[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pracodawca.
Starkowskie podróbki Uggsów były najnowszym hitem... i kosztowały o połowę mniej
niż oryginalne. Ale, wierzcie albo nie, było to najwygodniejsze obuwie, jakie można było
włożyć, kiedy poduszeczki palców stóp miało się zdarte od wiszenia na skale. I kiedy się
przez godzinę chodziło w tę i z powrotem po mieszkaniu, wydzwaniając do operatora
komórkowego i błagając go o wydruk połączeń - przychodzących, nie wychodzących - za
ostatnie dwa miesiÄ…ce.
- Tak, jestem ładna - stwierdziła stanowczo Lulu, głaszcząc Cosabellę i przerywając
moje rozmyślania. - Jestem ładna, i to bardzo! On po prostu jeszcze mnie nie zna. Każdy
chłopak, który mnie lepiej pozna, od razu to zauważa: Lulu Collins jest urocza! A poza tym
Steven wciąż wydaje się najeżony po tym, jak okropnie go traktowałaś przez ostatnie lata. Nic
dziwnego, że jest taki zgnębiony, nadąsany i w ogóle.
- Hej - powiedziałam, posyłając jej spojrzenie pełne urazy. Sumienie i tak gryzło mnie
niemiłosiernie, że nie rozpoznałam własnego brata. No okej, brata Nikki. Miałam zamiar mu
to wynagrodzić, osobiście odnajdując jego zaginioną mamę, choćby to miała być ostatnia
rzecz, jaką zrobię w życiu. Chociaż nie miałam bladego pojęcia, jak tego dokonać.
- Och, no tak... - zreflektowała się Lulu. - Zapomniałam. To twoje stare wcielenie było
wredne dla Stevena. Sorry. Ale jak mogłaś go traktować w ten sposób? To takie ciacho. W
życiu nie widziałam takiego faceta. Widziałaś te bicepsy? - Lulu paplała w najlepsze, gapiąc
się w sufit, gdy już ułożyła sobie moją poduszkę pod głową. - Pewnie jest naprawdę silny.
Wygląda, jakby mógł mnie podnieść jedną ręką. Zauważyłaś?
- Uch! - sapnęłam, wkładając dopasowaną skórzaną kurtkę. Pstryknęłam palcami,
przywołując Cosabellę. - To mój brat, Lulu. Nie przyglądałam się jego bicepsom. No bo... fuj!
Słuchaj, gdyby ktoś dzwonił, to zabrałam Cosie na spacer na jakąś godzinkę. Niedługo
wracam. Okej?
- Pani kapitanowa Howard. - Lulu westchnęła, wciąż gapiąc się w sufit. - Nie, pani
majorowa Howard!
Kompletnie jej odbiło. To smutne, naprawdę. Dziewczyny zupełnie przesadnie reagują
na mundur. Miałam nadzieję, że kiedy wrócę do domu, Lulu będzie już bardziej sobą. Albo że
przynajmniej wyszoruje zęby.
Tymczasem musiałam zajrzeć w parę miejsc. Wyszłam z pokoju, włożyłam szalik,
rękawiczki i wełnianą czapkę, a do tego ciemne okulary, choć na dworze wciąż było szaro i
posępnie. Nie chciałam, żeby ktoś mnie rozpoznał. Dopóki nie zaczęłam żyć w ciele sławnej
osoby, nie miałam pojęcia, co przeżywają celebryci, kiedy ludzie łapią ich za ciuchy,
wrzeszczą i próbują zmusić do porozmawiania przez komórkę ze znajomymi w Pasadenie,
żeby udowodnić, że naprawdę spotkali kogoś takiego. W końcu wzięłam smycz Cosabelli i jej
płaszczyk - bo psy marzną i mokną dokładnie tak samo jak my, a Cosabella naprawdę trzęsie
się jak człowiek, kiedy jej zimno - torbę z prezentami dla mojej rodziny i wreszcie wyszłam z
budynku, kierujÄ…c siÄ™ w stronÄ™ Washington Square Park.
Nie powinnam tego robić. Prawdę mówiąc, moi opiekunowie ze Starka subtelnie
sugerowali mi, żebym nie odwiedzała rodziców w domu, od kiedy poszłam tam po raz
pierwszy i zabrałam ze sobą Lulu. Nietrudno było sobie wyobrazić, skąd wiedzieli, że tam
byłyśmy... szczególnie że po powrocie zobaczyłam dziurki w suficie poddasza. Od tamtej
pory starałam się pilnować, żeby nikt z rodziny nie przynosił do domu żadnych
elektronicznych gadżetów marki Stark, nawet jeśli byłyby to upominki promocyjne.
Nie mogłam nic poradzić na to, że jestem permanentnie śledzona... przynajmniej przez
paparazzich. Choć nie dzisiaj. Pogoda była okropna. Z nieba leciały lodowe kryształki, które
kłuły każdy kawałek odsłoniętej skóry, a temperatura musiała spaść do zera. Każdy zdrowy
na umyśle człowiek siedział w ciepłym, suchym miejscu. Chociaż z drugiej strony, kto
powiedział, że paparazzi są zdrowi na umyśle?
Nie sądziłam, żeby uczucie, że jestem szpiegowana, było przejawem paranoi. Moje
zdjęcia w sytuacjach, jak robię najbardziej niewinne rzeczy, pojawiały się dosłownie
wszędzie. Na litość boską, mogłam kupować papier toaletowy w sklepie na rogu, a
następnego dnia w Page Six ukazywała się fotografia, na której blada i wkurzona, po
zdjęciach - a więc wykończona - bez makijażu o jedenastej wieczorem kupowałam papier toa-
letowy, który zapomniała kupić Lulu. A pod zdjęciem widniał podpis: Co paliła Nikki
Howard? Też chcielibyśmy tego spróbować! , chociaż oczywiście niczego nie paliłam. Bo w
ogóle nie palę.
Jakim cudem zrobili to zdjęcie? Nie zauważyłam błysku flesza. W sklepie nie było
nikogo oprócz mnie i sprzedawcy. To jakiś koszmar. I tyle.
Bo oczywiście w mgnieniu oka to wyjątkowo niepochlebne zdjęcie, na którym
rzeczywiście wyglądałam na naćpaną czy upaloną, było w każdym plotkarskim portalu
internetowym, razem z jeszcze mniej pochlebnym podpisem: Co paliła Nikki Howard?
A w następnej chwili wydzwaniała do mnie matka i pytała, czy powinnyśmy
porozmawiać o moim okazyjnym kontakcie z narkotykami. Moja matka! Wystarczało mi
już do szczęścia, że Gabriel Luna, najnowszy, brytyjsko - latynoski wschodzący gwiazdor, do
którego wzdychały wszystkie małolaty, z którym wiecznie lądowałam na tych samych
imprezach, bo on też jest sztandarową atrakcją Starka, i który ciągle widywał mnie w klubach
z Lulu i Brandonem - gdzie pijałam wyłącznie wodę, dziękuję bardzo - wierzył w te
dziennikarskie plotki. Wierzył i uważał, że mam problem z uzależnieniem. On przynajmniej
wiedział, że kilka miesięcy wcześniej leżałam w szpitalu, chociaż nie miał pojęcia dlaczego.
Ale moja matka?
No właśnie. Ktoś mnie szpiegował. Równie dobrze mógł przeglądać mi się w tym
momencie, jak stoję na rogu Houston i Broadway i wściekam się, że nie mam parasola, żeby
osłonić się przed marznącym deszczem. Choć nawet gdybym go miała, brakowałoby mi ręki,
żeby trzymać jednocześnie parasol, smycz Cosie, torbę i komórkę Nikki Howard, która nagle
zaczęła dzwonić. I musiałam ją znalezć w kieszeni, zamiast jak zwykle pozwolić jej się
przełączyć na pocztę głosową, bo się bałam, że dzwoni mama Nikki. A jeśli przegapię tę
okazję, będę miała kolejne gigantyczne wyrzuty sumienia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]