ich kroki odbijały się echem w półmroku szerokiej spiralnej klatki schodowej.
— Teraz tędy. — Oskar pchnął kolejne, mniejsze drzwi tkwiące w szarej kamiennej ścianie.
Przekraczając próg, Jo pociągnął nosem.
— Dziwnie tu pach...
Była naga.
Przeguby jej rąk i nóg przykuto łańcuchami do podłogi.
Kiedy szare ostrze światła padło na jej zgarbione plecy, szarpnęła się w kajdanach i zawyła. Jej
wargi skurczyły się, obnażając zęby, które wcześniej nie wydawały się Jo takie długie. Wycie urwało
się zgrzytliwym chrapnięciem.
Patrzył na nią.
Patrzył na siebie, jak patrzy na nią i jak się cofa, popychając drzwi, które zatrzaskują się ze
szczękiem za jego plecami.
Ciągły wysiłek wykształcił i utwardził mięśnie jej ramion. Szyję pokrywały sznury mięśni;
skudłane włosy zwisały do połowy twarzy. „Grzebień! — pomyślał bez sensu. — O rany, czerwony
grzebień!" I patrzył, jak jego prawdziwe oko zachodzi łzami. To drugie pokryło się wyschniętą
skorupą..
— Tutaj ją teraz trzymają — odezwał się Oskar. — Łańcuchy są akurat na tyle krótkie, żeby nie
mogła się zabić.
— Kto...
— Pamiętasz, było dwudziestu sześciu innych. Och, dawno już przeszła przez etap, na którym
uwolniłaby LII, gdyby mogła. Teraz pozostali utrzymują ją tu w ten sposób. A jej LII pracują dalej.
— To niesprawiedliwe! — krzyknął Jo. — Dlaczego ktoś jej nie wypuści?!
— Wiedziała, czego się podejmuje. Powiedziała im na początku, że będą musieli to zrobić.
Znała granice swoich możliwości. — Oskar zrobił kwaśną minę. — Siedmiu. Nikt nigdy sam nie
posiadał tylu naraz. To naprawdę zbyt wielu. A smutek rośnie w miarę jak LII budują.
Geometrycznie. Tak jak cena.
Jo wpatrywał się w nią przerażony, zafascynowany, rozdarty wewnętrznie.
— Przyszedłeś tu, żeby z nią pomówić — powiedział Oskar. — Nie krępuj się.
Jo ostrożnie postąpił w przód i zobaczył siebie, jak to robi. Na przegubach jej rąk i nóg było
pełno strupów.
— San Severino?
Cofnęła się ze zdławionym w gardle dźwiękiem.
— San Severino, muszę z panią pomówić. Cienki strumyczek krwi spłynął wężykiem po
ścięgnach na grzbiecie jej lewej dłoni.
— Czy może pani coś powiedzieć? San Severino... [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •