[ Pobierz całość w formacie PDF ]
strasznie tęskniła.
Ależ ze mnie idiotka!
Nagle poczuła, że ktoś położył dłoń na jej głowie.
Wiedziała, że to Lon. Nie słyszała, jak wszedł, nie
widziała go w tej chwili, ale była absolutnie pewna,
że po nią przyszedł i że będzie z nią już zawsze, na
dobre i na złe.
- Mamy za sobą ciężki dzień - powiedział.
- Bardzo - zgodziła się Sophie, czując, jak świeże
łzy napływają jej do oczu.
- Clive powinien tu z nami być - mówił cicho Lon.
- Pogralibyśmy w karty i powiedzieli mu wszyst
ko, co należało powiedzieć, kiedy jeszcze żył.
- Na przykład?
- Choćby to, żeśmy go kochali. - Lon przysiadł
obok niej na łóżku. - Bez względu na jego orientację
seksualną. I że zawsze byliśmy jego przyjaciółmi.
Sophie zapatrzyła się na Lona. Nie rozumiała, jak
mogła się go kiedyś obawiać. Powinna dziękować
Bogu za tego człowieka. Co by bez niego zrobiła? Nie
tylko ostatnio, ale w ogóle, przez całe swoje życie.
- Zpij ze mną dzisiaj - poprosiła. - Bez seksu, bez
pocałunków. Po prostu ze mną bądz.
WYPRAWA DO BRAZYLII 127
Został. Sophie zasnęła przytulona do niego, a kie
dy budziła się w nocy, on wciąż był blisko, w zasięgu
ręki. Aż do rana był przy niej, przytulał ją do siebie,
niezawodny, jak zawsze.
- Dobrze spałaś? - zapytał, ledwie otworzyła
oczy.
- Miałam zwariowane sny. Znił mi się Clive, ty
i ja... - popatrzyła na Lona. - To, co mi wczoraj
powiedziałeś, przez co ostatnio przeszliśmy... Nie
znieślibyśmy tego, gdybyśmy nie byli prawdziwymi
przyjaciółmi, prawda?
- Prawda. - Pocałował ją w czubek głowy. - Na
szczęście jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi. Ty, ja
i nasz Clive.
- A więc to miałeś na myśli, kiedy mi powiedzia
łeś, jeszcze w Londynie, że Clive był skomplikowa
ny... - I nagle się zaniepokoiła. - Ale chyba nie
musimy mówić o tym Louisie?
- Nie musimy - uspokoił ją Lon. - Ostatnio dużo
przeszła, zresztą i tak by nie zrozumiała.
- Chyba powinnam do niej zadzwonić. To nie
ładnie, że zostawiłam ją samą na święta - zreflek
towała się Sophie. - Na pewno czuje się bardzo
samotna w tym swoim ogromnym pustym domu.
- Jak tylko dotrzemy do Argentyny, zaraz do niej
zadzwonisz - obiecał Lon. - Możesz ją zaprosić do
nas na Nowy Rok.
- Będziemy mieszkać w Argentynie?
- Przynajmniej przez jakiÅ› czas. Musisz odpo
cząć i trochę się opalić. Mam dom w Mar del Plata,
JANE PORTER
128
nad samym morzem. Jeśli się zgodzisz, moglibyśmy
tam spędzić nasz miesiąc miodowy.
Sophie usiadła, popatrzyła na Lona.
- Oczywiście możesz sobie wybrać inne miejsce
na miesiąc miodowy - powiedział prędko.
- Dwa razy powiedziałeś miesiąc miodowy"
- stwierdziła Sophie z niemałym trudem. To chyba
znaczyło, że Lon jej się oświadczył. Znowu!
- Zauważyłaś? - uśmiechnął się uradowany.
- Czemu chcesz się ze mną ożenić? - spytała.
- Nie byłam dobrą żoną...
- Bo cię kocham - wpadł jej w słowo i delikatnie
ją pocałował.
- Tylko tyle?
Znowu ją pocałował, tym razem solidnie.
- A trzeba czegoś więcej? - zapytał, kiedy skoń
czył.
- Nie trzeba - przyznała. - Miłość zupełnie wy
starczy.
- Dobra odpowiedz - pochwalił Lon. - Wobec
tego wyjdz za mnie za mąż. Najlepiej zaraz.
- Zaraz? Gdzie? Jakim cudem?
- Może nie zaraz, ale na pewno dzisiaj - Lon
znowu się uśmiechnął. - Jest tu pewien przemiły
ksiądz, który bardzo się spieszy do domu.
- Sprowadziłeś księdza? - zdumiała się. Ale za
raz uznała, że to podobne do Alonsa.
On po prostu wziÄ…Å‚ sobie do serca harcerskÄ… zasa
dę, że zawsze należy być przygotowanym na wszyst
kie okoliczności.
WYPRAWA DO BRAZYLII 129
- Flip z chłopcami mieli tu przywiezć zaopat
rzenie, więc ich poprosiłem, żeby wzięli ze sobą
księdza. Oczywiście się zgodził, zwłaszcza że obie
całem postawić nowy dom parafialny. Tylko widzisz,
jutro Wigilia, więc ojczulek bardzo się niecierp
liwi. Koniecznie chciałby zdążyć do Posadas na
pasterkÄ™.
- Naprawdę mamy się dzisiaj pobrać? - Sophie
nadal nie mogła w to wszystko uwierzyć.
- Dzisiaj. Najpózniej wieczorem. - Lon uśmiech
nął się, jak mały chłopiec, który dostał na Gwiazd
kÄ™ od dawna wymarzony prezent. - A jutro z samego
rana wyprawimy ojca Pereza do domu, żeby
mógł wieczorem odprawić pasterkę we własnym
kościele.
Sophie pomyślała, że Alonso jest największym na
świecie, najbardziej pewnym siebie optymistą.
Szczerze mówiąc, zaczęło jej się to podobać.
- Czy ten twój ojciec Perez nie przywiózł przypad
kiem jakiejś sukni ślubnej? - spytała.
- Ojciec Perez nie zna siÄ™ na damskich strojach,
ale ja zadbałem o to, żeby razem z duchownym
zapakowano na pokład odpowiednią suknię.
Lon pomyślał o wszystkim. Tak jak się spodzie
wała!
Po południu Sophie wzięła długą relaksującą ką
piel w wielkiej wannie. Jednak nie na wiele siÄ™ to
zdało, bo im bliżej wieczoru, tym bardziej była
podenerwowana. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić,
130 JANE PORTER
że w końcu zostanie żoną Lona. Trochę pózno, ale
chyba lepiej pózno niż wcale?
Ceremonia trwała nie dłużej niż pół godziny. Flip
wystąpił w roli drużby, a druhną została argentyńska
gospodyni tutejszego domostwa. Kiedy ojciec Perez
im błogosławił, Sophie prawie namacalnie poczuła
obecność Clive'a. A potem Clive odszedł i ogarnął ją
błogi spokój.
Miała łzy w oczach, lecz tym razem się nie roz
płakała. Lon pogłaskał ją po policzku. On też miał
w oczach łzy. Azy szczęścia.
Czyżby też poczuł obecność Clive'a?
- Niniejszym ogłaszam was mężem i żoną - oznaj
mił ojciec Perez.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]