[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kolejne silne uderzenie na wysokości kolan skosiło
las nóg. Pozbawione kończyn istoty przewracały się
na ziemię, tworząc bezkształtną, błagającą o
miłosierdzie masę.
Przez chwilę Sabat przyglądał się temu z lubością,
smakując sytuację. Mogli zniszczyć go, lecz
wezwanie Barona Zakrzywionej Szabli odwróciło
kartę losu. Okazało się, że zaprzedając duszę diabłu
można osiągnąć najwięk-| sze korzyści.
- Wy pierdolone robaki - zawołał z rosnącą furią. -
To jeszcze nie koniec waszych cierpień.
Nagle wybuchła w nim wściekłość, tornado
nienawiści. Zakręcił krzyżem, siekąc i ćwiartując to
bezkrwiste, odrażające mięso. Ciała kurczyły się,
próbując odpełznąć na kikutach nóg, przewracając
się i płacząc. Sabat nie ustawał. Kolejna głowa
odpadła od ciała i zawisła na ścięgnach. Drżące usta
poruszały się w bezgłośnym jęku. Walka trwała.
W końcu Sabat opuścił rękę i spojrzał na
pobojowisko. Jego uwagÄ™ przyciÄ…gnÄ…Å‚ jakiÅ› ruch
jakby cień, choć nie, to było zbyt ciemne. O, Boże, a
myślał już, że zabił ich wszystkich.
- Chodz tu - jego głos smagnął jak bicz. - Nie
uciekniesz przed Sabatem.
Podeszła giętka i pełna wdzięku. Nie zwrócił nawet
uwagi na jej poszarpaną, brudną odzież, tak
zachwyciło go nieskazitelne piękno dziewczyny,
pierścienie kasztanowych włosów, sutki napęczniałe i
twarde w widocznym podnieceniu. I on nie potrafił
opanować emocji. Miranda!
Przestał myśleć, oślepiła go prymitywna żądza. Nie
75
mógł oderwać od niej wzroku, a jednocześnie z całej
sił nienawidził jej za to, czym była. Niebezpieczne
połączeni
- Będziesz musiała zdać sprawę ze swoich czynó\
przede mną - z ledwością poruszał ustami, prawie ni
słychać było słów. - Wtargnęliście na miejsce
poświęceń innemu bogu. Wyciągnęliście z grobu
dziewicę, któn prawnie należała do Pana tego
cmentarza. I ją, i inną, je szcze żywą, ofiarowaliście
fałszywemu władcy ciemności Ciało dziewczyny
wrzuciliście do rzeki, zamiast złożyć j w ziemi i
oddać Panu. Inni zapłacili już za to, lecz twoji cena
będzie wyższa. Mój władca zażądał bowiem, byś zol
stała potraktowana w ten sam sposób, w jaki
rozprawiliś' cię się z niewinną młodą istotą. I uczynię
to, gdyż jesteri uczniem Barona na Zcieżce Lewej
Ręki, która służących a wiarą wiedzie do wiecznego
celu.
- Nie! - jęknęła, lecz nie próbowała nawet uciekać
zresztą byłby to daremny wysiłek. Jej ciemne oczy
wyra żały skrajne przerażenie. Sabat wiedział, że ma
nad nii władzę.
Naraz odniósł wrażenie, że jego ciało astralne
przyglą da się poczynaniom ciała fizycznego. Nie,
przecież było t( niemożliwe. Ogarnęło go
odrętwienie, lecz w żyłach wcią płonęło pożądanie.
Nie czuł zimna. Powalił Mirandę n, ziemię i rzucił się
na nią. Krzyż upadł obok, nie był mi już potrzebny.
Dziewczyna-upiór broniła się, lecz Sabat był
silniejsz) Przytrzymał jej ręce i zerwał z jej drżącego
ciała strzęp ubrania. Skóra Mirandy była zima, lecz
on prawie tęgi nie dostrzegał. Nie myślał już o Sylwii
Adams i Shei Dowson, ani o strachu, jakiego Sheila
musiała doświad czyć tamtej nocy. Myślał tylko o
sobie, o tym że bierze si
łą Mirandę i że robi to dla Barona, on, sługa boga
Rozkładu wykonujący dokładnie polecenia.
Wreszcie skończył i ubrał się. Zaspokoił pożądanie i
teraz wściekłość opanowała go na nowo. Chwycił
porzucony krzyż, odwrócił go i z niewiarygodną siłą
uderzył w nieruchomą postać. Głowa Mirandy
rozpadła się na dwie niemal równe części. Wypłynęła
z niej jakaÅ› szara substancja - i ani kropli krwi.
Sabat spodziewał się tego. Z desperacją bił i kopał
ciało dziewczyny, jakby chciał do końca zniszczyć
upiorną istotę, wymazać z pamięci to, co się stało.
Jak psychopata powtarzał sobie, że nic się nie
zdarzyło, że nie zrobiłby nigdy czegoś takiego. Aż w
końcu, gdy nie zostało już z niej nic prócz miazgi,
prawie w to uwierzył. Prawie.
Nadchodzący szary świt przynosił zwykły codzienny
spokój. Sabat poruszył się drżąc i wstał z nagrobka,
na którym siedział. Pomyślał, że mógł tu zasnąć, lecz
wiedział, że czuwał przez cały czas, wpatrując się w
ustępującą ciemność. Czuł pustkę w głowie.
Rozejrzał się wokół siebie, jakby spodziewał się
ujrzeć ślady rzezi. Nie było jednak nic, nawet trawa
pozostała świeża, nienaruszona. Stoczył bitwę i...
wygrał czy przegrał?
Wargi miał suche, spieczone i czuł dokuczliwy ból
głowy, jak zawsze po odprawieniu egzorcyzmu.
Gdzieś zabraniał śmiech Quentina i ucichł,
pozostawiając go własnym rozmyślaniom. Tej nocy
dwukrotnie musiał walczyć. Jego egzorcyzmy, dość
silne by pokonać złe moce wewnątrz kościoła, na
cmentarzu okazały się niewystarczające. Przyparty
do muru wezwał siły ciemności, by same siebie
zniszczyły, one zaś przybyły mu na pomoc. Gdyż on.
Sabat, należał do nich. Jego śmiech był pełen
smutku. Zły brat w dziwny sposób wyświadczył mu
przysługę. Był sil-
77
ny, mógł wezwać niemal każdego ducha, by mu
służył Lecz jednocześnie nie bardzo już wiedział, co
się właściwi z nim dzieje, przerażony tym, co kazało
mu przekracza samego siebie.
Daleko było jeszcze do zakończenia rozpoczętej woj
ny. Odprawił egzorcyzmy nad kościołem św.
Adriana przyległym doń cmentarzem, lecz była to
zaledwie poje dyncza bitwa. Zasadnicza walka
dopiero go czekała Gdzieś tam człowiek imieniem
Royston założył nów czarną świątynię i gromadził
już siły, rozrastające się ja rak w ciele Williama
Gardinera... i tak potężne, że powa żyły się próbować
zgładzić człowieka,' który stanął na ic drodze. Tamta
próba nie powiodła się, lecz przecież RO) ston nie
podda siÄ™ tak Å‚atwo.
Sabat szedł powoli w kierunku plebani!, walcząc z
pE raiiżującym ruchy zmęczeniem. W dzień, w
blasku słońc mógł czuć się bezpieczny. Chciał spać, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl
  •