[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chłopiec wybuchnął rozdzierającym szlochem. Katherine natężyła słuch, starając się
zrozumieć, co mówił.
- Mamuś, chodzi o tatę. Przed chwilą rozmawiałem z nim przez telefon... on jest...
jest...
- Tommy, kochanie, proszę cię, przestań płakać i po wiedz mi, co się stało.
- Chodzi o tatę... powiedział... że... mu powiedzieli...
- Co mu powiedzieli? - zaniepokoiła się Katherine i spojrzała na zegarek. -
Tommy, proszÄ™ ciÄ™...
Była za pięć druga. Boże, dlaczego wszystkie nieszczęścia musiały spadać na nią i na
jej rodzinę zawsze przy końcu przerwy na lunch, kiedy za chwilę miało się odezwać
znienawidzone przez niÄ… stukanie do drzwi?
- Tommy, powiedz mi, co cię wytrąciło z równowagi, synku?
- Tata... jest... chory... na... raka - wyszlochał.
Słuchawka w ręce Katherine zadrżała.
- Na raka? O Boże, kochanie, jesteś tego pewny?
- Tak. - Szlochanie trochę zelżało, jak gdyby fakt, że podzielił się z nią swoim
nieszczęściem, uczynił je bar dziej znośnym. - On też jest pewny.
Brendą uniosła głowę znad stosu korespondencji i zmartwiała, widząc pobladłą twarz
Katherine.
- Opowiedz mi wszystko od poczÄ…tku, kochanie.
- Szykowałem się właśnie do szkoły, kiedy tata zadzwonił. Powiedział, że musi się ze
mną zobaczyć w ważnej sprawie. Zaproponowałem, że może porozmawiamy innym razem,
bo się śpieszę do szkoły, a on na to, że ta sprawa jest ważniejsza od szkoły. Wtedy
zadzwoniłem do ciebie, ale ciebie nie było - zakończył oskarżycielskim tonem.
- Pewnie akurat byłam na planie, synku. - Do diabła, dlaczego zawsze się tak działo,
że była zajęta, kiedy Tommy jej potrzebował?
- Co miałem robić? Pojechałem do niego. Kurczę, ale tam burdel, widziałaś jego
mieszkanie?
- Widziałam. Wiem, kochanie, że trudno ci o tym mówić, ale staraj się nie odbiegać od
tematu.
- Tata siedział w fotelu i chyba był trochę ubzdryngolony. Wiesz, oczy miał takie
szkliste.
- Tak, znam to - przytaknęła smutno.
- Posadził mnie, dał coca-colę i powiedział, że był dziś u lekarza i że ten lekarz mu
powiedział, że ma nowotwór.
- Nowotwór czego?
- Pojęcia nie mam - rzekł Tommy obojętnym tonem dorastającego chłopaka. - Nie
powiedział. Był zaprawiony i chyba palił trawę. Co zrobimy, mamuś? On nie ma forsy, a na
leczenie potrzeba kupę szmalu. Mówi, że powinien poddać się operacji. Taka operacja
miałaby kosztować... kurczę, nie pamiętam... ale chyba z kilka tysięcy dolców.
- Nie wiesz, czy tata ma ubezpieczenie? - spytała Katherine, chociaż doskonale znała
odpowiedz na to pytanie.
W tej chwili rozległo się znienawidzone stukanie do drzwi i głos:
- Kitty, za pięć minut na planie.
- Dobra, dobra! - odkrzyknęła, a do syna powiedziała: - Posłuchaj mnie uważnie,
synku. Nie chcę, żebyś się zadręczał tą sprawą. Po pierwsze, jak pewnie wiesz, potrafią już
leczyć nowotwory.
- PotrafiÄ…, mamuÅ›? JesteÅ› tego pewna?
- Jasne. - Siliła się na optymizm, choć było jej daleko do niego. W przypadku
Johnny ego tylko jeden rak wchodził w grę, mianowicie rak płuc. Trudno się spodziewać
czego innego przy tej ilości papierosów, jaką wypalił przez ostatnie dwadzieścia lat. Kiedy
rozpoczęła pracę w  Rodzinie Skeffingtonów , jego dzienna dawka osiągnęła - w co trudno
dać wiarę - trzy paczki. Zwracanie mu uwagi nie odnosiło żadnego skutku, dała, więc sobie
spokój. W końcu to było jego życie. W tej sytuacji chyba niewiele mu go pozostało, ale
pomóc mu musiała, choćby ze względu na Tommy ego. - Nie martw się, synku. Teraz jest
druga. Czy ty przypadkiem nie grasz dziÅ› w baseball?
- Gram.
- No to idz na trening. Nie szkodzi, że opuściłeś lekcje. Gdyby nauczyciele o coś
pytali, powiedz im prawdę. Powiedz, że twój tata zachorował. A ja zaraz do niego zadzwonię
i zrobię, co w mojej mocy, żeby mu pomóc.
- Pomożesz mu, mamuś?
-Jasne, wiesz, że go tak nie zostawię.
- Ale powiedz mi, mamuś - w jego głosie znowu zabrzmiał niepokój - czy tata umrze?
- Nie, nie umrze.
- Gdyby jednak umarł, to obiecaj mi, że chociaż tobie się nic nie stanie - zażądał. -
Obiecujesz?
- Nie martw się, kochanie, ja jestem zdrowa jak rydz - odpowiedziała siląc się na żart.
Rozległo się kolejne stukanie do drzwi.
- Na plan, Katherine! Natychmiast! - Tym razem był to menedżer produkcji. - Ruszże
łaskawie tyłkiem. Czekamy na ciebie!
- Och, odwal się - mruknęła i nagle poczuła, że za chwilę straci panowanie nad sobą. -
Ben, ja mam kłopoty rodzinne!
- Co ty powiesz - rzekł Benny ironicznie. - Katherine, ty ciągle masz jakieś kłopoty
rodzinne. Czemu nie po wiesz tego Gabe owi? Słuchaj, dziś musimy jeszcze nagrać osiem
minut akcji. Czekamy tylko na ciebie.
- Dobra, już idę! - krzyknęła. A Tommy emu cicho obiecała: - Nic mi się nie stanie,
synku.
- Fajnie, mamuś. Wrócisz dziś do domu na obiad? - Z łatwością właściwą młodym
ludziom Tommy odzyskał dobry humor.
- Za nic na świecie nie przepuściłabym obiadu z tobą, synku.
Johnny patrzył tępo na pokrytą żółtymi plamami, odlepiającą się pod sufitem tapetę.
Pod zle zamalowaną listwą mieszkała rodzina karaluchów. Johnny obserwował beznamiętnie,
jak jeden po drugim ześlizgiwały się po ścianie. Wiedział, dokąd zmierzały - do dziurawej
rury pod pękniętą umywalką w kącie pokoju, gdzie inna ich armia mieszkała pod zgnitymi
deskami podłogi.
- E, zasrane życie - mruknął na tyle głośno, że jeden karaluch uznał za słuszne wrócić
na razie do swojej kryjówki.
Johnny spojrzał na komodę, gdzie stało kilka fotografii w tanich ramkach. Ramki ze
srebra, które starannie rozdzielili z Kitty między siebie, dawno już trafiły do sklepu ze starymi
bibelotami; zatrzymał jedynie te fotografie, które coś dla niego znaczyły. Na przykład
fotografię ślubną. Jakoś nie potrafił wyrzucić tej pary pijanych szczęściem i miłością
dzieciaków, przytulonych do siebie na tylnym siedzeniu kabrioletu. Byli wtedy bardzo
młodzi.
- I bardzo w ciąży - mruknął cynicznie, sięgając po fotografię.
Wyrwał ją z ramki i podarł wzdłuż, wszerz i jeszcze raz na połowę, a potem rozrzucił
po podłodze jak konfetti.
Była w ciąży, a jakże, ta piękna, kruczowłosa Cyganka, którą poślubił. Trudno zresztą,
żeby nie była, skoro praktycznie nie wychodzili z łóżka. Byli biedni jak przysłowiowe myszy
kościelne, mieszkali w norze wiele gorszej od tej tutaj i karaluchów też mieli więcej. Kitty nie
rozstawała się z trutką na robaki, ale niewiele to pomagało.
Byli aktorami, ale tylko on wtedy pracował, jej natomiast wystarczało, że prowadziła
dom i cieszyła się ciążą. Był wówczas obiecującym młodym talentem, przygotowywał rolę w
nowej sztuce w małym eksperymentalnym teatrzyku. Agent roztaczał przed nim świetlane
perspektywy, nawet niektórzy krytycy wyrażali się o nim dość pochlebnie.
Ile lat miałoby teraz to dziecko? Spojrzał na  Los Angeles Times z poprzedniego
dnia - szesnastego czerwca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego roku. Kitty była w
ciąży w lutym sześćdziesiątego ósmego. Dwadzieścia lat. Ich dziecko miałoby teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •