[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nazwy. Na innych - niczym sztandar zwycięzcy zatknięty na pobojowisku - stanęły kościoły.
Jedno się tylko nie zmieniło - demony wciąż traktują smocze linie jako zródło magicznej
siły, ziemską ojczyznę, miejsce odpoczynku lub snu. Już dziecięce bajki mówią o groznych
stworach ziemi mieszkających w zaklętych lasach, jaskiniach, przepaściach, kopalniach,
wnętrzach gór. Demony wody natomiast przebywają w zródłach, studniach, jeziorach,
moczarach. I właśnie dlatego, że magiczne miejsca były dostępne dla wszystkich, musiały
znajdować się pod ciągłą obserwacją swoich strażników. Pilnowali, by nikt ani nic nie naruszyło
Równowagi. Złych i niebezpiecznych żywiołaków trzymali odseparowanych na specjalnie
chronionych terytoriach. Dobrym i niosącym pomoc stawiano świątynie i korzystano z ich usług
podczas prac polowych, polowań, wypasania bydła. Czasem proszono je o wstawiennictwo
podczas walk z oddziałami rzymskimi, innym agresorem lub okupantem, obojętnie, czy
pochodził z tego, czy z innego świata. Nie ma jednak nic za darmo i za pomoc trzeba było
odpłacić się szczodrą ofiarą. Niekiedy ludzkim życiem. Czego jednak nie zrobią ludzie
postawieni pod ścianą, byleby udało im się przeżyć? Jak napisał sam Cezar - to były dzikie i
niecywilizowane czasy. O dziwo, nawet on tak twierdził...
Kiwałem głową, słuchając, a wysłużony mercedes Palka pędził po idealnie utrzymanych
niemieckich drogach w kierunku góry Ipf. Na mapie Badenii-Wirtembergii roiło się od
przeróżnych znaczków (włączając plamy z keczupu), ale to pradawne wzgórze wydawało się
Tamarze najlepszym miejscem dla apokaliptycznego cyrku Aziza.
*
Joachim Zott był leśnikiem. Właśnie dopadła go nieodparta ochota na polowanie. W
spoconych dłoniach ściskał strzelbę po dziadku i szeroko otwartymi oczami spoglądał na
rozdeptaną glinę tuż przed sobą. Jeszcze rano zamierzał tylko wykonać codzienny obchód
okolicy, ale gdy natrafił na ślady, wszystko się zmieniło.
Po raz pierwszy widział coś takiego na swoim terenie. Najwyrazniej było tu całe stado.
Przybyło z południa i sądząc po jeszcze ciepłych bobkach, przeszło tędy niedawno. Zott stawiał
na kozice albo coś równie niespotykanego. Najbliższym naturalnym miejscem występowania
kozic są Alpy, ale czasem, choć rzadko, zdarza się, że jakieś osobniki zawędrują niżej. Osiem lat
temu przebiegał tędy łoś z północnej Polski. A to jest, Himmelherrgott, bardzo daleko stąd!
Gdyby Joachim zdołał podejść choć jednego osobnika... Ech, co tu gadać - to byłby wspaniały
łów! O takim trofeum nie śmiał marzyć nikt ze związku łowieckiego!
Zott żałował, że nie zabrał ze sobą psa. Ale bez niego również miał szansę dogonić stado.
Zwierzyna poruszała się wolno i ostrożnie. Poza tym minie dużo czasu, zanim zdecyduje się
przejść przez asfaltową drogę, która parę kilometrów wyżej w kierunku północnym otaczała górę
Ipf i dzieliła las na dwie części.
W momencie, gdy przeszedł szosę i po przeciwnej stronie szukał śladów stada, tuż za jego
plecami zatrzymał się podniszczony mercedes. Tylne drzwi otworzyła młoda ciemnowłosa
kobieta. Bezbłędnie mówiła po niemiecku, ale nie miał wątpliwości, że jest cudzoziemką.
Chciała się dowiedzieć, czy w ciągu ostatnich dni Joachim nie zauważył w okolicy Ipf
czegoś dziwnego. Czy nie widział wałęsających się w pobliżu ludzi, przejeżdżających tirów,
rozładunku towaru, przygotowań...
A jakże!" - pomyślał leśnik. Ostatnio nie mógł narzekać na brak towarzystwa. Grzybiarzy
wyrosło więcej niż grzybów po deszczu, tak samo przybyło kłusowników. Tydzień temu
przechodził tędy oddział skautów, a tuż po nim pijani wczasowicze z Kolina. Wścibscy turyści,
dokładnie tacy jak ta kobieta. Tylko płoszą zwierzynę i robią zamieszanie!
- Nein! - powiedział zdecydowanym tonem. Nie widział nikogo szczególnego. Nikogo nie
widział więcej niż raz. Nein, nein, nein... %7ładnych tirów. Cóż by robiły w środku lasu?
Kobieta z rozczarowaniem spojrzała w kierunku wzgórza ponad ich głowami. Podziękowała
i wsiadła z powrotem do samochodu. Mercedes odjechał.
Joachim wrócił do tropienia zwierzyny. Nie zawracał sobie głowy cudzoziemką ani jej
sprawami. Błyskawicznie o niej zapomniał.
*
- W ostatniej village też nikt nie zauważył nic podejrzanego. Nikt - wymamrotał Palko znad
kierownicy. - Zapomnij o Ipf, Tammy. Co jest następne?
- Ruiny obozu po spustoszonym rzymskim garnizonie. Mniej więcej dwadzieścia kilometrów
na południowcy wschód.
Palko kiwnął głową.
Jak się okazało, rzymskie ruiny leżały pośrodku oddalonego od głównej drogi bukowego
lasu. Znowu dla pewności pojechaliśmy do najbliższej wsi wypytać miejscowych.
Tym razem Tamara wróciła do auta z błyskiem w oczach.
- Jest nadzieja. Nie było żadnych ciężarówek ani cudzoziemców, ale w zeszłym tygodniu
wydarzyło się tu coś interesującego. Dwóch tutejszych robotników leśnych po pracy nie wróciło
do domu. Policja szukała ich przez trzy dni. Znalazła tylko jednego. Był zupełnie wycieńczony, a
do tego postradał zmysły. Bez przerwy paplał coś o błędnych ognikach i do tej pory lekarzom z
psychiatryka nie udało się wyciągnąć z niego nic konkretnego.
- Wow! - Palko uniósł brwi. - Czyżby dopisało nam szczęście? I to już za drugim razem?
- Najwyrazniej komuś przeszkadzały prace leśne na przecięciu smoczych linii. Pojedziemy
to sprawdzić! - Tamara już zacierała ręce.
*
W lesie panował półmrok. Do tego ogromne ciemne chmury coraz częściej zasłaniały słońce.
W powietrzu wisiała burza, choć było jeszcze wcześnie. Pogoda nie sprzyjała spacerom, ale i tak
wolałem to od siedzenia w samochodzie.
Tym razem Tamara i Palko wzięli ze sobą pistolety i wszyscy zdecydowaliśmy, że jeśli na
coś lub na kogoś natrafimy, nie podejmujemy żadnych działań, dopóki nie przybędą posiłki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]