[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Olbrzymie gady pędziły po smaganym wichrem niebie. Długie białe włosy al-
binosa i jego poplamiony czarny płaszcz powiewały na wietrze. Elryk gnał swych
podkomendnych na zachód, śpiewając tryumfalną Pieśń Władców Smoków.
Wietrzne konie z obłokami
FrunÄ… tam, gdzie rogu granie.
Zwyciężyły przed wiekami
I tym razem tak siÄ™ stanie!
Myśli o miłości, pokoju, o zemście nawet, zagubiły się podczas niemal bez-
troskiej przejażdżki pod migoczącym niebem, zwieszającym się nad ziemią po-
grążoną w starożytnej Epoce Młodych Królestw. Elryk, archetypiczny, dumny
i pogardliwy, jako że nawet w jego anemicznych żyłach płynęła krew Królów
Czarnoksiężników Melniboné, zdawaÅ‚ siÄ™ zapomnieć o wszystkim. Nie miaÅ‚
przyjaciół, nie poczuwał się do odpowiedzialności względem kogokolwiek, a je-
żeli zawładnęło nim zło, było to zło w swej czystej, olśniewającej formie, nie
skażonej ludzkimi intrygami.
Smoki szybowały wysoko, aż znalazły się ponad szpecącą krajobraz czarną,
falującą masą ludzi. Gady leciały teraz równolegle z gnaną przez strach hordą
barbarzyńców, którzy, w swej głupocie, zapragnęli podbić ziemie ukochane przez
Elryka z Melniboné.
Ho, bracia smoki! Uwolnijcie wasz jad, niech płonie, niech płonie! I niechaj
pożoga oczyści cały świat!
Zwiastun Burzy również przyłączył się do dzikiego okrzyku. Smoki zanurko-
wały, przeszyły niebo i spadły na oszalałych ze strachu barbarzyńców, zalewając
ich strumieniami łatwo palnego jadu, którego woda nie mogła ugasić. Odór zwę-
glonej skóry wypełnił powietrze. Ogień i dym pokryły całą okolicę, która wkrótce
poczęła przypominać otchłanie Piekieł, dumny zaś Elryk odgrywał w nich rolę
Władcy Demonów, wymierzającego swą potworną zemstę.
Albinos nie rozkoszował się tym widokiem; zrobił jedynie to, co było koniecz-
ne i nic ponadto. Nie krzyczał już więcej, lecz zawrócił swego smoka i wzbił się
105
w górę, graniem na rogu przyzywając pozostałe gady. Im zaś wyżej się wznosił,
tym mniej odczuwał tryumfu, na którego miejsce wpełzała do jego duszy czysta
zgroza.
Nadal jestem Melnibonéaninem, pomyÅ›laÅ‚. Nie jestem w stanie tego z sie-
bie wykorzenić. Pomimo fizycznej siły nadal jestem słaby, nadal jestem skłonny
używać tego przeklętego ostrza, nawet w przypadkach, kiedy wystarczyłoby za-
stosowanie innych środków. Z okrzykiem obrzydzenia albinos odrzucił od siebie
miecz, ciskając go w przestrzeń. Klinga krzyknęła kobiecym głosem i jak kamień
poleciała w stronę odległej ziemi.
Nareszcie powiedziaÅ‚ Melnibonéanin. Wreszcie to zrobiÅ‚em. Po
czym, już spokojniejszy, skierował swego wierzchowca w stronę miejsca, w któ-
rym pozostawił przyjaciół i kazał smokowi wylądować.
Gdzie jest miecz twoich przodków, Królu Elryku? zapytał Dyvim Slorm.
Albinos nie odpowiedział. Podziękował tylko krewniakowi za pożyczenie
smoka-przewodnika. Wszyscy ponownie wspięli się na siodła skrzydlatych wierz-
chowców i polecieli w stronę Karlaak, by oznajmić nowiny.
Zarozinia ujrzała swego małżonka lecącego na pierwszym ze smoków i wie-
działa, że Karlaak i .Zachodnie Krainy są uratowane, Krainy Wschodu zaś zostały
pomszczone. Elryk trzymał się dumnie, lecz gdy podszedł, by powitać ją u bram
miasta, dziewczyna ujrzała na jego twarzy nieopisaną powagę. Wiedziała, że po-
wrócił doń wcześniejszy smutek, o którym myślał, że należy już do przeszłości.
Zarozinia podbiegła do albinosa, ten zaś objął ją mocno, lecz nie powiedział ni
słowa.
Elryk pożegnał się z Dyvimem Slormem i jego Imrryrianami, po czym, mając
za sobą w pewnej odległości Moongluma i wysłannika, wszedł do miasta, a potem
do własnego domu, nie słuchając podziękowań, którymi zasypywali go mieszkań-
cy Karlaak.
Co się stało, panie mój? spytała Zarozinia, gdy albinos z westchnieniem
rzucił się na wielkie łóżko. Czy rozmowa mogłaby coś na to poradzić?
Zmęczyły mnie już miecze i magia, Zarozinio, to wszystko. Ale w końcu
raz na zawsze pozbyłem się tego piekielnego ostrza, a myślałem już, że moim
przeznaczeniem jest dzwigać go do końca życia.
Masz na myśli Zwiastuna Burzy?
A cóż innego?
Zarozinia nic na to nie rzekła. Nie opowiedziała Elrykowi o mieczu, który,
najwyrazniej powodowany własną wolą, wpadł z krzykiem do Karlaak i podążył
w stronę zbrojowni, by tam zawisnąć na swym dawnym miejscu w ciemnościach.
Albinos zamknął oczy i westchnął głęboko.
Zpij dobrze, panie mój powiedziała dziewczyna cicho. Z oczyma pełny-
mi Å‚ez i smutkiem na twarzy poÅ‚ożyÅ‚a siÄ™ obok Melnibonéanina.
Nie obudziła się już więcej.
EPILOG
Na ratunek Tanelorn. . .
W którym dowiadujemy się o dalszych przygodach Czerwonego Aucznika
Rackhira, a także o dziejach innych bohaterów i miejsc, z którymi Elryk dotych-
czas spotykał się i które odwiedzał jedynie (jak sam mniemał) w swoich snach. . .
Rozdział 1
Daleko za połyskliwie zielonym, wysokim i złowrogim Lasem Troos, tak da-
leko na północy, że ani w Bakshaan, ani w Elwher, ani w żadnym innym z miast
Młodych Królestw nic na ten temat nie wiedziano, tuż przy wiecznie przesuwa-
jących się granicach Pustyni Westchnień leżało Tanelorn, samotne, przedwieczne
miasto, ukochane przez tych, którym dawało schronienie.
Charakterystyczną cechą Tanelorn było to, że przygarniało ono i hołubiło
obieżyświatów. Do jego cichych uliczek i niskich domów przybywali zabiedzeni,
zdziczali, spodleni i umęczeni wędrowcy, i tu znajdowali ukojenie.
Większość znękanych tułaczy mieszkających w spokojnym Tanelorn wypo-
wiedziała posłuszeństwo Władcom Chaosu, którzy, jako Bogowie, bardziej niż
trochę interesowali się sprawami ludzi. Zdarzyło się więc, że ci właśnie Władcy
poczuli się urażeni istnieniem niezwykłego miasta i. nie po raz pierwszy, posta-
nowili przedsięwziąć coś na jego szkodę.
Polecili Narjhanowi, jednemu spośród swego grona (gdyż pozostali w owym
czasie mieli inne zajęcia), by wyruszył do Nadsokor, Miasta %7łebraków, którego
mieszkańcy od dawna żywili urazę do Tanelorczyków i stworzył wielką armię,
zdolną zaatakować bezbronne Tanelorn i je zniszczyć, zabijając zamieszkujących
je ludzi. Narjhan uczynił to, uzbroił swe wojsko, złożywszy wpierw obszarpanym
wojownikom najprzeróżniejsze obietnice.
Niczym gwałtowny przypływ czereda żebraków ruszyła na Tanelorn, by spu-
stoszyć miasto i wymordować jego mieszkańców. Olbrzymie morze okrytych
łachmanami mężczyzn i kobiet, ślepych, okaleczonych i o kulach, powoli, zło-
wrogo i nieubłaganie posuwało się na północ w stronę Pustyni Westchnień.
W Tanelorn mieszkał Czerwony Aucznik, Rackhir, pochodzący ze Wschod-
nich Krain leżących poza Pustynią Westchnień, poza Płaczącym Pustkowiem.
Rackhir był niegdyś Kapłanem-Wojownikiem, sługą Władców Chaosu, ale po-
rzucił dawne życie, by oddać się spokojniejszym zajęciom: złodziejstwu i nauce.
Rackhir miał ostre rysy, wyraznie zaznaczone kości czaszki, wydatny, orli nos,
109
głęboko osadzone oczy, wąskie wargi i rzadką brodę. Nosił czerwoną czapeczkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]