[ Pobierz całość w formacie PDF ]
który zwiedza wasze urocze zakątki... Powinniśmy już iść, James.
Wstali od stołu. Sharpe również wstał i zanim Rocco i Bartolozzi się podnieśli,
oznajmił:
- Odprowadzę panów do samochodu i wskażę im drogę, a wy tu na mnie zaczekajcie.
Musimy się jeszcze rozliczyć. Ja jestem coś winien Roccowi, Frank jest winien mnie. Kto
wie, może wyjdę na czysto.
Mężczyzna z cygarem, który najwyrazniej miał na imię Frank, roześmiał się. Aiello
wyglądał na zmieszanego, ale szybko pojął o co chodzi: Sharpe dawał im do zrozumienia,
żeby nie odchodzili, dopóki nie wróci.
Matlock nie był pewien, czy dobrze wszystkim pokierował.
Chciał, aby jeszcze przez chwilę rozmowa obracała się wokół Carlyle: liczył, że
któryś z mężczyzn zaproponuje, iż zadzwoni do Carmount albo do ośrodka żeglarskiego i
poleci go znajomym. Ale stwierdzenie Holdena, że nie może ujawniać swojego
harmonogramu, uniemożliwiło to. Jim obawiał się, że po wypowiedzi Anglika mężczyzni
doszli do wniosku, że ich dzisiejsi goście są kimś tak ważnym, że nie potrzebują, aby ich
polecać. Ponadto zdał sobie sprawę, że im bardziej zagłębiał się w świat Nemroda, tym
bardziej polegał na tym, co mówił mu świętej pamięci Loring: że delegatom na zjazd w
Carlyle nie wolno omawiać listy uczestników i że świadomość Omerty jest w nich tak silnie
zakorzeniona, że żaden nie śmiałby naruszyć zakazu. A jednak Sharpe zażądał od kolegów
przy stole, by na niego zaczekali.
Zrozumiał, że z powodu niedoświadczenia zbyt się zagalopował. Może nadeszła pora,
żeby skontaktować się z Greenbergiem? Z drugiej strony wolał mieć jakieś konkretne
informacje, zanim zadzwoni do agenta. Jeśli skontaktuje się z nim teraz, Greenberg może
kazać mu wycofać się z akcji. A na to nie miał bynajmniej ochoty.
Sharpe odprowadził ich na parking. Sądząc po liczbie wozów, gości, którzy zostali na
noc w hotelu Windsor Valley było niewielu.
- Nie reklamujemy naszych usług hotelowych - wyjaśnił Sharpe. - Windsor Valley
kojarzy się ludziom głównie z dobrą restauracją.
- To zrozumiałe - odparł Matlock.
- Panowie... - Sharpe zawahał się. - Obawiam się, że zabrzmi to trochę nieuprzejmie...
- Co takiego?
- Czy mógłbym z panem zamienić słowo, panie Matlock? Na osobności.
- Och, proszę się mną nie krępować - oznajmił Holden, odsuwając się od nich. -
Pospaceruję sobie tu w pobliżu.
- Bardzo miły facet, ten pański przyjaciel - powiedział Sharpe.
- Owszem. O co chodzi, Sammy?
- Mam kilka, że tak powiem, drobnych uwag.
- Tak?
- Jestem ostrożnym, metodycznym człowiekiem, panie Matlock, ale lubię mieć oczy i
uszy otwarte... Jak pan widzi, prowadzÄ™ tu niezle prosperujÄ…cy interes...
- WidzÄ™.
- Który się rozrasta. Może powoli, ale się rozrasta.
- No i?
- Wystrzegam się błędów. Jestem doświadczonym prawnikiem i szczycę się tym, że
ich nie popełniam.
- Do czego pan zmierza?
- Będę z panem szczery. Odnoszę wrażenie... zresztą nie tylko ja, mój wspólnik Frank
i Rocco Aiello też... że przybył pan w te strony, żeby poczynić pewne obserwacje.
- Skąd to panu przyszło do głowy?
- Skąd? Nagle ni stąd ni zowąd pojawia się taki gracz jak pan. Posiada wpływowych
przyjaciół w San Juan. Zna tutejsze lokale jak własną kieszeń. Ma bardzo bogatego, miłego
współpracownika rodem z Londynu. Jeśli dodamy to wszystko razem... Ale najważniejsza, i
chyba pan o tym wie, była pańska wzmianka o interesach w Carlyle. To mówi samo za siebie,
prawda?
- Czyżby?
- Nie jestem ryzykantem, panie Matlock. Tak jak wspomniałem, jestem człowiekiem
ostrożnym. Rozumiem obowiązujące zasady, nie zadaję pytań, których nie powinienem
zadawać, i nie rozmawiam o rzeczach, o których nie powinienem wiedzieć... Chciałbym
jednak, żeby generałowie zdali sobie sprawę, że mają w organizacji kilku inteligentnych,
bardzo pracowitych oficerów. Niech pan zasięgnie opinii; każdy potwierdzi, że nie oszukuję i
dajÄ™ z siebie wszystko.
- Chce pan, żebym wstawił się za panem?
- Można to tak powiedzieć. Jestem cenionym obywatelem, powszechnie szanowanym
prawnikiem. Mój wspólnik to niezwykle zdolny agent ubezpieczeniowy. Jesteśmy jakby
stworzeni do tej roboty.
- A Aiello? Przyjaznicie siÄ™, prawda?
- Rocco to dobry chłopak. Może nie najbystrzejszy, lecz uczciwy. Serdeczny wobec
ludzi. Ale jeszcze mu sporo brakuje.
- A Bartolozzi?
- Bartolozzi? Nie wiem. Sam pan musi wyrobić sobie o nim
opiniÄ™.
- Nie mówiąc nic, mówi pan bardzo wiele...
- Jacopo ciągle miele ozorem. Nie wiem, może to o niczym nie świadczy, może taki
ma charakter. Ale jakoÅ› mnie denerwuje. Natomiast Rocco jest w porzÄ…dku.
Gdy tak stał bladym świtem na parkingu, słuchając ostrożnego, metodycznego
Sharpe'a, Matlock powoli zaczął rozumieć, co się stało. A stało się to, co było do
przewidzenia, przecież sam obmyślił wszystkie posunięcia. Teraz jednak, gdy machina
wreszcie poszła w ruch, czuł się dziwnie niezaangażowany, jak ktoś stojący na uboczu, kto
chłodnym okiem obserwuje siebie i reakcje marionetek.
Wkroczył w świat Nemroda jako obcy, a tupet, z jakim to zrobił, wzbudzał nieufność.
I nagle ta nieufność znikła, a tupet obrócił się na jego korzyść, zyskując mu szacunek
Obcy, podejrzany człowiek zyskał szacunek za swój tupet, bo miał do niego prawo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]