[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się za drzwiami i skinął głową strażnikowi, który odpowiedział na ukłon. Był starszym
mężczyzną, pewnie emerytowanym gliniarzem, ale miał broń.
Idąc przez hol, Sullivan rozglądał się po wnętrzu, zapisując w pamięci jego rozkład,
usytuowanie ludzi i rzeczy. Podszedł do rzędu okienek, kierując się ku temu, które było
zamknięte; za szybą drobny wystraszony mężczyzna w okularach, muszce i bez marynarki był
rugany przez starszego tęgiego człowieka, też w okularach, ale ubranego w garnitur od
krawca i ze starannie zawiÄ…zanym krawatem w paski.
Sullivan zaczekał, a kiedy uznał, że nadgorliwiec już skończył, powiedział przez kratę:
- Przepraszam, szukam pana McDougala.
Ale nadgorliwiec jeszcze nie wyczerpał tematu; podniósł palec, dając Sullivanowi
znak, by chwilę poczekał, i rzekł do kasjera:
^Na przyszłość proś o dowód tożsamości, jeśli chcesz tu dalej pracować.
Kasjer skinął głową i wymamrotał coś ze skruchą.
Wtedy grubas odwrócił się do Sullivana i powiedział z nie większym szacunkiem niż
wobec podwładnego:
- Tak, proszę pana... w czym mogę pomóc?
Nadgorliwiec okazał się kierownikiem banku, panem McDougalem we własnej
osobie, i raczył poinformować Sullivana, że będzie musiał umówić się z nim przez sekretarkę.
Sullivan przeprosił grzecznie, że nie uprzedził o swoim przyjezdzie, i wyjaśnił, że jego
wizyta ma związek z ważnym depozytariuszem spoza miasta. Bankier znów zaczął mówić,
ale słowa uwięzły mu w gardle, kiedy lepiej przyjrzał się przybyszowi.
Zaprowadził Sullivana do swojego gabinetu. W drzwiach puścił go przodem, kłaniając
się lekko, po czym zamknął je za sobą i z wielką atencją zaprowadził gościa do fotela
ustawionego naprzeciw dużego biurka. Zredniej wielkości pomieszczenie zdominowane było
przez ogromny sejf. Kierownik banku usiadł za biurkiem, przyglądając się czarnej torbie,
którą gość położył na szklanym blacie, przy oprawionych w ramki zdjęciach żony. dorosłych
dzieci i wnuków.
- Przyszedłem w sprawie pieniędzy Chicago, które pan przechowuje - powiedział
Sullivan.
- Cóż, to miła niespodzianka - rzekł McDougal, składając ręce niczym człowiek
zasiadający do obfitego, smakowitego posiłku. - Spodziewałem się depozytu dopiero pod
koniec miesiÄ…ca.
- Prawdę mówiąc - Sullivan sięgnął po torbę i otworzył zatrzask - chodzi o wypłatę.
Wsunął dłoń do torby i wyjął kolta kaliber 45. Lizusowski uśmiech zniknął z twarzy
McDougala - strach nadał jej blady odcień.
Sullivan kazał mu położyć ręce na biurku i słuchać uważnie.
- InteresujÄ… mnie tylko brudne pieniÄ…dze. Wszystko, co pan przechowuje dla Capone'a
i nie jest zaksięgowane... Proszę otworzyć sejf.
Przerażony bankier odwrócił się do sejfu za biurkiem i wprowadził szyfr. Był tak
roztrzęsiony, że udało mu się to dopiero po kilku próbach; w końcu jednak wyciągnął kasetkę
depozytową, którą postawił na biurku i otworzył, ukazując stosy gotówki.
- Jeśli przeczytam o tym w gazetach - powiedział Sullivan - jeśli napiszą, że
bezwzględny bandyta pozbawił niewinnych farmerów oszczędności... będę niezadowolony.
McDougal przełknął ślinę i skinął głową.
- Pakuj - rozkazał Sullivan i podsunął mu torbę.
Wkładając pliki banknotów do torby, bankier, który wciąż się bał, ale już trochę
otrząsnął się z szoku, powiedział:
- Oszalałeś. Wiesz, że dowiedzą się, kim jesteś.
- Nazywam się Sullivan... mam prze literować?
Wziął torbę z pieniędzmi od bankiera, teraz już bardziej zdumionego niż
wystraszonego.
- Zabiją cię - powiedział McDougal. - To zwierzęta.
- Co ty powiesz - mruknął Sullivan. Nie pozwolił bankierowi schować do torby dwóch
ostatnich grubych plików banknotów. - To dla ciebie. Uznajmy to za opłatę manipulacyjną. I
zawiadom Chicago, że ja to zabrałem.
Bankier pokręcił głową.
- Naprawdę wierzysz, że nic nie powiem?
- A komu mam wierzyć, jak nie kierownikowi banku? - Sullivan dzwignął torbę z
pieniędzmi i dotknął czubka kapelusza.
Nie minęła minuta, a stał na chodniku przed bankiem - z czarną torbą w jednej ręce i
pistoletem w drugiej, schowanej w kieszeni płaszcza. Po kilku sekundach do krawężnika
powoli podjechał ford.
Sullivan spojrzał przez szybę na chłopca za kierownicą.
- Nie ma pośpiechu - powiedział do syna.
Wsiadł i odjechali.
12
W ciągu następnych dwóch tygodni obrobiliśmy cztery banki, a to był dopiero
początek. Zastanawiałem się wtedy, dlaczego robimy tak długie przerwy między skokami;
patrząc wstecz, widzę, że ojciec tworzył coś w rodzaju antyschematu: tak planował napady,
by w jego działaniach nie można było doszukać się jakiegokolwiek klucza. Wymagało to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]