[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wstrzymaj się z samodzielnym wstawaniem, dopóki nie wrócę. Obiecaj mi, że w razie czego
wezwiesz pielęgniarkę.
Obiecuję. Zastanawiające, dlaczego wszyscy uważają, że za ich plecami natychmiast
zrobię coś niewłaściwego. Jedyne, co różniło mnie od innych, to wypadek z piorunem. Nie byłam
przecież żadną buntowniczką, piekielnicą, prowokatorką ani nikim podobnie łatwo ulegającym
emocjom czy irytujÄ…cym.
Po wyjściu Tollivera poczułam się zagubiona. Nie miałam nawet książki, dopiero obiecał
mi ją przynieść. Zresztą i tak wątpiłam, czy ból głowy pozwoli mi czytać. Mogłam poprosić,
żeby wziął raczej odtwarzacz ze słuchawkami i audiobooki.
Ponudziłam się grzecznie z dziesięć minut, po czym uważnie przestudiowałam szereg
guzików na panelu łóżka. Po chwili udało mi się włączyć telewizor. Na ekranie pojawił się obraz z
kanału wewnątrzszpitalnego i jakiś czas oglądałam hol oraz wchodzących i wychodzących ludzi.
Choć mój próg nudy był całkiem wysoki, szybko miałam dość.
Przerzuciłam na wiadomości. I natychmiast tego pożałowałam.
Spokojne zrujnowane domostwo i malownicze otoczenie przeobraziły się w ciągu jednego
dnia nie do poznania. Pamiętałam, jakie to było opuszczone, odizolowane miejsce.
Wystarczająco odludne, żeby bez świadków pogrzebać w nim ośmiu młodych ludzi. Teraz
wystarczyło kichnąć, żeby natychmiast podlatywała chmara dziennikarzy z mikrofonami.
Reportaż wydawał się świeży, może nawet była to relacja na żywo, bo słońce znajdowało
się w tej samej pozycji co u mnie za oknem. Swoją drogą, miło było patrzeć na słońce po tej
szarzyznie, miałam nadzieję sama się nim nacieszyć, choć po reakcjach osób na ekranie widziałam,
że jest okropnie zimno.
Nie słuchałam komentatora, wpatrywałam się za to w ludzi w tle. Jedni mieli na sobie
mundury, ale inni kombinezony pewnie technicy z SBI. Dwaj mężczyzni w garniturach to
prawdopodobnie Klavin i Stuart. Byłam dumna z siebie, że zapamiętałam ich nazwiska.
Zastanawiałam się, kiedy ktoś mnie zacznie nachodzić. Miałam nadzieję, że nikt z mediów
nie spróbuje zadzwonić do szpitala, a tym bardziej tu wpaść. Może uda mi się jutro wypisać i
wyjedziemy jak najdalej, o ile to możliwe, od tego miasta i zbrodni. Obracałam tę myśl w głowie
przez kilka minut, aż z zadumy wyrwało mnie natarczywe pukanie do drzwi.
Dwaj mężczyzni w garniturach i pod krawatami ostatnia rzecz, jaką chciałam teraz ujrzeć.
Nazywam się Pell Klavin, a to Max Stuart zaczął ten niższy, pod pięćdziesiątkę.
Schludny, starannie ubrany, jego włosy zaczynały siwieć, a buty lśniły jak lustro. Nosił
okulary w cieniutkich oprawkach. Jesteśmy ze Stanowego Biura Zledczego.
Drugi agent był nieco młodszy od kolegi i nawet jeśli miał jakieś siwe włosy, nie było ich
widać w blond czuprynie. Ubierał się tak samo starannie jak Klavin.
Skinęłam i natychmiast skrzywiłam się z bólu. Machinalnie dotknęłam bandaży, przy okazji
przekonując się, że głowa wcale mi nie odpadła. Z drugiej strony, może przyniosłoby mi to ulgę. W
każdym razie opatrunek był suchy i trzymał się na miejscu. Za to ręka dawała mi się we znaki.
Słyszeliśmy o wczorajszym napadzie, pani Connelly przeszedł do rzeczy agent Stuart.
Tak? Byłam wściekła na siebie, że kazałam Tolliverowi iść, i jednocześnie irracjonalnie
zła na niego za posłuchanie mnie.
Bardzo współczujemy, naprawdę nam przykro. Klavin roztoczył wokół tak
skoncentrowaną aurę południowego czaru, że zrobiło mi się niedobrze. Wie pani, jaki mógł
być powód ataku?
Nie. Nie wiem. Podejrzewam jednak, że mógł mieć coś wspólnego z odnalezieniem ciał.
Dobrze, że pani o tym wspomniała przejął pałeczkę Stuart. Może pani wyjaśnić, w jaki
sposób odkryła miejsce pochówku? Co pani wiedziała na ten temat?
Nic nie wiedziałam odparłam. Najwyrazniej przestali się interesować napadem na mnie i
szczerze mówiąc, trudno się było dziwić. W przeciwieństwie do tych ośmiu chłopców
ja żyłam.
To skąd pani wiedziała, gdzie leżą? Brwi Klavina wystrzeliły w górę. Znała pani
którąś z ofiar?
Nie, nigdy przedtem tu nie byłam.
Oparłam się ostrożnie o poduszki, przygotowując na rozmowę o tak znajomym przebiegu.
Bez sensu. I tak mi nie uwierzą, zaczną wyszukiwać powody, dla których mogłabym kłamać
w kwestii odnalezienia zwłok, zmarnują całą masę czasu i pieniędzy podatników na próbę ustalenia
związków pomiędzy mną a ofiarami lub mną a mordercą. Powiązania takie nie istniały, więc bez
względu na to, ile włożyliby w poszukiwania wysiłku, nic nie znajdą.
Zacisnęłam dłonie na pościeli, zbrojąc się w cierpliwość.
Nie znam żadnego z chłopców pogrzebanych w tamtym miejscu oświadczyłam. Nie
wiem także, kto ich zabił. W waszej centrali na pewno mają akta, w których jest o mnie sporo,
proszę je przeczytać. Czy możemy uznać tę rozmowę za skończoną?
Ależ skąd, dopiero zaczynamy stwierdził Klavin.
Proszę, panowie, dajcie mi spokój jęknęłam. Czuję się paskudnie, muszę się przespać i
nie mam nic wspólnego z waszym śledztwem. Ja tylko odnajduję ciała, reszta należy do was.
Twierdzi pani, że znajduje zwłoki zupełnie przypadkiem? W głos nie dało się włożyć
więcej sceptycyzmu, niż zrobił to Stuart.
Oczywiście, że nie przypadkiem. To byłoby idiotyczne. Natychmiast złajałam się w
duchu za odpowiedz. Próbowali przeciągać rozmowę w nadziei, że przypadkiem zdradzę, jak
naprawdę znajduję martwych. Jednocześnie prawdy nie zaakceptowaliby nigdy.
Idiotyczne? kontynuował Stuart. Uważa pani, że to brzmi idiotycznie?
A panowie to kto? zapytał stojący w drzwiach młody człowiek.
Nie wierzyłam własnym oczom.
Manfred? wydukałam oszołomiona. Blask bijący z przekłutej brwi (prawej), nozdrza
(lewego) oraz uszu (obu) otaczał Manfreda Bernardo srebrzystą poświatą. Manfred zgolił
kozią bródkę, jednak nie zrezygnował z krótkiej, kolczastej platynowej fryzury.
Tak, kochanie, przybyłem najszybciej jak mogłem powiedział. Gdybym nie leżała,
pewnie padłabym z wrażenia.
Z gracją akrobaty podszedł i wziął mnie za rękę, tę, w której nie miałam wenflonu. Uniósł
ją do ust i nagle poczułam, jak kolczyk w jego języku muska moje palce. Potem zamknął
moją dłoń w obydwu swoich.
Jak się czujesz? zapytał, zupełnie ignorując agentów. Patrzył mi przy tym głęboko w
oczy. Pojęłam.
Nie za dobrze odparłam słabo. Niestety, czułam się dokładnie tak samo. Tolliver
powiedział ci pewnie o wstrząsie mózgu? I złamanej ręce?
A ci dżentelmeni? Dlaczego nachodzą cię w tym stanie?
Nie wierzą mi poskarżyłam się jękliwie.
Manfred spojrzał na nich, unosząc kolczykowaną brew.
Agenci przyglądali się memu gościowi z odrobiną zaskoczenia i potężną dozą niesmaku.
Klavin poprawił okulary, jakby miał nadzieję, że dzięki temu Manfred będzie wyglądał
lepiej, zaś Stuart skrzywił się, jakby przełknął cytrynę.
A pan to...? zawiesił głos Stuart.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]