[ Pobierz całość w formacie PDF ]
contras. Teraz było zupełnie opuszczone, choć zachowało się
w zadziwiajÄ…co dobrym stanie. Zbyt dobrym, jak na obiekt zagubiony
wśród moczarów Evergades. Nie było widać pnączy porastających
budynki ani aligatorów wylegujących się na ciepłym pasie startowym.
Ktoś o nie bardzo dbał. Lotnisko bez wątpienia nadal pełniło swą rolę,
wykorzystywane przez handlarzy narkotyków. Szkarłatny Jihad
postanowił w tym miejscu przerzucić swych jeńców do śmigłowca
i przewiezć ich dalej na południe.
Akbar niósł Harry ego na ramieniu, niczym worek kartofli. Inny
mężczyzna zajął się wciąż nieprzytomną Helen ciśniętą na tył A-stara.
Akbar i kilku terrorystów zajęło miejsca w kabinie, Juno zasiadła
z przodu. Zmigłowiec wystartował niemal natychmiast. Wzniósł się ponad
mangrowe zarośla i poleciał na południowy zachód w kierunku
czerwonego słońca.
Podczas drugiej wojny światowej na Wyspach Karaibskich oraz
w południowej części Florydy powstało wiele punktów zaopatrzenia, gdzie
lotnicy i marynarze mogli dokonać niezbędnych napraw, uzupełnić paliwo
i zapas prowiantu. Rząd Stanów Zjednoczonych przywiązywał dużą wagę
do tego przedsięwzięcia, gdyż wzmacniało ono linię obrony przed
hitlerowskÄ… flotÄ… podwodnÄ… grasujÄ…cÄ… na Atlantyku.
Do dziś w wiecznie zielonej dżungli wznosiły się zardzewiałe,
drapieżne konstrukcje niszczejące z wolna pod wpływem tropikalnego
słońca i deszczów, lecz wciąż przypominające o czasach trwogi, gdy
każdy drżał, iż widmo wojny może dotrzeć aż na wybrzeże Stanów
Zjednoczonych.
Teraz naprawdę dotarło. Jak na ironię znalazło schronienie w miejscu,
które w zamyśle twórców miało być gwarancją bezpieczeństwa. Na
wysepce zwanej przez okolicznych mieszkańców Noname Key. Dumny
pomnik jankeskiej odwagi wpadł w ręce wąsatych mężczyzn, którzy
nienawidzili wszystkiego co amerykańskie.
Tuż przed północą na wody laguny wpłynął mały stateczek będący
własnością jakiegoś armatora z Afryki Zachodniej. Dwie motorówki
pełniące rolę holowników dociągnęły parowiec do starej przystani. Na
końcu mola wznosił się obszerny piętrowy magazyn z przerdzewiałej
blachy.
Kapitanowie handlowych trampów często zawijali do tej zatoki, by
sprzedać wyspiarzom część swoich towarów luty dokonać drobnej
naprawy. Tym razem przybycie statku wzbudziło duże zainteresowanie.
Tuzin potężnych reflektorów oświetlało nabrzeże, a w pobliżu mola
uwijało się ponad trzydziestu uzbrojonych ludzi. Pakunki, żywność i bańki
z paliwem wędrowały z ładowni do baraku lub da trzech ciężarówek
zaparkowanych na polanie.
Na skraju mangrowego bagna stało kilku strażników inni czuwali przy
drodze prowadzącej w głąb lądu.
Aziz osobiście czuwał nad wyładowaniem czterech najważniejszych
pakunków. Stary, pokryty rdzą dzwig wydobył z luku pięciometrowej
długości przedmiot ciasno owinięty brezentem i przeniósł go do
magazynu.
Nagle rozległ się łoskot nadlatującego śmigłowca. Ludzie Aziza
sięgnęli po broń, gotowi do odparcia ewentualnego ataku. Helikopter sunął
od strony stałego lądu, tuż nad powierzchnią wody. Zatoczył koło
i wylądował obok ciężarówek.
Juno wyskoczyła z kabiny pilota. Przez tylne drzwi wytoczył się Akbar
przypominający raczej balast niż pasażera. Jedną ręką ciągnął skutego
mężczyznę, a drugą kobietę. Głowy więzniów były omotane workami.
Stanęli przed Azizem. Przywódca Jihadu ściągnął zasłony z twarzy
Harry ego i Helen. Tasker natychmiast powiódł wzrokiem po okolicy.
Starał się zapamiętać każdy szczegół, fotem skierował spojrzenie na
Aziza.
Przez chwilę patrzyli na siebie z otwartą wrogością. W ciągu kilku
sekund każdy z nich obmyślił ponad tuzin sposobów, jak pozbawić życia
znienawidzonego przeciwnika. Paradoksalnie przypominali stęsknionych
kochanków. Od dawna pragnęli się znów zobaczyć, myśleli o wspólnej
przyszłości... choć ich pożycie w najlepszym razie miało trwać zaledwie
parÄ™ godzin.
Kim jest ta kobieta? spytał Aziz. Jego żoną odparła Juno.
Aziz, w perwersyjnej parodii niedawnych odczuć Harry ego, widział
nie żonę, lecz zródło nieoczekiwanych możliwości.
Znakomicie zamruczał pod nosem. Zabierzcie ich. Weszli do
wnętrza rzęsiście oświetlonego baraku. Na betonowej podłodze leżały
dziesiątki otwartych pakunków.
W drewnianych skrzyniach tkwiły karabiny, magazynki, miotacze
granatów oraz wszelka inna broń pieczołowicie gromadzona przez małą
armię Szkarłatnego Jihadu. Kluczem pokazu okazały się cztery kamienne
posągi ustawione obok siebie pośrodku pomieszczenia. Aziz zatrzymał się
tuż przy nich.
Starożytne rzezby o rysach nieco zatartych przez upływ wieków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]