[ Pobierz całość w formacie PDF ]

elektrycznej, ryczał do mikrofonu i wywijał grzywą długich włosów. Potem badania
marketingowe wykazały, że Czterech Jezdzców brzmi lepiej niż Pięciu, i kapela pozbyła się
centaura. Spadł z wysoka, więc bolało tym bardziej.
Raymond przypomniał sobie to wszystko w mgnieniu oka. W uszach odezwały się
dzwięki muzyki, której słuchał jako dwudziestolatek. Koncerty, na których upijał się do
nieprzytomności i wmawiał panienkom, że zna osobiście jednego z Jezdzców. Teraz znał go
naprawdę, lecz fakt ten nie pociągał już za sobą lepszego dostępu do dziewczęcych
wdzięków.
Diabeł oderwał się od plakatu i skupił wzrok na sczytanym egzemplarzu jedynej w
pokoju książki. Trybiki w jego mózgu przeskoczyły we właściwe miejsce. Zaczynał
rozumieć. Tytuł książki brzmiał: Prawo spadkowe. Gdy Raymond przeczytał notatki na
marginesach, trybiki zaczęły obracać się jak szalone.
X
Niewielki Grzybek Tańczący na Grobach Swoich Wrogów spał niespokojnie. We śnie
dusza księgowego wyraznie przegrywała z gorącą krwią barbarzyńcy. Grzybek prowadził
właśnie atak na niezdobytą, twierdzę, w której uwięziona była jego ukochana. Zwiszczące
wokół strzały podsycały tylko jego gniew. Zakrzywionym mieczem ścinał kolejne głowy.
Tryskająca z ran wrogów czerwona jucha malowała na jego ciele symbole zwycięstwa. Unosił
właśnie ostrze do kolejnego morderczego ciosu, gdy czyjeś mocne dłonie złapały go za
ramiona.
- Dobry wieczór panu - powiedział cicho Grzybek, rozespanymi oczyma wpatrując się w
ciemną sylwetkę pochylonego nad nim diabła.
- Idziemy, po cichutku. Chyba znalazłem twoją dziewczynę. Jednak musisz mi pomóc -
zakomunikował Raymond.
Grzybek zerwał się z łóżka. Pospiesznie ściągnął z siebie pidżamę z wzorem jego
Numeru Identyfikacji Podatkowej. Założył swój codzienny strój, przepaskę z futerek
królików, i sięgnął po oparty obok łóżka podłużny przedmiot.
- Co to jest? - spytał z niedowierzaniem diabeł.
- Oszczep, proszę pana. Mogę nim razić swoich wrogów.
- Ale... on zrobiony jest z...
- Linijek. Na czubku przymocowałem stalówkę od pióra. Jest bardzo ostra. To grozna
broń, bardzo celnie rzucam - powiedział księgowy i wyprężył wątłą pierś.
Raymond wzruszył ramionami i skierował się do wyjścia. Taksówka już na nich czekała.
Pojechali do centrum Miasta i zatrzymali się przed budynkiem, który budził grozę wszystkich
obywateli. Za sporą łapówkę gnom w mundurze ochroniarza wpuścił ich do środka. Przez trzy
godziny Grzybek robił to, co potrafił najlepiej. Kiedy skończył, diabeł wykonał dwa telefony.
W milczeniu wrócili na dziedziniec banku Grimshawa.
XI
Deszcz ciągle padał, jakby ktoś w niebie zapomniał zakręcić prysznic. Prawdopodobnie
tak było. Bogowie nie należeli do osób, które przejmują się takimi drobiazgami. Kompletnie
przemoczeni towarzysze dotarli do muru, w którego załomie czekała Barbara. Grzybek
spojrzał na diabła z niemym pytaniem.
- Chciałem, żeby byli przy tym wszyscy zainteresowani. Chodzcie - mruknął detektyw i
zaprowadził ich na tyły stajni.
Stanęli przed litą ścianą, zbudowaną z czarnego kamienia. Raymond oparł się o nią,
wyciągnął papierosa i zapalił go, osłaniając od deszczu.
Barbara rozejrzała się dookoła.
- Co teraz? - spytała.
- Czekamy. Nie jesteśmy jeszcze w komplecie.
Barbara pisnęła cicho, gdy zobaczyła, że otwierają się główne drzwi fortecy i wypada z
nich niekompletnie ubrany i kompletnie wściekły Gerhard Grimshaw. Diabeł objął kobietę
ramieniem.
- Spokojnie. Nic ci nie grozi - zapewnił.
- Spodziewam się, że miał dobry powód, żeby dzwonić do mnie w środku nocy i
wyciągać z łóżka - warknął bankier, poprawiając jednocześnie kalesony.
- Miałem szesnaście milionów i jeden dobry powód. Szesnaście milionów oboli i Fionę.
Pasuje? - zapytał go detektyw.
Grimshaw rozejrzał się szybko.
- Gdzie ona jest?
- Tuż obok. Wie pan, kiedy już przespacerowałem się jednym ukrytym korytarzem w tym
zamku, postanowiłem poszukać kolejnych. I znalazłem.
Diabeł nacisnął kamień w murze. Ukryty w ścianie mechanizm zachrzęścił powoli,
odsłaniając wiodące w dół przejście.
- Stać! Nie pozwalam - ryknął donośny, basowy głos. Zawtórował mu strzał i świst kuli
uderzającej w mur.
Nessos galopował przez dziedziniec niczym prawdziwy Jezdziec Apokalipsy. Jego kopyta
krzesały iskry, z nozdrzy buchała gorąca para. Wiatr zerwał mu z głowy cylinder odsłaniając
kruczoczarne loki, które spłynęły na ramiona. W dłoniach ściskał potężny sztucer, którego
lufa niebezpiecznie wycelowana była w stojące pod murem postacie. Otaczała go czerwona
aura gniewu.
Centaur wyhamował kilka metrów od nich. Chwycił pewniej sztucer i powoli wycedził
przez zęby.
- Odejdzcie od przejścia.
Raymond spojrzał we wnętrze lufy i przesunął się o krok, zasłaniając sobą oniemiałą
Barbarę. Grimshaw zbladł i zastygł bez ruchu, a Grzybek, niewiele myśląc, cisnął oszczepem.
Stalówka otarła się o twarz centaura, pozostawiając na jego policzku krwawy ślad.
Kamerdyner nawet nie drgnął.
- Powiedziałem, odsuńcie się - powtórzył.
- Nessos! - przerwał mu dziewczęcy głos. Nie było w nim strachu. Była radość.
Z otwartego przejścia wyłoniła się niosąca latarnię czarnowłosa piękność. Za nią, kulejąc
na jedną nogę, wyszła druga dziewczyna: blondynka z rzadkimi włosami, naznaczoną ciężką
chorobą twarzą i pokrytym bielmem okiem.
- Fiona! Moja córko! - zawołał Grimshaw. - I... ty - dodał, z niesmakiem patrząc na
kalekę.
Klara rozejrzała się niepewnie. Gdy dostrzegła Barbarę, w jej oczach pojawiły się iskierki
radości. Rzuciła się w jej stronę i mocno objęła.
Przez twarz centaura przebiegł trudny do odczytania grymas. Nessos opuścił sztucer i
zrezygnowany przyglądał się rozgrywającym przed nim scenom. Grzybek złapał w ramiona
Fionę i mocno uścisnął. Diabeł przesunął się o kolejne dwa kroki, a Grimshaw... z szybkością,
o którą trudno było go podejrzewać, skoczył w stronę centaura i wyrwał z jego dłoni strzelbę.
Jednak gdy tylko jego palce zamknęły się na broni, wydał z siebie przeszywający pisk. Diabeł
jedną ręką złapał go za przepocony podkoszulek, drugą zacisnął na jego nadgarstku. Trzask
kości świadczył, że ten uścisk wcale nie był przyjacielski. Sztucer wypadł ze zdrętwiałej dłoni
bankiera i uderzył o bruk. Raymond kopnął go na bezpieczną odległość i rzucił Grimshawem
o ścianę.
- Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć, co tu się dzieje? - zapytała Barbara, wciąż tuląc do
siebie Klarę.
- Skoro panuje tu taka miła rodzinna atmosfera, to czemu nie. - Raymond podniósł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annablack.xlx.pl